Droga do Santiago nie kończy się nigdy
Trzynastego w piątek, po 25 dniach pielgrzymowania i przejściu 715 kilometrów jestem w Santiago de Compostela. A razem ze mną mój plecak z waszymi intencjami.
Wcale się nie cieszę, że to już dzisiaj dotrę do Santiago de Compostela. Naprawdę! Nie wiem, jak to jest z wami, ale kiedy ja czytam jakąś świetną powieść, która mocno mnie wkręci, w miarę zbliżania się do końca zaczynam sobie wydzielać po kilka stron dziennie, bo nie chcę, żeby ta wspaniała historia, ten mikroświat, w który wszedłem i z którym się zżyłem i zacząłem utożsamiać, nagle się zakończył. Z Camino jest dokładnie tak samo, a właściwie znacznie gorzej, bo owszem, strasznie mnie wkręciło, ale przecież nie mogę nagle zacząć robić po pięć kilometrów dziennie.
Całe szczęście, że nie ma przy mnie żadnej z osób, z którymi szedłem wcześniej po kilka dni, bo to byłaby zupełna kicha, myśleć teraz o rozstaniu. Chociaż chyba w tym roku nie zdarzyło mi się aż tak mocno przylgnąć do kogoś, jak to miało miejsce 14 lat temu ze studentkami z Warszawy, Olą, Martą i Paulą. No może z Niemką Danielą? Daniela jest kilka dni za mną i dzisiaj przysłała mi zdjęcie jak cała szczęśliwa kąpie się w oceanie. Wygląda na to, że mimo cierpień i obaw, ona też dotrze wkrótce do celu. A ja mam dotrzeć dzisiaj i nic się z tym nie da zrobić. Nie da się tego przesunąć w czasie. Trzeba się z tym pogodzić. Kurka wodna… Ale czy nie o tym marzyłem? Żeby dojść od św. Antoniego w Lizbonie do św. Jakuba w Santiago? Wygląda na to, że nie. Wygląda na to, że marzyłem aby być w drodze. W TEJ drodze…
Prawie jak z Bursztynową
Wychodzę tradycyjnie około 7.00, sam. Po trzech kilometrach docieram do Padrón, które wczoraj zwiedziłem, a potem zatrzymuję się dłuższą chwilę jedynie przy zamkniętym o tej porze kościele w Iria Flavia, który jest związany z biskupstwem istniejącym tu od przynajmniej VI wieku, zanim w 1095 roku przeniesiono je do Composteli.
Kościół ten jest uznawany za jeden z najstarszych w Galicji, pierwotnie nosił nazwę św. Eulalii (obecnie Santa Maria), imię które mi się kojarzy, ale nie będę was wtajemniczał, bo chodzi o byłą zakonnicę. Której dobrze życzę ;) Bardzo ciekawy jest ołtarz główny (nie widziałem go na własne oczy), w którym przedstawiona jest scena objawienia się Matki Bożej św. Jakubowi, który miał być zniechęcony słabymi efektami swojej pracy ewangelizacyjnej. Witaj w klubie, pomyślałem sobie, bo kto nie bywa zniechęcony, ale jednak chyba to nie ten sam klub, bo przecież nie każdemu przychodzi w sukurs sama Matka Boża.
Potem maszeruję dalej i raczej nie zatrzymuję się przy żadnych zabytkach, z wyjątkiem Sanktuarium da Virxe da Escravitude (świątynia barokowa powstała w miejscu cudownego uzdrowienia jednego z pielgrzymów w XVIII wieku), bo wszyscy pielgrzymi tam wchodzą. A musicie wiedzieć, że pielgrzymów jest całe mnóstwo, nie ma takiej chwili, żebym kogoś przed sobą nie widział. Czyli tak sobie to wygląda, bo jak dla mnie to stanowczo zbyt tłoczno. W pewnym momencie słyszę za sobą gwar licznych rozmów, odwracam się, i przez chwilę wydaje mi się, że jestem na szlaku Lisków - Jasna Góra i Grupa Bursztynowa w strojach godowych podąża za mną… Okazało się jednak, że była to grupa hiszpańskiej młodzieży, którą spotkałem kilka dni wcześniej z księdzem opiekunem w Pontevedra. Fajnie zobaczyć taką silną grupę młodych totalnie podekscytowanych, że już tak blisko Santiago, zupełnie inaczej niż ja…
U świętego Jakuba
Po drodze z nikim właściwie nie rozmawiam, oprócz pewnej rodzinki z Polski. Mama, tata i dorosła córka, która na co dzień pracuje… u rodziców i nie miała problemów z… wzięciem wolnego, aby pójść na Camino ;) A jeszcze ma ze sobą sponsorów ;) Rodzinka z Podkarpacia, więc nie dziwi nic. W tym roku nie miałem aż tak wielu sytuacji takich rodzinnych grup na Camino (ojciec z synem, czy matka z córką), ale jeśli czyta mnie ktoś, kto o tym myśli, to proszę: nie myślcie, ale po prostu zróbcie to! Mąż z żoną też mogą, jak najbardziej ;) I tak sobie idę, nic mnie fizycznie nie boli, tylko ta myśl, że to już koniec. Na całe szczęście, kiedy docieram na plac przed katedrą św. Jakuba przed czternastą daję się ponieść radości, która tam się unosi w powietrzu niczym miłość w piosence Johna Paula Younga. Te spotkane wcześniej hiszpańskie dzieciaki wręcz szaleją z radości, padają sobie w objęcia i płaczą. Ja nie płaczę, ale jak najbardziej obejmuję się z wieloma pielgrzymami, których wcześniej widziałem na szlaku, m.in. żona Paula z RPA, która zjadła pół mojej czekolady i spora ekipa chłopaków z wczorajszego albergue…
A potem jest mój czas ze św. Jakubem: przytulenie się do figury, modlitwa przy grobie, Msza św., którą oprócz mnie i wielu innych księży z całego świata celebrują też polski ksiądz z USA i polski franciszkanin, który pracuje w Ziemi Świętej. Z tym drugim umawiam się, przepraszam, na piwo, a podczas Mszy podziwiamy botafumeiro w akcji, czyli największe kadzidło świata. Do rozpalenia używa się 40 kg drewna… Jak ja bym chciał, żeby to wszystko, co się we mnie w tych dniach drogi rozpaliło, nigdy nie zgasło.
Herbón -> Santiago de Compostela 29 km
13 września 2025 roku, oprócz mnie do Santiago de Compostela dotarło jeszcze 3194 pielgrzymów, a przynajmniej tylu się zarejestrowało i otrzymało certyfikat.
Tekst i zdjęcia Ks. Andrzej Antoni Klimek
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!