TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 29 Marca 2024, 07:49
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Do Rzymu w Roku Miłosierdzia

Do Rzymu w Roku Miłosierdzia

Nie każdy może odbyć pielgrzymkę do Rzymu, ale warto pamiętać, że Skała, na której Chrystus postanowił zbudować swój Kościół w ciągu dwóch tysięcy lat przybierała różne imiona, ostatnio Franciszek, ale nie zmienia swojego stanowiska, dosłownie i w przenośni.

- No, skoro ksiądz proboszcz tak długo był w tych Włoszech, to na pewno zabierze nas na pielgrzymkę do Rzymu - powiedziała jedna z moich parafianek zaledwie kilka dni po moim przybyciu do Liskowa.
- Oczywiście, że tak! W końcu mamy też nadzwyczajny jubileusz, Rok Miłosierdzia, a więc koniecznie musimy pojechać do św. Piotra i do papieża Franciszka - odpowiedziałem bez wahania z wielką wiarą w to, co mówiłem. Potem jeszcze w innych rozmowach deklarowałem chęć zorganizowania takiej pielgrzymki, ale parafia i wszystko, co z nią związane, bardzo szybko wciągnęło mnie w wir najprzeróżniejszych działań duszpasterskich, remontowych, biurokratycznych, że czas mijał, a z mojej strony żadna konkretna propozycja nie padała. Na początku oczywiście myślałem o tym, wiedziałem, że poprzeczka jest postawiona wysoko, bo przecież wszyscy są przekonani, że kto jak kto, ale nasz proboszcz to Włochy zna, więc pielgrzymka będzie super, ale okazało się, że na wielu innych sprawach parafialnych proboszcz nie zna się aż tak dobrze i ich opanowanie pochłaniało wiele czasu.

Potrzebny znak
Tymczasem Rok Jubileuszowy Miłosierdzia trwał w najlepsze, przyszedł nowy rok kalendarzowy, minął styczeń, luty, a o pielgrzymce ani słychu, ani widu. Przyszedł marzec, a wraz z nim Dzień Kobiet. Zostałem zaproszony na uroczystą akademię, podczas której okazało się, że wszystkie obecne panie otrzymują karteczkę z wylosowanym numerkiem, a na zakończenie akademii będą losowane upominki. Fajna sprawa - pomyślałem. Kiedy jednak nadszedł czas losowania upominków, okazało się, że za każdym upominkiem kryje się oczywiście jakiś sponsor, a sponsorami były właściwie wszystkie osobistości publiczne naszej liskowskiej społeczności. Pardon! Nie wszystkie. A właściwie wszystkie oprócz... proboszcza! Pomyślałem sobie, pięknie, wyjdę na najgorszego sknerusa, a ja przecież kobiety kocham i cenię! Kolejne upominki były losowane i wręczane szczęśliwym paniom, a ja coraz bardziej gorączkowo zastanawiałem się, co by tu wykombinować. Wreszcie natchnienie przyszło: pielgrzymka do Rzymu! Parafia ufunduje jednej z pań pielgrzymkę do Rzymu! Zaraz, zaraz, przecież jeszcze żadnej pielgrzymki nie ma... Ale będzie! Teraz już nie będzie innego wyjścia: słowo się rzekło, kobyłka u płotu... Poinformowałem konferansjera, że jest jeszcze jeden upominek do wylosowania: pielgrzymka do Rzymu. Kiedy po wylosowaniu wybranka losu przyszła do mnie po szczegóły, za wiele jej nie mogłem powiedzieć, obiecałem więc, że wkrótce wszystkiego się dowie. W ten sposób informacja o pielgrzymce rozeszła się lotem błyskawicy po Liskowie i okolicach. Piszę o tym, aby mocno podkreślić, że naszą wspaniałą pielgrzymkę jubileuszową do Rzymu zawdzięczamy Świętu Kobiet! Nikt więc niech nie narzeka, że to relikt po komunistycznych czasach ;)

