TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 20 Kwietnia 2024, 10:37
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) odc. 349

Jasna i ta druga strona księży(ca) odc. 349

- Czy ktoś mógłby dzisiaj zastąpić mnie w kancelarii? - bez większej wiary w sukces zapytał Mateusz podczas obiadu.
- Bardzo mi przykro, ale my dzisiaj mamy spotkanie kursowe, a ja ostatnio nie byłem, więc głupio byłoby znowu się wymawiać. Poza tym rzeczywiście już dawno nie widziałem kolegów i chętnie pojadę – powiedział Szymon.
- Nie, no oczywiście, nie ma o czym mówić, spotkania kursowe są ważne. Jeszcze pomyślą, że coś się z tobą dzieje – uśmiechnął się Mateusz.
- No jasne, że się dzieje! Tyle roboty w parafii, że nie ma jak się na kolacyjkę wyrwać – zażartował Szymon.
- A ty Dawid? - Mateusz zwrócił się do młodszego wikariusza.
- Ja mam dzisiaj ministrantów i szykujemy się do turnieju w grze FIFA, raczej muszę być. Jestem w końcu głównym selekcjonerem – Dawid ostatnimi czasy bardzo mocno się wciągnął w pracę z ministrantami, co nie mogło nie cieszyć Mateusza. - A co proboszczowi dzisiaj wieczorem wypadło?
- Pamiętacie jak byłem z Robertem w Częstochowie? - zapytał Mateusz, a widząc przytakujące gesty wikariuszy ułożył się wygodniej na krześle i oparł ręce o stół, jakby szykował się do dłuższej opowieści. - Odwiedziliśmy wtedy w drodze powrotnej Waldka, znacie go.
- No jasne! - odparł Szymon. - Lata temu był wikariuszem w mojej rodzinnej parafii. Żywioł nie ksiądz... W sumie to mogę nawet powiedzieć, że sporo mu zawdzięczam jeśli chodzi o powołanie.
- Naprawdę? Zupełnie tego nie odnotowałem w pamięci, że on był w twojej parafii – Mateusz nie ukrywał zdziwienia. - Ale ostatnimi czasy niezbyt z nim dobrze. Myślę, że ma silną depresję, albo jakieś inne problemy, o których nie chciał nam powiedzieć, ale jak byliśmy u niego, to widać było, jak bardzo się zaniedbał i że to w tym momencie nie jest Waldek, którego wszyscy znamy. Chcieliśmy coś z niego wyciągnąć z Robertem, ale on twierdził, że wszystko w porządku, że coś sobie ubzduraliśmy, no ale ewidentnie nie wyglądał dobrze. Potem jeszcze kilka razy pisałem do niego esemesy, ale nigdy nie odpisał. I właśnie dzisiaj napisał mi tekst, którego nie rozumiem. Nie będę wam czytał, bo na pewno by sobie nie życzył, abym to upubliczniał, ale pomyślałem, żeby po Mszy wieczornej do niego podjechać. Najwyżej pojadę po kancelarii – zakończył Mateusz.
- Jak proboszcz chce, to ja sobie mogę to spotkanie kursowe odpuścić – zaproponował Szymon.
- Nie, nie, nie ma problemu. Pojadę godzinkę później – powiedział Mateusz zamykając temat.
***
Kiedy już siedział w kancelarii parafialnej po Mszy wieczornej Mateusz raz po raz czytał od nowa wiadomość przysłaną przez Waldka i zastanawiał się, co koledze mogło chodzić po głowie: „Nie martw się o mnie Mateo, ja wiem co wybrałem, ale ostatnio tego nie widzę. Może dlatego, że ostatnio nic nie widzę” - napisał Waldek, a Mateusz obawiał się, że nic dobrego to nie oznacza, zwłaszcza że kolega potem już nic więcej nie napisał, mimo kilku kolejnych wiadomości ze strony Mateusza. Wejście do kancelarii niskiego mężczyzny na kilka minut przed zakończeniem godzin otwarcia oderwało go od tych rozmyślań.
- Szczęść Boże, w czym mogę panu pomóc? - zapytał Mateusz próbując przybrać pogodny - tak mu się przynajmniej wydawało – wyraz twarzy.
