TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 28 Marca 2024, 13:17
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) - 214

Jasna i ta druga strona księży(ca) - 214

To był naprawdę fantastyczny dzień. Przez dwie godziny, które spędził w kancelarii parafialnej nikt nie przyszedł, więc mógł się spokojnie pomodlić, a także pomyśleć nad homilią ślubną dla Marysi i Szczepana. Sam się z siebie śmiał. On, Mateusz, który zawsze wszystko robi w ostatniej chwili, kiedy ma nóż na gardle, nagle zaczął przygotowywać homilię ślubną, choć do dnia ceremonii brakowało jeszcze dobrego miesiąca. Ale rzeczywiście ci dwoje tak mocno go ujęli, że czuł się jakby chodziło o zaślubiny siostry lub brata. A może syna lub córki. Właściwie to chyba powinien powiedzieć córki, bo z tej przesympatycznej dwójki to właśnie Marysia miała w sobie ów pęd i radość życia, że wystarczyłoby go dla wszystkich uczestników kursu przedmałżeńskiego. W tym sensie bardzo przypominała mu Anię, którą też lata temu przygotowywał do ślubu z Jackiem. Oni też byli taką fantastyczną parą, a Mateusz kiedy przez całe swoje późniejsze kapłańskie życie opowiadał o idealnej kobiecie i żonie, ją właśnie miał na myśli. I, nigdy tego nikomu nie powiedział, to była tajemnica znana tylko jemu i Panu Bogu, za każdym razem gdy ktoś go pytał, dlaczego się nie ożenił, albo czy nie chciałby się ożenić, zawsze, po prostu zawsze, przed odpowiedzią przychodziła mu do głowy Ania, odpowiadał sobie w duchu, że on, Mateusz był już księdzem, gdy ją poznał, a ona była zaręczona, uśmiechał się sam do siebie (a może do Ani?) i dopiero wówczas udzielał odpowiedzi. Prawdziwej oczywiście, a mianowicie, że on osobiście nie mógłby być jednocześnie księdzem i mężem i ojcem. Więc jest dobrze tak, jak jest. Niestety małżeństwo Ani rozpadło się z powodu alkoholizmu Jacka. I mimo wszystko ona pozostała ciągle tą samą wspaniałą, choć naznaczoną cierpieniem osobą. Wierną swojemu mężowi, który przepadł gdzieś w Polsce, Bóg jeden wie gdzie. Marysia, która przygotowywała się do ślubu ze Szczepanem była taka, jak Ania. I Mateusz nic nie mógł poradzić na to, że gdzieś w głębi serca obawiał się, czy Szczepan nie okaże się kolejnym Jackiem sytuacji. Ale nic na to nie wskazywało. Szczepan był żartownisiem i prześmiewcą, ale był dobrym człowiekiem. Chociaż Jacek też taki był, gdy Mateusz go poznał.

- No dobra już - westchnął głośno Mateusz. - Już Pan Bóg się postara, żeby było wszystko dobrze.

Pochylił się ponownie nad klawiaturą i kontynuował spisywanie myśli do ślubnego kazania Marysi i Szczepana. Przypomniało mu się, że czytał kiedyś o słynnym księdzu poecie Twardowskim, że pod koniec swojego życia „uwnuczkowił” jakąś dziewczynkę i tak bardzo ją pokochał, jakby była jego prawdziwą wnuczką. Ponoć aż do przesady. I kiedy się zastanawiał nad tym, czy on sam czasami nie przesadza wobec Marysi, która była w takim wieku, że mogła być jego córką, Marysia we własnej osobie wpadła z impetem do kancelarii. Mateusz aż się rozpromienił na jej widok i szybko zamknął klapę laptopa, aby czasem nie wydało się, co tam pisał. Jednak już po ułamku sekundy zorientował się, że coś jest nie w porządku. Twarz Marysi była dziwnie opuchnięta.

- Gdzie jest ten twój Bóg? - wykrzyknęła dziewczyna i wybuchnęła płaczem. Mateusz był zszokowany, ponieważ Marysia nie była z nim na ty, zawsze nazywała go per ksiądz, albo „czcigodny”. Ale w tym momencie był to najmniejszy problem. Chciał zrozumieć, co się stało.

- Marysiu, mój Bóg jest też twoim Bogiem i jest tam, gdzie zawsze...  przecież wiesz. Chwilami uczyłem się tego od ciebie i Szczepan też się od ciebie uczył... Co się...

- Nie ma Szczepana! Rozumiesz? - przerwała mu gwałtownie zanosząc się od płaczu. - Nie ma Szczepana! Nie ma! Zabrał go, jeśli jest, to go zabrał ode mnie! Jak może być tak okrutny?

- Ale co się stało, Marysiu, proszę cię, usiądź - Mateusz zorientował się, że sytuacja jest bardzo poważna. Próbował posadzić dziewczynę na krześle, ale mu się to nie udawało, więc po prostu przytulił ją i zaczął głaskać po głowie. Stali tak przez kilka minut, a Marysia szlochała w jego sutannę. Jej płacz stawał się coraz cichszy, a spazmy, które wstrząsały jej ciałem coraz rzadsze. Mateusz nic nie mówił, tylko gładził jej włosy i czekał, aż sama zacznie mówić.