Wszystkie drogi prowadzą do...
Rzymu. Oczywiście. Ale jakby nie spojrzeć od Liskowa każda z nich jest długa i o ile się nie wybierze drogi lotniczej, nie da się jej wykonać za jednym razem, więc nasza podróż musiała poprowadzić również przez inne ważne miejsca. Nie będę w tym tekście robił sprawozdania, ale kilkoma refleksjami chcę się podzielić. Zaczynamy od Rzymu, choć chronologicznie wypadł on nam mniej więcej w połowie pielgrzymki. Ale Rzym to Rzym i ma palmę pierwszeństwa. Trzeba tutaj od razu wyjaśnić, że nasza pielgrzymka dotarła do Wiecznego Miasta tydzień wcześniej, niż miała tam miejsce nasza polska narodowa pielgrzymka. Z jednej strony troszkę żałowałem, że nie będziemy się modlić we wspólnocie z naszymi rodakami, również z naszej diecezji kaliskiej (mam nadzieję, że na naszych łamach pojawią się relacje także od innych grup), ale z drugiej chciałem, aby moi parafianie poczuli też uniwersalność Kościoła. Jak już napisałem w poprzednim numerze, okazją ku temu była kanonizacja nowych Świętych, pomiędzy którymi znalazł się również znany z filmu „Cristiada” młody męczennik z Meksyku. Rzeczywiście Polaków nie było aż tak wielu, jak to bywało podczas innych wielkich kanonizacji. Notabene, nasza przewodniczka w Asyżu, która mieszka we Włoszech na stałe opowiadała nam, jak to w dniach kanonizacji św. Jana Pawła II Włosi pytali ją, czy ktoś w ogóle został w Polsce ;). A wracając do dnia kanonizacji z 16 października: rzeczywiście nie było olbrzymich tłumów i mogliśmy przeżyć w najlepszy sposób Mszę Świętą sprawowaną przez papieża Franciszka. To było dla wielu pierwsze w życiu spotkanie z papieżem, dla prawie wszystkich pierwsze spotkanie z tym papieżem. Po Mszy Świętej oddaliliśmy się od Placu św. Piotra, by powrócić tam dzień później. Tym razem naszym celem było już nie spotkanie z papieżem Franciszkiem, ale ze św. Piotrem. Chcieliśmy jako pielgrzymi i Polacy stanąć u Grobów Apostolskich i na swój sposób potwierdzić, że my Polacy stoimy przy papieżu. Zawsze. Nie tylko wtedy, gdy jest nim nasz rodak. Bo my Polacy wierzymy, że naszą racją stanu i główną doktryną powinno być stanie przy papiestwie i szerzenie chrześcijaństwa. W 1050. rocznicę chrztu Polski chcieliśmy przypomnieć sobie i innym, że trwamy w wierze naszych przodków. No i oczywiście bardzo pragnęliśmy pomodlić się przy grobie św. Jana Pawła II. Podczas całej naszej pielgrzymki w wielu miejscach przechodziliśmy przez Bramy Jubileuszowe, ale ten moment w Bazylice św. Piotra był szczególny. Rozpoczęliśmy nasze jubileuszowe przejście pod Zamkiem Anioła i w uroczystej procesji z krzyżem szliśmy przez całą Via della Conciliazione, a następnie prze Plac św. Piotra aż do Drzwi Świętych i później już we wnętrzu Bazyliki aż do Grobu św. Piotra. Przez całą drogę modliliśmy się niosąc wszystkie powierzone nam intencje. Po odmówieniu ostatniej modlitwy wszyscy udaliśmy się do grobu św. Jana Pawła II. Tutaj zdarzyła się kolejna dość zabawna sytuacja. Jak wiadomo, przy grobie naszego papieża jest miejsce wydzielone na modlitwę, gdzie obowiązuje zakaz fotografowania. Jeden z naszych pielgrzymów nie zauważył zakazu i zrobił zdjęcie na co zareagował jeden z pracowników Watykanu, który tam dbał o porządek. Oczywiście przekazałem jego uwagę naszemu człowiekowi, który wyjaśnił, że nie zauważył zakazu i obiecał, że więcej zdjęć nie będzie robił. Po kilku minutach modlitwy ten sam pielgrzym podszedł do mnie i zapytał, gdzie może się wyspowiadać. Zapytałem więc wspomnianego wcześniej pracownika Watykanu, czy jest w tym momencie możliwość spowiedzi tam, gdzie zwykle się to odbywa w Bazylice św. Piotra. Pan zaniemówił i patrząc na przemian na mnie i na naszego pielgrzyma zapytał w końcu: „Ale chyba nie idzie się wyspowiadać z tego, że pstryknął zdjęcie mimo zakazu?” Roześmiałem się i wytłumaczyłem, że pewnie nie, ale przecież to nie nasza sprawa. I razem z panem doszliśmy do wniosku, że to dobrze, że ludzie przybywają tu jako pielgrzymi i chcą też skorzystać z sakramentów, a nie uprawiają jedynie turystyki religijnej.
I jeszcze jedna kwestia dotycząca Rzymu. Chcieliśmy w ramach naszej pielgrzymki nawiedzić również sanktuarium na Mentorelli, gdzie lubił czasami „uciekać” z Watykanu Jan Paweł II.
Wyprawa ta jednak wymagała przynajmniej czterech godzin i moi parafianie woleli odpuścić ten punkt programu, aby pozostać więcej czasu w Rzymie. Zastanowiło mnie to i ucieszyło. Bo Rzym to jest Rzym. Po prostu.

