TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 29 Marca 2024, 06:53
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Camino de Santiago - Dzień III

Camino de Santiago - Dzień III

Zarautz - Deba


Kolejna noc spędzona w dużej, mieszczącej około 20 łóżek sali albergue w Zarautz kończy się około 5.30. To znaczy o tej godzinie wstaję, a budzę się, niestety, czy raczej budzą mnie, dobrą godzinę wcześniej, ponieważ niektórzy pielgrzymi wstają nawet o 4.00. Słysząc te hałasy i przyglądając się krzyżującym się strumieniom światła z latarek (ja oczywiście o latarce nie pomyślałem) składam sobie i Panu Bogu uroczysty ślub, że ja nigdy nie będę wstawał o tak szalonych godzinach, zakłócając sen innym pielgrzymom. Nie wiem, czy to zobowiązanie naprawdę ma na celu dobro innych pielgrzymów czy moją chęć do pospania dłużej, ale mam takie dziwne przeczucie, że wcale nie będzie trudno go dotrzymać. Około 6.00 opuszczamy nasze albergue, które było pierwszym prawdziwym albergue donativo, tzn. nie było wyznaczonej ceny za nocleg, wystarczyło złożyć dobrowolną ofiarę. Ja jestem szczególnie zadowolony, ponieważ wreszcie pozyskałem mój credencial – swoistą pielgrzymią legitymację, a w niej pierwszą pieczątkę. Teraz jestem prawdziwym, „legalnym” pielgrzymem.
Wychodzimy jeszcze przed świtem, a liczby mnogiej używam nie w takiej formie, w jakiej używa jej papież (pluralis maiestaticus), ale ponieważ choć teoretycznie idę sam, nigdy sam nie jestem. Co jakiś czas otrzymuję sms-a od jakiejś bratniej duszy z kraju o treści: „Nie jesteś sam”, a poza tym niemal zawsze ktoś idzie obok, albo tuż za mną, czy tuż przede mną. Nieraz ma wręcz wymalowaną na twarzy prośbę: „Pogadajmy”. Tego ranka wychodzę razem z poznanymi wczoraj studentkami z Warszawy. Jest masa śmiechu. Przede wszystkim ja się śmieję i błogosławię moją wczorajszą decyzję o odrzuceniu uroków plaży, a dziewczyny, które skorzystały raczej się nie śmieją. Śmiejemy się też z Oli, która nieustannie dotyka swojego oka sprawdzając czy założyła szkło kontaktowe, czy też nie. Sprawdza jeszcze raz pojemniczek, w którym przechowuje szkła, ale jest on pusty, więc pewnie założyła. Ale widzi niezbyt dobrze. Kiedy zatrzymujemy się na pierwszy odpoczynek tajemnica się wyjaśnia: rzeczywiście założyła szkła kontaktowe, ale oba na to samo oko ;-). Śmiejemy się wszyscy a ja dyskretnie sprawdzam, czy mam skarpetki do pary. Przy takim wstawaniu i wychodzeniu po ciemku wszystko może się zdarzyć.

