TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 03 Września 2025, 20:30
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) odc. 371

Jasna i ta druga strona księży(ca) - odc. 371

Jako pierwszy odezwał się Lucek, który kolędę miał tylko na zaproszenie, ale zdaniem Mateusza i tak się długo musiał wzbraniać, bo kiedy wreszcie zadzwonił, to nawet i w jego parafii było już po wszystkim.
- Cześć Mati, specjalnie dzwonię wieczorem, bo wy pewnie jeszcze chodzicie, ale to tak, żeby was podźwignąć na duchu, ja już skończyłem – Lucek wyraźnie starał się żeby jego głos brzmiał jako wyjątkowo zadowolony.
- To ci powiem, że jak na 10% rodzin, które cię zaprosiło, wcale się tak szybko nie uwinąłeś, bo my też już po wszystkim, a u nas przyjmowali, z nielicznymi wyjątkami, wszyscy – Mateusz usiadł na krześle przy oknie, aby widzieć, czy ktoś się nie zbliża do drzwi wejściowych. Już od kilku minut powinien siedzieć w kancelarii. - No i jak ci się podobało na tej kolędzie na zaproszenie?
- Bardzo! Po raz kolejny odwiedziłem swoich najgorliwszych parafian, u których i tak bywam częściej niż tylko z racji kolędy. Nażarłem się ciasta plus obfitą kolację każdego dnia, strach wejść na wagę, a i bez wchodzenia na wagę widzę, że w spodnie narciarskie nie wejdę i trzeba kupić nowe przed wyjazdem, spędziłem bardzo mile czas i tyle. A! Zaraz! No i jeszcze u jednej nowej rodziny byłem, co się dopiero wprowadzili – zakończył Lucek i jego głos wcale już nie brzmiał tak super radośnie.
- No to fajnie, że chociaż ta nowa rodzina cię zaprosiła, to zawsze cieszy... - niemrawo szukał pozytywów Mateusz.
- No bardzo fajnie. Zważywszy, że w ciągu ostatnich dwóch lat oddali ze trzy nowe bloki i ponoć wszystkie są już zamieszkane, po 40 mieszkań w każdym, to tak, ta jaskółka wprawdzie wiosny nie czyni, ale cieszy – sarkastycznie skomentował Lucek. - Sorry, Mateusz, tak się wyzłośliwiam, ale sam sobie zdałem sprawę, że taka wizyta duszpasterska to nie ma sensu. Kiedyś się śmiałem z mojego poprzednika, bo on uchodził za takiego wielkiego duszpasterza i bardzo wiele osób mi tutaj ubolewało, że kapłan tak wspaniały, z taką charyzmą odszedł. Wynajmowali autobus, żeby go odwiedzać w nowej placówce. Trochę zazdrościłem, nie powiem, ale już po pół roku się zorientowałem, że wszyscy ci ludzie, to była grupa osób, którą zabierał co roku na zagraniczne pielgrzymki. Grupa dość hermetyczna, ale niekoniecznie angażująca się w duszpasterstwo. I właściwie tylko oni go później odwiedzali, a w parafii się okazało, że poza tymi pielgrzymkami zagranicznymi nie było nic, albo w formie szczątkowej przetrwały jakieś grupeczki pozakładane przez jego poprzedników. Właściwie jedna. Legion Maryi w liczbie trzech osób, średnia wieku 70+. I teraz sobie zdałem sprawę, że w pewnym sensie zrobiłem to samo. Mam kilkadziesiąt rodzin, z którymi dobrze żyję, pojawiają się tutaj, modlą, no i teraz ja się pozwoliłem zaprosić do ich domów. Zresztą nie pierwszy raz. Używając brzydkiego słowa, duszpasterskiego uzysku – zero! Ale może lepiej ty mi opowiedz, jak wam poszło – zakończył Lucek.
- Nie bądź dla siebie taki surowy – powiedział po chwili milczenia Mateusz. - Myślę, że znakomita większość parafii miejskich zrobiła dokładnie to samo.
