TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 18 Kwietnia 2024, 11:04
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) odc. 347

Jasna i ta druga strona księży(ca) odc. 347

Wyprawa na Jasną Górę pomimo początkowych problemów okazała się świetnym pomysłem. Robert miał rację, ludzi było bardzo mało i można było spokojnie się pomodlić, odprawić Mszę, no i jak zawsze podczas wizyt w Częstochowie, zrobić małe zakupy.
- W głowie się nie mieści, ile sobie liczą za te paramenty liturgiczne – Robert jeszcze kręcił głową z niedowierzaniem, kiedy już w samochodzie oddalali się od miasta.
- I pomyśleć, że kiedyś najwspanialsi artyści dbali o wystrój kościołów, a dzisiaj za kawałek blachy czy tombaku trzeba płacić takie sumy – zauważył Mateusz. - Kogo dzisiaj w ogóle stać na prawdziwe dzieła artystów, czy choćby porządnych rzemieślników, skoro chińszczyzna tyle kosztuje? Jak byłem młody to żałowałem, że moja mama nie jest krawcową, a tata stolarzem, bo miałbym zawsze fajne ubrania i meble własnej roboty, dobrze wykonane i takie jakie bym chciał. Jak dorosłem to mi oczywiście przeszło, ale dzisiaj znowu mam podobne marzenia jak za dziecka. Pomyśl, że mama szyłaby mi wszystkie alby, komże, ornaty i obrusy, a tata robił mebelki i dekoracje z drewna! - ekscytował się dalej Mateusz.
- Super! A do tego jeszcze brat rzeźbiarz albo chociaż kowal artystyczny, albo złotnik! - roześmiał się Robert. - I wtedy nawet mógłbyś jeździć super wypasioną bryką i mówić, że brat ci wziął na firmę - dodał.
- Brykę już bym sobie darował. Nawet brata rzeźbiarza i tatę stolarza. Ale chociaż ta mama krawcowa...
- Przede wszystkim musieliby dożyć czasu kiedy zostałeś proboszczem - zauważył Robert poważniejąc. - Ty chyba wcześnie straciłeś rodziców, o ile pamiętam, to ojca jeszcze w seminarium, byliśmy całym rokiem na pogrzebie. A mamę chyba niewiele później?
- Dobrze pamiętasz. Mamę dziesięć lat po ojcu... - zamyślił się Mateusz. - A twoi rodzice? - zapytał
- Ano właśnie, moi rodzice... Długo się trzymali staruszkowie, aż przyszedł ten cholerny Covid... - powiedział Robert patrząc prosto przed siebie na drogę.
- Robert, kurczę, nic nie wiedziałem – Mateusza aż ścisnęło w gardle. - To kogo ci wirus zabrał?
- Oboje. I ojca i matkę.
- O Boże! Oboje rodziców na Covida? - Mateusz z niedowierzaniem kręcił głową.
- Ojca bezpośrednio, a mama tydzień po pogrzebie, chyba ze zgryzoty. Wiesz, oni byli bardzo zżyci ze sobą, a ja w sumie z nimi. I najgorsze, że to było tuż po Wielkanocy, pamiętasz? Pięciu ludzi w kościele... Taki miałem pogrzeb i ojca i matki... - opowiadał Robert.
- Ale jak to możliwe, że ja nic nie wiedziałem? Rozumiem, że ty nie miałeś głowy do tego, żeby kolegów informować, ale chociaż nasz senior roku...
- Ja w sumie, jak mówisz, nie miałem do tego głowy, a Marek, z tego co wiem, sam wtedy przechodził koronawirusa, więc tak to jakoś wyszło, że nawet nikt nie wysłał informacji do kurii. Wiesz, moi rodzice nie mieszkali na terenie naszej diecezji, więc nawet proboszcz nie domyślił się. W każdym razie i tak nikt by nie mógł przyjechać na pogrzeb przez ograniczenia – Robert wyraźnie nie miał do nikogo pretensji.