Za wolność naszą i waszą
Tutaj musimy się nieco cofnąć w czasie do pierwszego etapu naszej pielgrzymki, a mianowicie do Kahlenbergu. To właśnie tam, na górze, z której Jan III Sobieski dowodził bitwą pod Wiedniem, sprawowaliśmy naszą pierwszą pielgrzymkową Eucharystię, a także wysłuchaliśmy bardzo emocjonalnej opowieści Polki, która mieszka w Wiedniu i pomaga w sanktuarium na Kahlenbergu. Zachwyciło nas i zawstydziło, z jak wielkim zaangażowaniem i miłością do Ojczyzny opowiadała o bitwie pod Wiedniem, o próbach przypisania zwycięstwa cesarzowi Leopoldowi, o obrazie Jana Matejki, który miał pokazać potomnym, kto naprawdę, w imię Boże, powstrzymał Turków, których celem był... Rzym oczywiście. I o wizycie Jana Pawła II. Zdaliśmy sobie sprawę, że może jednak za mało dbamy na co dzień o prawdę historyczną o naszej Ojczyźnie, że chyba częściowo udało się pewnym siłom politycznym przekonać nas Polaków, że u nas i z nas to za wiele dobrego nie ma i że lepiej siedzieć cicho i historii nie rozdrapywać. Tymczasem już właśnie od Kahlenbergu rozpoczęliśmy jakby drugi, prócz religijnego, wymiar naszego pielgrzymowania, a mianowicie patriotyczny. Kolejnym punktem była wizyta na cmentarzu polskich żołnierzy w Loreto i kilka dni później również na Monte Cassino. Rzecz ciekawa, Monte Cassino to dla całego świata przede wszystkim opactwo założone przez samego św. Benedykta, ojca zachodniego monastycyzmu, a także jego znajdujący się tam grób i grób jego Świętej siostry Scholastyki. Pewnie czytając te słowa wielu pomyśli, że to jakieś bardzo dziwne i niespotykane dzisiaj imię, a tymczasem okazało się, że jedna z uczestniczek naszej pielgrzymki, takie właśnie drugie imię otrzymała na chrzcie świętym. Myślę, że również dla niej było wielkim zaskoczeniem, że mogła się modlić u grobu swojej drugiej patronki (podobnie jak ja miałem szczęście modlić się u mojego drugiego patrona w Padwie, ale dla mnie nie było to niespodzianką :). A wracając do Monte Cassino: podczas gdy cały świat kojarzy je z opactwem św. Benedykta, dla nas Polaków to przede wszystkim polski cmentarz wojskowy. I słynne „czerwone maki na Monte Cassino, które zamiast rosy piły polską krew”. Muszę się przyznać, że mnie niezmiennie wzrusza każdy pobyt w tym miejscu, nawet teraz, kiedy piszę te słowa i przypominam sobie napis: „Przechodniu, powiedz Polsce, żeśmy umarli wierni w jej służbie”. I takie samo wzruszenie widziałem u moich parafian - pielgrzymów. Zapaliliśmy znicze za poległych i odmówiliśmy Koronkę do Bożego miłosierdzia. Akurat w tym dniu odwiedzili mnie moi przyjaciele z włoskiej parafii, w której byłem proboszczem przez osiem lat i byli oni pełni zdumienia patrząc na nas. „Naprawdę przeżywacie to tak mocno po tylu latach?” - pytali. Dzisiejsi Włosi nie mają w sobie nic z rzymskich legionistów, którzy zawojowali pół świata, w swoim myśleniu są zupełni zdemilitaryzowani, myślą kategoriami „małych ojczyzn” i mają nadzieję, że Pan Bóg ochroni Italię przed wojną, bo gdyby mieli to uczynić ich żołnierze, z wyrównanymi przez kosmetyczki brwiami i w zaprojektowanych przez Dolce & Gabbana mundurach, to wielkiej nadziei na przetrwanie by nie mieli. Nie wiem, w jakiej kondycji jest nasze wojsko, podejrzewam, że w nienajlepszej, ale i tak pewniej bym się czuł na wojnie u nas. Choć oczywiście żadnej wojny nie chcemy, nie chcemy, żeby jacykolwiek żołnierze musieli przelewać krew, nie chcemy nowych cmentarzy wojskowych, ani bohaterskich wspomnień. Zwłaszcza, jeśli sobie przypomnimy, jak za tę walkę na wszystkich frontach świata, za „wolność naszą i waszą” polscy żołnierze zostali wynagrodzeni. Albo powiedzmy wprost, zdradzeni. W każdym razie dobrze, że te miejsca pozostają na pielgrzymkowych szlakach Polaków przypominając historię prawdziwą.

