TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 03 Września 2025, 20:35
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) - odc. 373

Jasna i ta druga strona księży(ca) - odc. 373

- W sumie to jestem trochę podłamany sytuacją. Starałem się przez cały czas pandemii ściśle trzymać norm, tym bardziej, że mam tu w parafii paru, że tak powiem, ormowców, którzy nieustannie patrzyli mi na ręce i powiem wam szczerze, że kilka osób nawet do mnie przyszło z gratulacjami - opowiadał Krzysztof.
- Czego ci gratulowali? - zdziwił się Maciej.
- No na przykład podczas pogrzebów, jak były osoby z innych parafii i widziały, że przestrzegam limitów liczbowych, że podczas Mszy jeśli ktoś był bez maseczki, to dyskretnie podchodził ministrant albo kościelny i prosił o jej założenie, no i że Komunia była właściwie tylko na rękę…
- Nie było możliwości przyjęcia Komunii w sposób tradycyjny? - tym razem zdziwił się Mateusz.
- W sumie na początku to niby była taka możliwość, ale potem zauważyłem, że właściwie i tak wszyscy przyjmują na dłoń, więc wprowadziłem na sztywno nowy sposób, a do ust tylko po Mszy św. - tłumaczył Krzysiek i po minach kolegów widział, że nie do końca, a właściwie wcale nie podzielają jego toku myślenia. - No może to akurat nie wszystkim się podobało, ale za konsekwencję w egzekwowaniu maseczek ludzie mnie chwalili i narzekali, że boją się chodzić do swoich kościołów parafialnych, bo u nich prawie nikt maseczek nie nosił, a księża przymykali oko - mówił dalej.
- No jak cię chwalili to czym jesteś podłamany? - Maciej postanowił już nie dotykać tematu Komunii Świętej na dłoń czy do ust.
- Podłamany jestem, bo widzę że ludzie nie wrócili. Zawsze byli trochę uzależnieni od pogody, ale teraz wystarczy, że wiatr zawieje i w kościele pustki. A nawet i bez wiatru wygląda jakby nadal były jakieś drastyczne ograniczenia - Krzysztof zwiesił głowę i zamilkł.
- U nas też szału nie ma z frekwencją, a więc to, że akurat ja za bardzo tych limitów nie pilnowałem wcale nie zaowocowało tym, że mniej ludzi mi ubyło podczas pandemii - powiedział Maciej trochę tytułem pocieszenia kolegi. - Nie musisz tego brać do siebie, chociaż ja cały czas powtarzam, że jako ludzie Kościoła nigdy sobie nie zadaliśmy tyle trudu, żeby ludzi doprowadzić do zadbania o czystość duszy przez sakrament pokuty choćby, ile włożyliśmy w troskę o dezynfekcję, dystans i maseczki. Ja się nigdy nie czułem funkcjonariuszem służb sanitarnych i nie mam zamiaru tego robić. Ale z ludźmi jest słabo.
- A jak u ciebie, Mateusz? - zapytał Krzysztof.
- Pewnie podobnie - odparł Mateusz. - Na pewno część ludzi nie wróciła. Ja, podobnie jak Maciej, też nie przesadzałem z kontrolą i egzekwowaniem, przed każdą Mszą niedzielną na ekranie rzutnika pojawia się komunikat o obowiązujących obostrzeniach i my księża już nic więcej nie mówimy. A ludzie postępują zgodnie ze swoimi przekonaniami, w ostatnich tygodniach większość nie zakłada maseczek, ale frekwencja jest taka, że jeśli ktoś chce koniecznie oddalić się od niezamaskowanych to spokojnie znajdzie takie miejsce w kościele, że będzie daleko od wszystkich. Nawet mam takiego jednego, który naprawdę robi wrażenie, to znaczy chyba jest niesamowicie przestraszony. Maseczkę ma zawsze i to nie taką jednorazówkę tylko jakąś specjalistyczną z filtrami chyba i ten gość zawsze siedzi w takim kącie kościoła, gdzie jest daleko od wszystkich. Jak tylko ktoś się do niego zbliży to natychmiast ewakuuje się w inny koniec kościoła. Kiedy przychodzi moment przystąpienia do Komunii to jeszcze zanim my, księża podejdziemy do tabernakulum po cyborium to on już jest pierwszy przed prezbiterium i to bez względu na to, w którym końcu kościoła przyszło mu uczestniczyć. Zawsze musi pierwszy przystąpić do Komunii, tuż po tym jak ksiądz zdezynfekuje palce. Po Komunii idzie prościutko pod drzwi, aby zaraz po błogosławieństwie jako pierwszy opuścić kościół. Wygląda to niemal na paranoję, no, ale są i takie przypadki.