- Żartujesz? Ja bym przyjechał na pewno! Po tym wszystkim, ile razy przyjmowali nas i gościli w domu twoi rodzice? Żaden wirus by mnie nie powstrzymał. Robert, naprawdę bardzo mi przykro. Szkoda, że ten temat nie wyszedł w drodze do Częstochowy, bo chociaż Mszę bym za twoich rodziców odprawił - Mateusz ciągle nie mógł sobie tego wyobrazić, że nie było go przy koledze w takim momencie.
- Wiesz, ostatnie lata to ja się za bardzo nie pokazywałem pośród kolegów, bo właśnie każdą wolną chwilę gnałem do staruszków. Wiesz, że zawsze byłem maminsynkiem – uśmiechnął się Robert. - I dlatego te kontakty trochę się rozluźniły, a Covid je dobił, można powiedzieć. Ale wiesz co? Na początku strasznie mnie bolały te pogrzeby rodziców nawet bez bliskiej rodziny. Byliśmy tylko my - synowie, córka i siostra mamy. Ale teraz z perspektywy czasu to myślę, że moi rodzice byli zawsze bardzo... „wsobni”. My byliśmy dla nich najważniejsi, wiesz?
- No co ty mówisz? Jacy „wsobni”? Ile razy nas gościli w waszym domu... - wtrącił się zdumiony Mateusz.
- Nie o to chodzi, że byli niegościnni, broń Boże! Ale dla nich liczyliśmy się tylko my. Byli typowym przedstawicielem tezy z Wyspiańskiego: „niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna”, z tym, że zamiast wsi był nasza rodzina. Spokojnie przehandlowali by pokój na świecie za dobro i spokój swoich dzieci. Dlatego ja też byłem tak bardzo do nich przywiązany. Ale wracając do pogrzebów, to tak sobie myślę, że im nie przeszkadzało to, że byliśmy tylko my, więc i ja sobie z tym poradziłem. Pozwoliłem im odejść. I teraz tylko mogę sobie wyobrazić, jak w niebie zabiegają o nas. A zwłaszcza o mnie, żebym był dobrym kapłanem. Chyba nawet jestem... Wiesz, że ja byłem dość ostrym krytykiem pandemicznej histerii? Teraz jestem trochę mniej radykalny w tych sprawach i nie tylko w tych. Jestem umiarkowany.
- To teraz chyba rozumiem, skąd nagle sobie przypomniałeś o mnie i dlaczego wyciągnąłeś mnie do Częstochowy – uśmiechnął się Mateusz.
- Z tym przypominaniem sobie ciebie, to wiesz, działa w dwie strony. Ty też mógłbyś sobie przypomnieć o mnie – żartobliwie skarcił go Robert. - Ale trochę masz rację. Od śmierci rodziców zacząłem dużo częściej odwiedzać księży. I nie wyobrażasz sobie, jak niektórzy z nas tego potrzebują. Chłopie, paru kolegów jest w tak ciężkiej depresji, że byś ich nawet nie poznał.
- Aż tak źle? Przez pandemię? - Mateusz nagle poczuł się bardzo dziwnie i głupio, że on nic o tym nie wiedział.
- Przede wszystkim przez pandemię i problemy z niej wynikające. W małych parafiach niektórzy nie mają pieniędzy na rachunki. Trochę są sobie sami winni, bo zbyt poważnie potraktowali obostrzenia, pooklejali kościoły kartkami typu „tylko 12 osób”, ale nawet im się nie dziwię, bo w końcu szli też za głosem księży biskupów, a ludzie się przyzwyczaili do niechodzenia do kościoła „na legalu” i z błogosławieństwem duszpasterzy. Ale nie tylko w tych przypadkach są problemy. Niektórzy dziekani jakby nie mogli się nacieszyć z faktu, że podczas pandemii należy zawiesić wszelkie spotkania księży na poziomie dekanatów i jeszcze się nie opamiętali, więc niektórzy w tej izolacji dostają kręćka – opowiadał Robert, a Mateusz czuł coraz większe poczucie winy i przygnębienie.
- Ale chyba do mnie nie przyjechałeś myśląc, że mam deprechę? - zapytał Mateusz żeby w ogóle coś powiedzieć.