Święci, wielu Świętych
Jako wspólnota parafialna pod wezwaniem Wszystkich Świętych oczywiście mamy na co dzień sporą zażyłość z całymi zastępami Świętych, ale trzeba przyznać, że podczas naszej pielgrzymki mogliśmy się spotkać z prawdziwymi herosami świętości. Wspomniałem już o kanonizowanym cristero Jose Sanchezie del Rio, który nie wyparł się Chrystusa, wspomniałem naszego Jana Pawła II. Wspomniałem mojego drugiego patrona św. Antoniego Padewskiego, którego relikwie uczciliśmy pod koniec naszej pielgrzymki, tuż przed opuszczeniem Włoch. I może przy św. Antonim się zatrzymamy, aby podkreślić jeden z najważniejszych wymiarów pielgrzymowania, a mianowicie dotknięcie Świętych w prawdzie ich życia. Żywoty Świętych nazywane są hagiografiami i ponieważ wielokrotnie nie miały one nic wspólnego z prawdziwą biografią, wręcz weszło to słowo do naszego języka, kiedy chce się powiedzieć, że „ktoś komuś kadzi”. Mamy więc Świętych, o których wiemy jakieś legendarne i nic nie znaczące szczegóły, a często nie wiemy rzeczy najważniejszych. Podczas pielgrzymek do ich grobów, miejsc, gdzie przeżyli swoje święte życie, możemy doświadczyć prawdy, czasami trudnej do przyjęcia, czy nie bardzo pasującej do naszych wyobrażeń. Bo choćby św. Antoni, to od czego jest? Ano od rzeczy zagubionych prawie każdy powie: „Święty Antoni Padewski, patronie drogi, niebieski, niech się stanie wola twoja, niech się znajdzie zguba moja”. Wystarczy znać te słowa i uważać się za wielkiego czciciela św. Antoniego, myślą liczni. A przecież św. Antoni to był przede wszystkim miłośnik i znawca słowa Bożego i wielki kaznodzieja. I w tym trzeba by go przede wszystkim przyzywać. Jeśli już chcemy traktować go jako patrona rzeczy zagubionych, to proszę bardzo, prośmy go, abyśmy w każdym naszym zagubieniu potrafili odnaleźć się i odnaleźć prawdę w słowie Bożym. To będzie dokładnie w punkt. A oprócz Antoniego odwiedziliśmy jeszcze dwóch innych wielkich franciszkanów. A właściwie jednego Franciszka, w Asyżu, i jednego franciszkanina, ojca Pio, w San Giovanni Rotondo i Pietrelcinie. I znowu mogliśmy idąc po ich śladach poznać ich życie, ich trudności, ich miłość do Chrystusa, do Eucharystii. Kiedy człowiek zda sobie sprawę, jak przeżywał Eucharystię św. ojciec Pio, już nigdy nie powinien przeżyć Mszy Świętej jak dotychczas. I wiele innych konsekwencji powinny mieć te spotkania w naszym życiu.