- Szczęść Boże, księże proboszczu – odpowiedział mężczyzna. - Właśnie nie wiem, czy ksiądz będzie mógł mi pomóc, ale mam nadzieję, że może mi ksiądz poświęcić dłuższą chwilę.
- Oczywiście – odpowiedział Mateusz z nadzieją, że nie zabrzmiało to aż tak nieszczerze jak wyglądało w jego myślach. Przecież chciał się wyrwać jak najwcześniej i pojechać do Waldka...
- To dobrze – uśmiechnął się mężczyzna. - Proszę księdza, borykam się z dość poważnym problemem. Od trzydziestu lat jestem żonaty, ale niestety od dziesięciu lat jesteśmy w separacji, a właściwie to nawet po rozwodzie cywilnym. Zarówno żona, jak i ja, związaliśmy się z innymi partnerami, przez jakiś czas nawet wydawało się nam, że wreszcie jesteśmy szczęśliwi, choć nie byliśmy blisko, bo źle się rozstaliśmy w atmosferze wzajemnych oskarżeń, zrażając przy tym do siebie nasze dzieci. W każdym razie powodzenie drugich związków okazało się iluzoryczne. Ja się rozstałem kilka miesięcy temu z kobietą, z którą myślałem, że będę już do końca życia, o ile to możliwe, w sposób jeszcze gorszy niż z moją sakramentalną żoną. Oszczędzę księdzu opowieści, ale oboje nie możemy na siebie patrzeć, a ja wręcz się zastanawiam, jak mogłem z kimś takim mieszkać kilka lat pod jednym dachem. Żeby było jasne, nie twierdzę, że to wszystko jej wina, sam nie byłem święty. W każdym razie nie ma czego zbierać. Od kilku miesięcy jestem zupełnie sam i zastanawiam się, co zrobić z moim życiem.
- Myślę, że w takiej sytuacji najlepiej będzie zacząć od... - Mateusz wykorzystał chwilowe zamilknięcie mężczyzny.
- Przepraszam, księże, ale jeszcze nie skończyłem – nieco obruszył się mężczyzna patrząc na Mateusza.
- To ja przepraszam, proszę mówić dalej – Mateusz był okropnie zły na siebie za ten brak cierpliwości.
- W uroczystość Świętego Józefa przyszedłem do nas do kościoła. Nie ukrywam, że praktykuję mało, ale akurat w poprzednią niedzielę byłem na Mszy księdza proboszcza i tak ksiądz zachęcał, że to wielki patron, od wszystkiego, obrońca małżeństw, że dziewiętnasty dzień miesiąca, odpusty... Szczerze mówiąc to trochę mnie te rzeczy śmieszyły od zawsze, nawet z sakramentalną żoną mieliśmy o to sporo kłótni, bo ona bardziej w to wierzyła, chociaż potem, jak już mam być szczery, to ona okazała się niewierna, co jeszcze bardziej odrzuciło mnie od wiary i Kościoła, ale nie o to teraz chodzi. W każdym razie przyszedłem w ten piątek, 19 marca i wie ksiądz co? Poruszył mnie ksiądz tą modlitwą do Świętego Józefa i prośbą o ratowanie małżeństw, o zabliźnienie ran i co tam jeszcze ksiądz mówił, nie pamiętam dokładnie. Ale poczułem taki płacz w sercu, że ledwo się opanowałem, żeby nie wybuchnąć płaczem naprawdę. A jeszcze księdzu nie wspomniałem, że brat mojej byłej żony, z którym jestem w kontaktach biznesowych kilka miesięcy temu powiedział mi, że ona też znowu jest sama. Ufff... Żeby nie przedłużać: w sobotę dzień po uroczystości Świętego Józefa pojechałem do sanktuarium. Wieczorem. Właściwie to byłem pewien, że już zamknięte, ale tam jakieś jeszcze chyba modlitwy były, faktem jest, że na krótko przed 22.00 było jeszcze otwarte. Wszedłem, nie wiem czy mogę powiedzieć, że się pomodliłem... Patrzyłem się na ten obraz i tylko powiedziałem, że jestem gotów. Że jak on, Święty Józef znaczy się, ma na to jakiś pomysł, żeby mnie i moją prawdziwą żonę „zabliźnić” to niech da mi jakiś znak. Przeżegnałem się, wstałem, bo chyba kościelny już mi dzwonił kluczami i... nie uwierzy ksiądz – mężczyzna aż się trząsł, czy może łkał.
