Bolek i Lolek
Jadąc rano samochodem lubię posłuchać krótkiej audycji „Dźwiękowy kalendarz Jedynki” nadawanej na falach pierwszego programu Polskiego Radia, w której przypomina się najważniejsze rocznice przypadające w danym dniu. Stały początek tego programu zawiera najpierw mówione z mocą słowa św. Jana Pawła II: „Pokój tobie, Polsko, Ojczyzno moja”, na które nakładają się słowa Lecha Wałęsy: „Rozpoczynamy nasze obrady...”, na które z kolei później nakładają się słowa po angielsku o brytyjskim ambasadorze... Przyznam, że kontrast między dwiema pierwszymi wypowiedziami, a właściwie dysonans zawsze odczuwałem. Słowa Świętego Papieża w dalszym ciągu porażają mocą, podczas gdy słowa byłego Prezydenta RP brzmią jak parodia. W tych dniach odczuwam ten dysonans jeszcze boleśniej niż wcześniej. Nie dlatego, żeby obecna medialna rozrywka w postaci ujawnionych teczek przechowywanych przez „człowieka honoru” dostarczyła mi jakichkolwiek nowych przesłanek w ocenie Lecha Wałęsy, na którego oczywiście kiedyś głosowałem. Że Lech Wałęsa był uwikłany we współpracę ze Służbami Bezpieczeństwa wiemy od dawna, zresztą on sam w jednej z wielu zaprzeczających sobie wersji, kiedyś to przyznał, potem odwołał i tak dalej. Myślę, że ten człowiek na dzień dzisiejszy sam nie wie, jaka jest ostateczna wersja wydarzeń, tak więc jego zachowanie już nie jest w stanie zmienić mojej opinii.
Jeżeli więc nie chodzi o nowe teczki z szafy generała, ani o zachowanie naszego noblisty, to co w takim razie pogłębia mój niesmak w całej tej sprawie? Zachowanie obrońców Lecha Wałęsy, którzy mówią o nim jako o ostatnim żyjącym autorytecie jaki nam pozostał. Tak. To właśnie napawa mnie głębokim smutkiem. I nie chodzi mi już nawet o to, że są to te same osoby, które przez długie lata go wyśmiewały i poniżały i dopiero kiedy sam Lech Wałęsa koniunkturalnie ustawił się po właściwej stronie barykady, nagle uznały w nim autorytet i teraz bronią go do upadłego, wbrew faktom i zdrowemu rozsądkowi. I nie chodzi mi też o to, że prawdopodobnie Lecha trzeba teraz bronić już tylko przed nim samym. Chodzi mi o to charakterystyczne, ledwie skrywane, przekonanie dzisiejszych obrońców byłego Prezydenta jako autorytetu i narodowej świętości, której nie wolno opluwać, że tylko na taki autorytet możemy sobie pozwolić. Że na więcej nas nie stać. Że skoro odrzucamy wielkich herosów demokracji, których nam suflowano podczas ostatnich 25 lat, to mamy się zadowolić, a może nawet udławić elektrykiem, który obalił system. I mamy nie wybrzydzać. A ja myślę, że wcale nie musimy się zadowalać. Że wcale nie musimy wchodzić w tę nieustannie nam narzucaną pedagogikę wstydu narodowego, bo mamy choćby tego, który Matki Bożej w klapie nie nosił, ale był cały Jej. I kiedyś mówili na niego Lolek. I ciągle ma na nas wpływ.
A do Lecha mam tylko cytat ze śp. Anny Walentynowicz, która długą listę pytań do niego, na które nigdy nie odpowiedział, zakończyła tak: „Czy nie dosyć już kłamstw, krętactw, niekompetencji, pazerności, czy Ty naprawdę nie boisz się Boga, Lechu?”
ks. Andrzej Antoni Klimek
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!