- Czyli ogólnie nie jest wesoło - podsumował Krzysztof. - No i ja chyba nie dam rady.
- Co masz na myśli? - zapytał Maciej i wraz z Mateuszem od razu wbili wzrok w kolegę.
- Sam jeszcze dokładnie nie wiem, dlatego też chciałem się spotkać z wami. Wiem, że coś muszę zrobić, tylko nie wiem, czy po prostu wystarczy zmienić parafię i zacząć na innej od nowa, czy może w ogóle na jakiś czas dać sobie spokój… Albo całkowicie…
- Krzychu, co ty gadasz? Od kiedy takie myśli chodzą ci po głowie? - Mateusz był kompletnie zaskoczony.
- Tak od połowy pandemii chyba. Mam takie wrażenie, jakbyśmy powoli odprowadzali Kościół do jakiegoś końca, nie chcę w tym uczestniczyć. Jak szedłem do seminarium było nas po sześćdziesięciu na jednym roczniku, był Jan Paweł II, czuło się jakąś wiosnę, przynajmniej ja tak czułem, jakbyś był w jakiejś wielkiej armii, która jest gotowa na podbój świata i idzie po zwycięstwo. I chciałem być w tej armii, nie mogłem się doczekać kiedy nas poślą do jakichś zadań, na powołaniówkę, praktykę katechetyczną… Nie było żadnej pedofilii, skandali homoseksualnych ani żadnych innych, jak ktoś wylatywał z seminarium to za jakieś poważne sprawy albo za zbytnią hardość. Przełożeni mówili, że ktoś wychodzi poza ramki, lepiej nie ryzykować, ale jak ma powołanie to się nie podda i gdzieś księdzem zostanie. I w sumie tak to się często odbywało. Jako klerycy krytykowaliśmy naszych proboszczów i wikariuszy, że za mało robią, że się im nie chce, że jak my będziemy księżmi to dopiero zewangelizujemy wszystko… A teraz widzę jak klerycy i młodzi księża śmieją się z tych księży, którym się chce coś robić. Albo młodzi księża, jeśli ich biskup wysyła na parafię, gdzie im się proboszcz nie podoba albo coś innego im się nie podoba, to mówią „dziękuję idę na roczny urlop, a potem zobaczymy. Jak mi ksiądz biskup coś sensownego zaproponuje, to przemyślę to, a jak nie, to przez ten rok się rozejrzę za innymi perspektywami”. Jeszcze parę lat i my, którzy zostaniemy, jeśli zostaniemy, będziemy mieć po kilka parafii. A ja już teraz sobie z jedną nie radzę, przynajmniej w tych pandemicznych czasach, i co? Jak będę jeszcze starszy, może schorowany, i będę musiał mieć takich placówek kilka, to wtedy sobie poradzę? Nie wiem, czy tego chcę. Może to tylko mój problem, bo ja zawsze ciężko znosiłem sytuacje kryzysowe, ale jak widzę w jakim kierunku to zmierza, to strasznie się deprymuję. Ja wiem, że to wygląda jak ucieczka z tonącego statku, ale wy jesteście moimi przyjaciółmi, więc przed wami nie muszę się wstydzić, że takie myśli chodzą mi po głowie.