- Co takiego? – zapytał Mateusz, któremu zupełnie przeszło zniecierpliwienie, bo miał świadomość, że sytuacja jest nie mniej istotna niż casus jego przyjaciela.
- W drzwiach świątyni stała moja żona – wyszeptał, a łzy mu ciekły po policzkach. - I w związku z tym mam takie pytanie do księdza. Czy to był ten znak, o który prosiłem, czy zbieg okoliczności? Czy ksiądz w ogóle wierzy w takie znaki?
- Proszę pana, trudno sobie wyobrazić bardziej wyrazisty znak, niż ten który pan otrzymał – uśmiechnął się Mateusz. - A jeśli chodzi o mnie, to ja bardzo mocno wierzę w znaki, proszę pana. Ja nie podejmuję żadnej decyzji, zanim nie dostanę od Boga jakiegoś mniej czy bardziej ewidentnego znaku w jedną albo drugą stronę. I dzięki tym znakom i zaufaniu z jakim je przyjmuję, ja jestem proszę pana bardzo szczęśliwym kapłanem. Czasami jestem zły na siebie, że nie potrafię tego okazać wobec innych, że nie daję temu odpowiedniego świadectwa. Dla mnie fakt, że pan, mój parafianin, pyta mnie, czy ja wierzę w znaki jest potwierdzeniem, że za mało się staram to okazać...
- Księże, niech ksiądz nie bierze mnie za statystycznego parafianina, bo ja tu naprawdę rzadko się pokazywałem, więc księdza nie znam. Myślę, że parafianie, którzy się pojawiają co niedzielę na pewno mają większą świadomość księdza zawierzenia Bogu – mężczyzna mówił już normalnym, spokojnym głosem.
- Mam taką nadzieję – uśmiechnął się Mateusz. - A wracając do pańskiego pytania to chcę panu powiedzieć, że dostałem od Boga wiele znaków, ale nigdy aż tak ewidentnego, jak ten który dał Panu Bóg przez Świętego Józefa. Moim zdaniem nie ma się nad czym zastanawiać, proszę pana.
- To co mam robić? - zapytał mężczyzna.
- Przecież pan sam doskonale wie – odparł od razu Mateusz.
- Tak? - zdziwił się mężczyzna. - Żona uwielbia róże... - dodał po chwili.
- To będzie dobry początek – uśmiechnął się Mateusz. - Jak panu na imię?
- Ma ksiądz rację, nie przedstawiłem się, Jakub – odpowiedział nieco zmieszany mężczyzna.
- Tak jak ojciec Świętego Józefa panie Jakubie. Znak goni znak. Mam nadzieję zobaczyć tu kiedyś pana razem z żoną – powiedział Mateusz żegnając się z mężczyzną, który sprawiał wrażenie jakby nagle zaczął się bardzo spieszyć.
Mateusz odprowadził go do drzwi i sam poszedł prosto do samochodu. Z trasy zadzwonił jeszcze kilka razy do Waldka, ale ten nie odbierał. Kiedy dojechał na miejsce w oknach plebanii nie świeciło się światło i jego pukanie do drzwi nie przyniosło żadnego efektu. W powrotnej drodze najpierw zawierzył kolegę w modlitwie Świętemu Józefowi, który wydawał się mieć „znakomitą passę”, a później długo zastanawiał się, jak ma pomóc koledze. Ostatecznie doszedł do przekonania, że na drugi dzień pójdzie do biskupa i z nim porozmawia. Przecież mieli teraz naprawdę dobrego pasterza, który chciał im być ojcem, rozmawiał z nimi i potrafił słuchać. Do kogo miał pójść, jeśli nie do niego?

Jeremiasz Uwiedziony

CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!