- Ale oni jeszcze porobili Msze kolędowe dla tych, którzy nie chcą przyjąć w domu, a ja niepotrzebnie uniosłem się honorem i powiedziałem, że kolęda tylko na zaproszenie, w domyśle, kto nie chce, niech poczeka na kolejny rok – przypomniał Lucek.
- Aha, no tak, ale to wcale nie znaczy, że nie możesz jeszcze takich Mszy ogłosić, jest dopiero połowa stycznia.
- Może rzeczywiście masz rację... A jak wam poszło?
- Wiesz, nie chcę cię jakoś dobijać, ale odniosłem wrażenie, że ludzie bardzo tego potrzebowali. Chcieli rozmawiać, ciężko się było wyrobić w czasie. A jeśli chodzi o – jak to nazwałeś – duszpasterski uzysk, to mamy niemal 20 nowych osób zgłoszonych, albo namówionych do comiesięcznych odwiedzin kapłana z Komunią Świętą, kolejnych kilkanaście rodzin do objęcia pomocą charytatywną, no i czekamy na kolejne owoce: namawialiśmy do ministrantów, do scholki, do innych grup. Już się ktoś pojawił tu i tam. Kilka chrztów wstępnie umówionych, no i nie wspomnę o wielu zdementowanych „mitach”, które krążą. Wiesz, jak to jest, kiedy ludzie nie mają wiadomości u źródła, rozpoczynają się harce „tych, którzy wszystko wiedzą”. Wiesz co, Lucek? Widzę przez okno jakąś parkę zmierzającą w kierunku plebanii, a ja powinienem być w kancelarii. Wpadnij, jak masz czas, to pogadamy na spokojnie, teraz muszę lecieć, sorry – tłumaczył Mateusz szukając jednocześnie kluczy, które jak zwykle gdzieś położył i nie wiedział gdzie, a z korytarza już dobiegał dźwięk dzwonka.
- Proszę bardzo, zapraszam – powiedział kiedy wreszcie otworzył drzwi wejściowe kluczem, który akurat w nich tkwił wraz z całym pękiem innych, podczas gdy Mateusz zajrzał nawet do lodówki w ich poszukiwaniu. Stała przed nim para młodych ludzi, gdzieś pod trzydziestkę, których sobie raczej nie przypominał. - Czy my się znamy?
- No tak, jesteśmy z tej parafii – odparła nieco zmieszana dziewczyna. - Chociaż my to bardziej z księdzem wikariuszem. Nawet był u nas po kolędzie, no i właśnie mówił, że nie powinno być żadnych problemów z ochrzczeniem naszego dziecka i my właśnie w tej sprawie.
- Chcieliśmy ochrzcić dziecko – powiedział z kolei chłopak, jakby Mateusz nie zrozumiał o co chodzi. Albo jakby chciał zapobiec jakimś dalszym pytaniom, na przykład jak wikariusz ma na imię.
- To wspaniale, bardzo się cieszę, że chcecie włączyć wasze dziecko do wspólnoty dzieci Bożych, no i do naszej parafii – Mateusz uśmiechnął się i postanowił już dalej nie drążyć tematu ich zażyłości z parafią czy znajomości z księdzem wikariuszem. - Macie państwo akt urodzenia dziecka?
- Proszę bardzo – kobieta wyciągnęła dokument i położyła przed Mateuszem.
- Super! To wpiszemy sobie wszystkie dane do Księgi Ochrzczonych – powiedział i w trakcie przepisywania danych próbował prowadzić konwersację. - Od dawna jesteście razem?
- Będzie już z osiem lat – powiedziała dziewczyna.
- No nie – wtrącił się chłopak, - osiem lat to się znamy, a jesteśmy razem gdzieś od czterech.
- Rozumiem. A proszę mi powiedzieć, bo muszę to tutaj w księdze zapisać, kiedy mieliście ślub?
- Nie mamy ślubu. Ani kościelnego, ani cywilnego – powiedziała dziewczyna.
- A są jakieś przeszkody, żebyście mogli zawrzeć sakramentalny związek małżeński? - zapytał Mateusz.