W naszych rozmowach wracamy też do wczorajszego etapu. Rzecz ciekawa: wszyscy trzymaliśmy się strzałek wskazujących szlak, a wydaje się jakbyśmy szli zupełnie innymi drogami. Ja na przykład miałem cały czas piękną słoneczną pogodę. Dziewczyny opowiadają, że dobre dwie godziny przedzierały się przez góry pośród mgły gęstej jak wata. Luis (Hiszpan niesamowicie podobny do Dustina Hoffmana z „Absolwenta”), który na nocleg dotarł najpóźniej, opowiada nie tylko o mgle, ale i o jaskini zamieszkanej przez hippiesów, którzy usilnie namawiali go na nocleg ;-). Wersję Luisa-Dustina potwierdziła również Dona z Irlandii. Czyli idziemy tą samą drogą, a jakby każdy inną. I to nie tylko w sensie metaforycznym. Podczas dzisiejszej wędrówki po raz pierwszy na Camino ktoś prosi mnie o spowiedź. Dla księdza jest to jak miód na duszę: gdziekolwiek jestem, czuję się potrzebny. Może właśnie dlatego tak trudno mi zrozumieć kapłanów, którzy porzucają kapłaństwo twierdząc, że czuli się niepotrzebni... Po drodze natrafiamy również na swoisty „bar samoobsługowy”. Oto jakiś pomysłowy i pełen zaufania do pielgrzymów Bask wystawił w szczerym polu, przy szlaku, wiadro z chłodną wodą a w nim kilka butelek sidry, czyli niskoprocentowego napoju alkoholowego. Jest tablica z ceną 1,10 Euro za butelkę, jest otwieracz, wiadro na puste butelki i można samemu się obsłużyć. Czy skorzystaliśmy z oferty? Hmm, o czym to ja mówiłem?  I tak właśnie modląc się, rozmawiając, ciesząc się dobrą pogodą i widokiem oceanu, który co jakiś czas wyłania się po naszej prawej stronie, szybko dochodzimy do kresu naszej dzisiejszej wędrówki czyli do Deby. Bardzo ładne miasteczko i tylko do albergue trzeba dojść wspinając się po długich schodach. Spotykamy tam również Martynę z Gdańska. Jeszcze wczoraj pielgrzymowała ze swoją koleżanką (jak się okazało również z Martyną), ale dziś jest sama.
- A gdzie twoja towarzyszka? – pytamy.
- Zrezygnowała – odpowiada Martyna.
- Po dwóch dniach? – dziwimy się.
- Jak szliśmy wczoraj przez plażę w San Sebastian miała kryzys. Rozpłakała się, bo wszyscy sobie leżą na plaży a ona musi iść, taka upocona i zmęczona. Mówi, że nie tego się spodziewała i z San Sebastian postanowiła znaleźć jakiś transport do kraju – wyjaśnia niepocieszona Martyna.
- I tak bez żadnych skrupułów zostawiła cię samą? – nie mogę uwierzyć.
- Na to wygląda – Martyna jest coraz smutniejsza.
- Nie martw się – mówi Marta – przygarniemy cię do naszej paczki. Przygarnęłyśmy księdza to i ciebie przygarniemy – śmieje się Marta, która jest zdeklarowaną ateistką.
Po prysznicu i posiłku idę sam zwiedzić miasteczko a przede wszystkim piękny gotycki kościół Santa Maria Real z prześliczna fasadą. I kojącym chłodem wewnątrz. Eucharystię sprawuję późnym popołudniem w albergue ponieważ po raz pierwszy mam dwie „parafianki” Olę i Martynę. Kiedy przygotowuję prowizoryczny ołtarz, przez drzwi z ciekawością zerka Luis.
- Będziesz odprawiał Mszę św.? – pyta.
- Tak, robię to codziennie – odpowiadam.
- A czy będziesz się modlił, żeby Hiszpania wygrała dzisiaj z Portugalią? – pyta zupełnie poważnie 34 Luis-Dustin a ja wybucham śmiechem.
- Ach, tu cię boli! Nie, nie! Wieczorem będę kibicował Hiszpanii, ale nie taka jest intencja Mszy Świętej – odpowiadam.
Luis-Dustin mimo wszystko decyduje się na udział w Eucharystii i mam dziwne przekonanie, że wiem o co się modlił ;-). Wspólnie oglądany wieczorem w barze mecz na pewno utwierdził go w przekonaniu, że Pan Bóg go wysłuchał.
Wracamy do naszego albergue po meczu i udajemy się na spoczynek. Pół sali już chrapie niemiłosiernie. Ktoś rzuca, że trzeci dzień miał być kryzysowy. Jeśli tak, to ja jestem jak, za przeproszeniem, zielona wyspa polskiej szczęśliwości na tle szarej pogrążonej w kryzysie Europy ;-). Do Santiago 752 km.

Pielgrzym

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!