TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 28 Marca 2024, 17:14
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Camino de Santiago - Dzień VII

Camino de Santiago - Dzień VII

Bilbao - Povena

Po trudnościach i stresach poprzednich dni, dzisiejszy poranek wydaje mi się wyjątkowo radosny. To już siódmy dzień, czyli dobiega końca pierwszy tydzień mojego pielgrzymowania, jedna czwarta całej trasy. Wczorajsza intensywna kuracja zakupioną w aptece maścią na zatarcia dała doskonałe rezultaty – czuję się jak świetnie naoliwiona i przygotowana do batalii maszyna, szkło kontaktowe „wskakuje“ na oko za pierwszą próbą, więc choć nie spałem za dużo, stukam kijkami w bruk niczym przytupujący tylną racicą byk pobudzony czerwoną płachtą i gotowy do natarcia. Dopiero wtedy zauważam, że między moimi młodszymi towarzyszkami drogi „nie krąży najlepsza krew”. No tak, przypominam sobie wczorajszy wieczór i oczekiwanie na Olę, która się „zapodziała” po drodze z Louisem i dotarła do albergue tuż przed północą. Dziewczyny oczekując na spóźnialską sporo komentowały na temat odpowiedzialności. Zwłaszcza Agata, która czekała ze mną niemal aż do przyjścia Oli. „Ciemna jest świetną dziewczyną, ale ona jest po prostu nieodpowiedzialna. No przecież powinna przynajmniej zadzwonić, żebyśmy się nie martwiły! No, ale Ciemna już taka jest” – to był najczęściej powtarzający się refren wczoraj wieczorem. Aha! Zapomniałem Wam wyjaśnić: „Ciemna” – to oczywiście pseudo Oli, którego właśnie Agata używa najczęściej, gdyż z Olą znają się już od czasów szkoły średniej. Ponieważ w klasie były liczne Aleksandry, większość z nich dorobiła się pseudonimów i naszej Oli przypadł w udziale ten zupełnie dla mnie niezrozumiały czyli „Ciemna”. Wyjaśniono mi oczywiście, że chodzi o kolor włosów, ale dla mnie jest to najbardziej nietrafiony pseudonim, jaki kiedykolwiek słyszałem i za każdym razem, kiedy słyszę jak ktoś się zwraca do Oli: „Ciemna, możesz mi podać chleb?“ albo coś w ten deseń, czuję się jakby mi ktoś trzasnął w gębę. Dla mnie Ola, po tych kilku dniach znajomości jest dokładnym przeciwieństwem wszystkiego, co ciemne, jest właśnie „jasną” stroną młodości, kobiecości, a nawet religijności. Ma w sobie taką radość i pogodę ducha, nie wspominając o dobroci, która zaowocowała jej tytułem „Naszej Miss Dobroci”, że słowo „ciemna” w jej okolicach wygląda jak kałasznikow w sklepie z porcelaną. Powiem więcej, z nadzieją, że Ola tego nie przeczyta, gdybym był młodym mężczyzną szukającym żony, to po poznaniu Oli już bym nie szukał, tylko modlił się, żeby na mnie zwróciła uwagę. Może nawet „zgubiłbym” się z nią na szlaku Camino ;-)… (o! a może to dlatego ten Louis wczoraj… No tak! Przecież to jasne jak słońce ;-). Jeślibym miał syna, to właśnie taką synową kochałbym jak córkę, bo Ola jest jasna i dobra. A że czasami troszkę nieodpowiedzialna? Ja od kobiety oczekuję innych cech, no i w końcu mężczyzna też musi coś wnieść „w posagu” do związku, prawda?

Tak więc ja nie mam żadnych pretensji do Oli za wczorajszy wieczór, ale ze swoimi koleżankami musi się nieco rozmówić. Widzę jak przez cały ranek trwa to „jednanie się” przyjaciółek i mam takie przeczucie, że dziewczyny raczej nie dojdą razem do mety: zbyt różne temperamenty, potrzeby, a nawet możliwości fizyczne. Ciekawe, czy „moje” studentki mnie zaskoczą?
Kiedy dziewczęta „obgadują” swoje relacje, ja naprawdę rozkoszuję się każdym kolejnym krokiem. Jest pięknie. Najpierw idziemy wzdłuż rzeki, a potem powracamy nad morze i tak już będzie dzisiaj aż do noclegu. Przez chwilę towarzyszy nam przelotny deszczyk, ale nawet nie zmusza nas do wyciągnięcia przeciwdeszczowych peleryn. Kiedy dziewczęta już przeszły do porządku dziennego nad wczorajszym „faktem” odkrywam w nich również sympatię dla Stachury i Starego Dobrego Małżeństwa, co nieco mnie zaskakuje, ale tylko troszkę, bo już za chwilę po prostu… śpiewamy! Wreszcie! Brakowało mi tego wspólnego śpiewania. A później rozmawiamy o Stachurze, o jego filozofii. Po raz kolejny zdaję sobie sprawę, jak wielki wpływ na moje życie miała jego twórczość. To, że jestem dzisiaj na szlaku Camino, to też po części jego zasługa. Tak jak on chciałem przecież każdego roku wędrować, pielgrzymować. Iść i się zabliźniać z bliźnimi. I właśnie to robię. Teraz.
Dzisiejszą jutrznię odmawiam stosunkowo późno, dobrych pięć godzin po pobudce, ale za to modlę się razem z dziewczynami. Nie jest łatwo maszerując, z jednym tekstem do dyspozycji i to z iPhona, ale po prostu dzielimy się psalmami. I Anioła Pańskiego, na prośbę Oli też odmawiamy wspólnie i czuję się dzisiaj tak wyjątkowo… pielgrzymowo ;-) Około 14.00 docieramy do albergue położonego tuż obok plaży. Zero zmęczenia. Trzeba poczekać, bo otwierają dopiero o 16.00. Jest więc czas na Eucharystię, a nawet na przechadzkę po plaży. Do stałej już ekipy pielgrzymów, których spotykam codziennie dołącza kolejny Niemiec, który rozpoczął wędrówkę na szlaku francuskim, ale z powodu niesamowitych upałów, w Pamplonie wsiadł w autobus do Bilbao i dołączył do nas na szlaku Del Norte. W ten sposób popołudniowy mecz Argentyna – Niemcy oglądamy z dwoma Niemcami, bo przecież jest jeszcze idący od początku artysta, kamerzysta, operator świateł i lekkoduch Dirk. Mam specjalny sentyment do Argentyńczyków, więc kibicuję za biało-niebieskimi, ale wygrywają Niemcy. Fakt, że kilku Polaków broni barw Niemiec trochę mnie pociesza, ale zupełnie się rozluźniam, kiedy szalejący z radości Dirk (choć nie przepada za futbolem) widząc na ekranie telewizora płaczących Argentyńczyków podchodzi i podaje im chusteczkę do otarcia łez… ;-) OK, Niemcy zasłużyli. A wieczorem jeszcze Hiszpania – Paragwaj i nasi hiszpańscy peregrinos już nas zachęcają do kibicowania. Nie ma innego wyjścia. Ale pielgrzymka, co?

Pielgrzym

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!