Cały świat idzie do Santiago
Po duchowych uniesieniach w Pontevedra dzisiejsza meta obiecuje, przynajmniej z nazwy, bardziej przyziemne radości.
Do Santiago de Compostela jest już znacznie mniej niż 100 km i na trasie jest bardzo wielu pielgrzymów, którzy zdecydowali się na ten dystans wystarczający do otrzymania tzw. „Composteli”, czyli certyfikatu, że się odbyło Camino. Nie mogę więc sobie pozwolić na ulubioną improwizację i od samego początku dnia wiem, że zatrzymam się w Caldas de Reis. A nauczony wczorajszym doświadczeniem desperackiego szukania noclegu już w pierwszych godzinach wędrówki telefonicznie bukuję sobie miejsce w jednym z prywatnych albergue za 22 euro.
Trochę żałuję, że nie zdecydowałem się na tzw. Camino Espiritual, które rozpoczyna się zaraz za Pontevedrą i ma oferować jakieś szczególne duchowe doznania, ale wydłuża trasę i zawiera odcinek, który należy przepłynąć łódką. Jest to o tyle ciekawe, że płynie się tą samą drogą, którą według legendy przypłynęło do Santiago ciało św. Jakuba. Ja jednak chcę iść ciągle pieszo, a poza tym narobiłem sobie już apetytu na dodatkowe trzy dni wędrówki do Finisterre, czyli na… koniec świata, więc na dodatkowy dzień przed Santiago nie mogę sobie pozwolić.
Uśmiech z Tajwanu
W każdym razie z Pontevedry wychodzę jeszcze trochę po ciemku, mimo że jest już po 7.00 i już się cieszę na metę, czyli Caldas de Reis, co znaczy po prostu Królewskie Termy, a ja uwielbiam termy! Nieco ponad 20 kilometrów, które są przede mną pokonuję bez większych problemów, co i rusz napotykając pielgrzymów dosłownie z całego świata. Dzisiaj chyba szczególnie doświadczam właśnie uniwersalności tej Drogi.
Najpierw spotykam dziewczynę z Tajwanu, która idzie w maseczce, ale po chwili rozmowy ściąga ją i okazuje się, że to młode i piękne dziewczę (oczywiście imienia nie pamiętam) jest posiadaczką chyba najpiękniejszego uśmiechu na świecie. Idzie sama, zaczęła w Porto. Kiedy pytam, co ją popchnęło na ten szlak odpowiada, że sama nie wie. Po prostu czuła, ze musi tu przyjechać i przejść ten szlak. Na moje pytanie, czy jest wierząca, odpowiada, że nie. I robi to znowu z tym cudownym uśmiechem, który zostawia mnie bez słów. Niestety dziewczyna, której wcześniej powiedziałem, że jestem katolickim księdzem, kiedy bez słowa gapiłem się w jej piękny uśmiech najwyraźniej pomyślała, że oburzył mnie jej brak wiary i dlatego zamilkłem. Momentalnie przestała się uśmiechać i skinęła mi głową na pożegnanie. A ja stałem jeszcze przez chwilę niczym żona Lota…
Potem do końca dnia prosiłem Pana Boga, żebym mógł ją jeszcze spotkać i powiedzieć, że ma najpiękniejszy uśmiech świata i że to właśnie pozostawiło mnie bez słów, a nie jej wyznanie. Niestety już jej nie zobaczę. Kolejnych kilka kilometrów byłem trochę zły na siebie i z nikim nie rozmawiałem. Aż zobaczyłem przed sobą gościa, który co jakiś czas się zatrzymywał i wyciągał do góry taką teleskopową tyczkę z jakimś przedmiotem umieszczonym na jej końcu. Zaintrygowało mnie to.
Z RPA jak z reklamy
Nie zrażając się tym, że gość miał naprawdę mocne tempo dogoniłem go i zagadałem. Okazało się, że to hindus katolik obrządku syromalabarskiego z regionu Kerala. Disil idzie bardzo szybko, bo już w piątek ma samolot z powrotem do domu, więc do Santiago musi dotrzeć dzień przede mną. Przez jakiś czas idziemy razem, rozmawiamy o Kościele, o Fatimie, którą on też odwiedził, a dziwny przedmiot na teleskopowym kiju okazał się być kamerą 360 stopni. Za każdym razem, gdy krajobraz wydawał mu się godny uwagi, robił takie panoramiczne zdjęcie. Ponieważ przy tempie Disila ja dostaję zadyszki, a przecież nigdzie się nie spieszę, po półgodzinnej rozmowie zostaję z tyłu.
Żeby dokończyć dyskurs o uniwersalności Camino, dodam jeszcze, że już w Caldas spotkam parę z RPA. Paul i jego żona o trudnym do zapamiętania imieniu wpadli na mnie pod albergue. A właściwie to było tak: wychodzę z albergue z tabliczką czekolady w dłoni, a żona Paula spojrzała (na czekoladę nie na mnie) takim wzrokiem, że bez słowa przełamałem ją na pół i jej przekazałem. Na początku się wzbraniała a potem… wyobraźcie sobie jedną z reklam, w których kobieta pozwala sobie na „chwilę luksusu” ze swoją ulubioną czekoladką. O! Te reklamy nie kłamią! Są kobiety, które tak właśnie jedzą czekoladę!
O europejski akcent w dzisiejszym dniu zadbała lekarka z Werony, Sara, pamiętacie? Wypiliśmy razem coca colę, po tym jak sobie wcześniej wymoczyłem nogi w specjalnym termalnym basenie dla pielgrzymów. Nie wiem, czy miałem prawo, bo nic mnie nie boli, ale było bardzo przyjemnie. Sarę też tam skierowałem, bo strasznie narzekała na stopy.
Dzień się kończy Mszą Świętą o godz. 20.00 w kościele św. Tomasza Becketa, biskupa Canterbury, który około 1167 r. właśnie tędy zmierzał - tak jak ja dzisiaj - do Santiago z Portugalii wzdłuż wybrzeża. W Caldas zatrzymał się w starym albergue, przy kąpielisku. W XIX wieku poświęcono mu tutaj kościół. A ja do Santiago, jeśli nie zaliczę nagłego zgonu, mam 45 kilometrów. Dwa dni. To przygnębiające, że wkrótce się skończy ten wspaniały czas.
Pontevedra -> Caldas de Reis 21 km
W Caldas urodził się Alfons VII król León i Kastylii (1105-1157) i na jego cześć dodano „de Reis” do nazwy miejscowości docenianej za gorące źródła już przez starożytnych Rzymian.
zdjęcia: Ołtarz w kościele św. Tomasza Becketta.
Z Dicilem - Hindusem,
katolikiem obrządku syromalabarskiego
Chyba nikt nie ma wątpliwości, że to „fotel” dla pielgrzyma.
Ostatni rzut oka
na Pontevedrę
Tekst i zdjęcia ks. Andrzej Antoni Klimek
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!