Wzrok Matki na plecach
Ci, którzy mnie znają wiedzą, że jestem wielkim miłośnikiem św. Franciszka i lepiej, żebym nie rozpoczynał tego tematu, bo ten artykuł nie będzie miał końca. Dlatego od razu przechodzę do... no tak, teraz wyjdzie, że z Matką Bożą mam słabsze relacje ;) A tak nie jest. Przechodzę do Matki Bożej, bo z nią wszystko warto zaczynać, a także kończyć. Matka Boża była ciągle z nami obecna: w codziennej modlitwie różańcowej i oczywiście w odwiedzanych sanktuariach: na Kahlenbergu, w Loreto, w bazylice Santa Maria Maggiore i wreszcie na samym końcu w sanktuarium Mariazell w Austrii. Spodobał mi się fakt, podkreślony przez pracującego tam polskiego księdza, że sanktuarium to nie jest związane z żadnym cudem. Ja jestem przekonany, że tam niejeden cud przez Maryję został wybłagany u Syna, ale powiedzmy sobie szczerze, że cuda życia nie zmieniają. Cuda czasami powodują jedynie to, że się chce kolejnych cudów... Natomiast tym, co życie zmienia jest modlitwa, sakramenty, słowo Boże i wytrwała codzienna praca nad sobą. Pośród wielu trudności. Widzieliśmy na przykładzie Świętych, że Bóg trudności z ich drogi nie usuwał, ale dawał im moc, aby przez nie przejść. Również żaden jubileusz 1050-lecia chrztu Polski niczego nie zmieni w naszym kraju, jeśli nie będziemy stali wiernie przy Chrystusie i Jego nauczaniu i przy Jego i naszej Matce. Żaden Rok Miłosierdzia nie zmieni naszego życia, jeżeli nie przyjmiemy zaproszenia Chrystusa, byśmy stawali się miłosierni, jak miłosierny jest nasz Ojciec niebieski. Takie zabraliśmy przesłanie z naszej pielgrzymki i wierzymy, że utkwione w nasze plecy spojrzenie Matki Bożej z ostatniego odwiedzonego sanktuarium będzie nas „popychać” we właściwym kierunku. A gdyby ktoś miał wątpliwości, to wystarczy się obejrzeć i zobaczyć, że ona ciągle na nas patrzy i wskazuje na Syna.

Tekst i foto ks. Andrzej Antoni Klimek

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!