- Wracał z zajęć na uniwersytecie i miał do mnie przyjść. Jakiś pijany facet wjechał w przystanek, na którym czekał na autobus. Szczepan i jeszcze jedna kobieta zginęli na miejscu... Ledwie go rozpoznałam, tak miał pokiereszowaną twarz - mówiła szlochając Marysia, a spazmy ponownie zaczęły wstrząsać jej ciałem. Mateusz aż zdrętwiał słuchając jej słów. Kiedy płacz znowu uniemożliwił jej rozmowę, on nawet nie wiedział, co powiedzieć. Poczuł, że narasta w nim jakaś wielka fala złości i buntu. Zacisnął mocno usta, aby nic nie powiedzieć, bo przecież dziewczyna przyszła do niego po ukojenie i może próbę wyjaśnienia, jak żyć z tym, co się jej zdarzyło, a on w tym momencie nie był zdolny dać jej wyjaśnienia. W swoim sercu miał krzyk pod adresem Boga, który przecież był całym sensem jego życia. Przez chwilę przemknęło mu przez głowę, że może to jego obawy przez analogię z Jackiem i Anią sprowadziły takie fatum na Szczepana, ale niedorzeczność tej myśli była zbyt oczywista, aby mogła go męczyć dłużej niż ułamek sekundy. Ale ból i bunt nie mijał. Na szczęście do kancelarii weszła jakaś kobieta, pewnie mama Marysi i delikatnie, ale stanowczo chwyciła ją za ramię i przytuliła do siebie.

- Marysiu, musimy jeszcze iść do naszej parafii z rodzicami Szczepana załatwić formalności pogrzebowe....

- Ale ja miałam załatwiać formalności ślubne, a nie pogrzebowe! - przerwała jej z płaczem Marysia.

- Wiem, córeczko, wiem... Szczęść Boże! - zwróciła się do Mateusza tuląc Marysię do siebie. - Proszę księdza, pogrzeb będzie w naszej parafii. A w ogóle to jestem mamą Marysi. Szczepan bardzo chciał, żeby ksiądz udzielił im ślubu... Myślę, że ksiądz proboszcz w naszej parafii nie będzie miał nic przeciwko, żeby to właśnie ksiądz odprawił... pogrzeb. Oczywiście, jeżeli ksiądz może....

- Oczywiście.... - wyszeptał tylko Mateusz i w żaden sposób nie mógł powstrzymać łez, które spłynęły mu po policzkach. Kobieta objęła Marysię i otworzyła drzwi. Dziewczyna szlochała i nie powiedziała więcej ani słowa. Kiedy kobiety opuściły kancelarię, Mateusz opadł na krzesło i bezwiednie otworzył laptopa. Rzucił okiem na zarys homilii ślubnej i zrobiło mu się niedobrze. Zamknął ponownie klapę laptopa z takim impetem, że aż coś z trzaskiem pękło. Nawet nie sprawdził, co się stało. Musiał wyjść na powietrze. Musiał coś ze sobą zrobić, aby nie zacząć walić głową w ścianę, jak zdarzyło mu się kilka razy w życiu w momentach szczególnej bezradności. Doskonale wiedział, że powinien teraz pójść przed Najświętszy Sakrament, ale zamiast tego poszedł do samochodu, odpalił go i pojechał przed siebie. Po około 30 minutach samochód się zatrzymał, a właściwie zdechł. Skończyło się paliwo. Wtedy dopiero przypomniał sobie, że od dwóch dni jeździł na rezerwie. Nagle zdał sobie sprawę z idiotyzmu swojego postępowania. Co chciał osiągnąć? Na złość Panu Bogu odmrozić sobie uszy? Sięgnął po różaniec i poczuł spokój w sercu.

***

Atmosfera była naprawdę dziwna. Nawet zespół młodzieżowy, do którego należeli przed laty Marysia i Szczepan, który starał się dać oprawę muzyczną bardziej w duchu zmartwychwstania niż śmierci, nie zmniejszył wiszącego w powietrzu smutku. Marysia przez całą Mszę nie odeszła od trumny, chociaż wszyscy ją prosili i błagali. Mateusz odczytał Ewangelię, w której siostra Łazarza z wyrzutem mówi do Jezusa „Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł” i miał rozpocząć homilię. Marysia po raz pierwszy podczas Mszy oderwała wzrok od trumny i spojrzała na Mateusza. 

- Marysiu, wiem, że to co powiem, wyda ci się czymś absolutnie nieprawdziwym, a może nawet bluźnierstwem, ale jestem absolutnie przekonany, że jest tak, jak mówię. Otóż, twój ukochany Szczepan, odszedł od ciebie do kogoś, kto kocha go jeszcze bardziej niż ty. Wiem. Strasznie trudno w to uwierzyć. Ale tak właśnie jest. Szczepan odszedł do Kogoś, kto kocha go bardziej niż ktokolwiek z nas. 

Jeremiasz Uwiedziony
Ilustracja Marta Promna

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!