- Krzychu, jeśli wierzyć temu co mówią ludzie, to ta nasza łajba dawno by już zatonęła - uśmiechnął się Maciej. - Całe szczęście Pan Jezus jest w niej, nawet jeśli się wydaje, że przysnął i nie zauważa, że nabieramy wody, to On jest gwarantem i zaraz się zbudzi, i nas zapyta, czemu tak nam brak wiary. Więc o łajbę bym się nie martwił. Natomiast jeśli chodzi o ciebie i twoje kapłaństwo, to na pewno trzeba się wystrzegać ulegania nastrojom chwili, zwłaszcza tej przez którą przechodzimy od paru lat. Myślę, że wesoło w tej sytuacji nikomu nie jest i każdy się pyta z troską, co będzie dalej. Ale nie wysiadamy, prawda Mateusz?
- Absolutnie nie wysiadamy - zgodził się z Maciejem Mateusz. - Ja też jestem podłamany frekwencją, ale kiedy mówię o frekwencji to mam oczywiście na myśli to, że tylu ludzi nie sięga po narzędzia zbawienia i też główkuję jak do nich dotrzeć. Ale jednocześnie mam taką intuicję, nie wiem, może się mylę, ale skoro z kilku tysięcy robi ci się nagle w kościele kilkaset osób, albo z kilkuset robi ci się kilkadziesiąt, to może właśnie w tej mniejszej grupie, z którą można łatwiej pójść w głębię, na jakość, a nie na ilość, którą ciężko ogarnąć, to może właśnie w tej mniejszej grupie jeśli się na niej skoncentrować będzie jakiś potencjał ewangelizacyjny. Bo ty pewnie do wielu ludzi nie dotrzesz, powoli „zarzynamy” również kolędę, czyli ostatnią szansę, którą mieliśmy na kontakt z „letnimi”, ale ci ludzie co do kościoła przychodzą potem żyją pośród innych. Więc moja myśl jest taka, że trzeba tych co są poprowadzić w głąb, a generalnie dobrze im się przyjrzeć. Nie chcę brzmieć zbyt paternalistyczne, ale Pan Jezus często brał owo „niewiele”, które posiadali uczniowie i czynił z tego „niewiele” tyle, że wystarczyło dla wszystkich i jeszcze zostawało. Jak my te nasze przerzedzone trzódki poprowadzimy bardzo blisko do Jezusa, to kto wie, co on z nimi uczyni. Ja tak to widzę. Oczywiście, nie rezygnuję z nikogo, ale nie mszczę się na tych, którzy są, za tych których nie ma, tylko próbuję podprowadzić ich jeszcze bliżej. A że wszyscy my, księża popełniamy błędy, że wiele rzeczy schrzanimy, to tak było jest i będzie, Krzysztof. Nie można z tego powodu złożyć wioseł do barki i dryfować nie wiadomo gdzie.
- Naprawdę nie czujecie się wypaleni? - zapytał Krzysztof.
- Zmęczony, bardzo często, wkurzony - jeszcze częściej. Rozczarowany - coraz rzadziej, bo jednak nauczyłem się nie oczekiwać za wiele od innych i od siebie też. Ale wypalony absolutnie nie - odparł z przekonaniem Maciej. - Nie mogę się czuć wypalony, kiedy dzień po dniu widzę osoby, które potrzebują mnie jako księdza, to z jednej strony. A z drugiej… Może taki przykład. Byłem niedawno na pogrzebie niestarego jeszcze księdza i na kazaniu inny ksiądz go wspominał i przypomniał jego słowa, że Bóg dał mu w życiu tak wiele, że nigdy by nie był w stanie o tyle poprosić, ani sobie wyobrazić. No więc ja właśnie czuję tak samo.

Jeremiasz Uwiedziony
CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!