- Nie. Do ciebie przyjechałem, bo zawsze mówiłeś, że twoje powołanie to sprawka Maryi, i zawsze przypominałeś, że jak ktoś jedzie do jakiegokolwiek sanktuarium maryjnego, to ma cię informować, bo się chętnie zabierzesz – tłumaczył z uśmiechem Robert.
- Naprawdę ja tak kiedyś mówiłem? - zdziwił się Mateusz.
- Tak! Przynajmniej jeszcze z dziesięć lat temu. Może potem ci przeszło, nie wiem. A ja mając w pamięci słowa ojca Karola Wojtyły, który po śmierci żony wziął młodego do sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej i wskazał na Matkę Bożą mówiąc, że to jest teraz mama Karola, też przyjąłem te słowa do siebie. I jak tylko mogę jadę do Częstochowy. Zresztą to samo mam z Kaliszem i św. Józefem – wyjaśnił Robert.
- Okay, skoro tak mówiłem, to podtrzymuję – uśmiechnął się Mateusz.
- A szczerze mówiąc, to chciałem też żebyś pojechał ze mną do Waldka. Zawsze miałeś na niego dobry wpływ, a on jest właśnie jednym z tych najbardziej zdołowanych – ponownie spoważniał Robert spoglądając na Mateusza.
- Waldek? Zdołowany? - Mateusz po raz kolejny nie mógł ukryć zaskoczenia.
- Nikt by nie powiedział, co? Ale niestety nie jest z nim najlepiej. Zresztą za parę minut sam zobaczysz.
- Nie dzwonimy do niego wcześniej?
- Nie. Zastosujemy sprawdzoną metodę z dzisiejszego poranka – mówił uśmiechając się Robert.
- Jego przynajmniej nie obudzimy - skomentował gorzko Mateusz, choć szczerze mówiąc to chętnie wyściskałby Roberta za cały ten dzisiejszy dzień. - Czy jest jeszcze coś, co wiesz o Waldku?
- Nie. Wiesz, dzwoniłem do niego parę razy, nawet chciałem się wprosić, ale zawsze się wymawiał. Rozumiesz? Waldek się wymawia! Przecież on był zawsze pierwszy do spotkania, wyjazdu, jakichś głupich dowcipów, a teraz pandemia, duszpasterstwo zahibernowane, a on nie ma czasu... Coś mi tu nie gra. A jego dekanat też zahibernowany. W trosce o zdrowie nie spotykają się prawie wcale, więc Waldka niektórzy nie widzieli prawie rok.
- No to rzeczywiście słabo - zgodził się Mateusz. - A mamy w ogóle jakąś okazję, że go odwiedzamy?
- A od kiedy my, księża, potrzebujemy okazji, żeby się odwiedzać? Widzisz jak nas ta pandemia ogłupiła? Ja też się na tym łapię... Odwiedzamy go, bo jest naszym bratem, nie potrzebujemy żadnej okazji - krótko uciął Robert.
- Masz rację, moje pytanie było okropne... Dobra wysiadamy! - powiedział Mateusz, bo właśnie wjechali pod zamkniętą bramę podwórka. Wysiedli i podeszli pod drzwi plebanii kolegi.
- Jak na Waldka to za duży tu bałagan wokół plebanii. To nie w jego stylu - skomentował Mateusz, a Robert tylko kiwnął głową i nacisnął dzwonek. Po kilkudziesięciu sekundach nacisnął jeszcze raz i potem jeszcze raz. Dopiero wówczas z wewnątrz zaczęły dochodzić jakieś odgłosy i po kolejnych kilkudziesięciu sekundach nareszcie Waldek otworzył im drzwi.
- A co wy tu robicie? - zdziwił się, a jego podkrążone i przymrużone oczy otworzyły się nieco szerzej. Miał kilkudniowy zarost i zmierzwione włosy.
- Głód kofeinowy nas gnębi - odparł Robert i bez pytania wszedł do środka.

Jeremiasz Uwiedziony
CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!