- Nie ma. Po prostu na razie o tym nie myślimy – odpowiedziała dziewczyna
- To co? Ponieważ nie mamy ślubu kościelnego, to ksiądz nam teraz dziecka nie ochrzci? - zapytał wyraźnie najeżony chłopak.
- Spokojnie, panie Tomku – powiedział Mateusz odczytując imię chłopaka z aktu urodzenia dziecka. - Chrzest waszej Nadii oczywiście się odbędzie. Proszę się nie martwić. Ale to spotkanie jest też po to, aby sobie zadać pewne pytania. Może wyjaśnię to na przykładzie. Jeżeli kupujemy dziecku narty, to musimy mieć świadomość, że potem musimy mu zapewnić możliwość, aby na tych nartach mogło jeździć, prawda? Trzeba z nim jeździć w góry, zapewnić jakiegoś instruktora, potem nadal te wyjazdy kontynuować, zmieniać ubrania i sprzęt, z których będzie wyrastać, aż stanie się całkiem dorosły i dalej sam będzie tę swoją pasję rozwijał. Albo i nie. Prawda?
- Nasza Nadia jest za mała na narty – wypalił pan Tomek.
- Ale to tylko przykład – dziewczyna spojrzała na niego z wyrzutem. - No rozumiemy – skierowała się w kierunku Mateusza, – ale co to ma wspólnego z chrztem? Chcemy chrztu dla dziecka, bo sami jesteśmy ochrzczeni, nasi rodzice byli ochrzczeni, wszyscy.
- Chcemy chrztu, bo tak się robi chyba? Najpierw chrzest, potem Pierwsza Komunia, chyba tak jest po kolei – nieco gorączkował się chłopak.
- Wszystko rozumiem, ale pozwólcie mi wrócić do przykładu z nartami, bo podobnie jest z chrztem. Nie wystarczy dziecka ochrzcić. Ale, powtarzam jeszcze raz, ochrzcimy wasze dziecko, nie martwcie się. Chodzi o to, co będzie dalej, Myślę, że wiecie, że życie w niesakramentalnym związku, jeśli nie ma żadnych przeszkód do zawarcia sakramentu małżeństwa, nie jest normalną życiową sytuacją człowieka wierzącego. Wiem, że to brzmi mocno, ale żyjecie w ciągłym grzechu i choćby z tego powodu, nie jesteście w stanie dać swemu dziecku we wszystkim dobrego przykładu, nie możecie choćby przyjmować Komunii podczas Mszy Świętej. A sami oddalacie się od zbawienia. Nie zależy wam na waszym zbawieniu? – spokojnie zapytał Mateusz.
- Ale co ksiądz mówi? Oczywiście, że nam zależy na zbawieniu! Naszym i naszego dziecka, dlatego właśnie chcemy je ochrzcić - oburzyła się dziewczyna.
- Panie Tomku, pani Kornelio, jak ja mogę wam uwierzyć, skoro żyjecie w związku niesakramentalnym? I nie macie żadnych przeszkód? - zapytał Mateusz i zapadła głucha cisza.
- Dlaczego ksiądz tego nie rozumie? Nie chcemy ślubu, bo jest nam tak dobrze, jesteśmy szczęśliwi. Czy Bóg nie chce byśmy byli szczęśliwi? Po co mamy coś zmieniać? Ślub nam nie jest do niczego potrzebny. Ale jak ksiądz widzi, zależy nam na dobrym wychowaniu dziecka i dlatego przychodzimy, żeby je ochrzcić. Nawet ksiądz na kolędzie nas zachęcał i mówił, że nikt nas nie będzie do niczego zmuszał – powiedziała Kornelia.
- I ja was do niczego nie zmuszam. Podkreśliłem kilka razy, że ochrzcimy dziecko. Nie mogłem jednak nie przypomnieć, że bycie szczęśliwym, odrzucając to co dobre i prawe, to nie jest recepta, której udziela Pan Bóg – powiedział Mateusz.
- A kto? - zapytał chłopak.
- Odpowiedzcie sobie sami – smutno uśmiechnął się Mateusz.

Jeremiasz Uwiedziony

CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

 

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!