TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 27 Sierpnia 2025, 17:20
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Błogosławiony między niewiastami

Błogosławiony między niewiastami

Obiecuję, że po raz ostatni piszę coś w kontekście naszego jubileuszu 25 – lecia istnienia, ale nie może tej wypowiedzi zabraknąć i będzie to klasyczny przykład last but not least, czyli rzeczy wymienionej na końcu, ale bynajmniej nie mało istotnej. Wręcz przeciwnie. Na początek małe wspomnienie. Kiedy udało nam się otrzymać nowe pomieszczenie na siedzibę redakcji, w największym skrócie przenosiliśmy się z „piwnicy” do dobrze naświetlonych pomieszczeń na pierwszym piętrze budynku kurii (jakbyśmy chcieli dodać sobie znaczenia, to można jeszcze podkreślić, że na tym samym piętrze są gabinety księży biskupów i innych ważnych urzędników ;) po pomalowaniu ścian umieściliśmy na jednej z nich trzy duże zegary: jeden wskazuje aktualny czas w Warszawie, drugi w Nowym Jorku, a trzeci w Tokyo. Chcieliśmy, aby nasze pomieszczenia przypominały redakcje renomowanych periodyków, ale nie tylko. Kiedy nas pytano, po co nam te zegary, odpowiadaliśmy, że dziewczyny z redakcji muszą wiedzieć, która jest godzina u naczelnego. I była to oczywiście odpowiedź żartobliwa, ale tylko do pewnego stopnia. 

Był to okres, kiedy naprawdę sporo podróżowałem i choćby w Nowym Jorku, gdzie próbowałem kontynuować ostatecznie nigdy nie zamkniętą pracę nad dysertacją doktorską, bywałem nieraz po kilka miesięcy każdego roku. I tu dochodzimy do sedna sprawy: to moje podróżowanie było możliwe z jednej strony, ponieważ nie miałem odpowiedzialności ani stałej współpracy z żadną parafią, ale z drugiej strony przede wszystkim dlatego, że w „Opiekunie” pracował ze mną znakomity zespół, któremu mogłem w pełni zaufać. Nigdy nie musiałem się obawiać, że podczas mojej obecności coś pójdzie nie tak, zawsze wiedziałem, że moje współpracownice poradzą sobie z każdym problemem. I tak było. Nie przypominam sobie sytuacji, które by mi spędzały sen z powiek, podczas moich dłuższych nieobecności. Oczywiście zawsze byliśmy w kontakcie, zwłaszcza w takie dni jak dzisiaj (składamy „Opiekuna” do druku i wieczorem będzie on przesłany do drukarni) i na każdy nowy numer i efekt jaki wywołuje czekałem z wielką ciekawością bez względu na miejsce globu, w którym się znajdowałem (i to nie zmieniło się do dzisiaj, choć zdecydowanie mniej podróżuję), ale nigdy nie żałowałem, że nie ma mnie na miejscu, bo coś mogłoby się potoczyć lepiej. Panie z redakcji zawsze stawały na wysokości zadania. 

W roku 2015 zostałem mianowany proboszczem parafii w Liskowie, skończyły się długie podróże, a zaczęła się organiczna praca duszpasterska, przy dalszym zachowaniu obowiązków naczelnego. Czas w Liskowie jest ten sam co w Warszawie i w Kaliszu (choć czasami ma się naprawdę miłe wrażenie, że w Liskowie biegnie wolniej, a w niektórych aspektach zatrzymał się w miejscu – i nie mam najmniejszego zamiaru, aby w tychże aspektach go przyspieszać), ale ja w dalszym ciągu mogę liczyć na mój zespół. Nie martwi mnie pogrzeb w dzień składu, bo wiem, że doskonale sobie beze mnie poradzą, może nawet lepiej niż ze mną. Ba! Czasami wręcz mi się wydaje, że nie jestem już potrzebny ;) Ale tu nie chodzi o wypalenie zawodowe, ale o przekonanie, że każdy kolejny numer „Opiekuna” jest w naprawdę dobrych rękach, bez względu na to, gdzie są akurat moje.

Pamiętam, jak kilka lat temu w jednym z tygodników katolickich, przydarzył się taki epizod. Była tam rubryka, w której jeden z księży redaktorów, zawsze ten sam, odpowiadał na pytanie czytelników. Pewnego razu pojawiło się tam pytanie, które sprawiło, że postanowił na nie odpowiedzieć sam redaktor naczelny, niejako odsuwając od zadania człowieka, który robił to na co dzień. Nie wiem z jakich przyczyn, ale wyglądało to na zewnątrz, jakby pytanie było z tego gatunku, że jedynie naczelny mógł się z nim zmierzyć. Zwykły redaktor był – jak to się mówi – „za krótki”. Nie wiem czy dobrze interpretuję ową sytuację, ale chcę podkreślić, że przez piętnaście lat mojej pracy w „Opiekunie” nigdy nie pojawiła się sytuacja, aby musiał wziąć jakieś sprawy czy kompetencje przyznane innym „w swoje ręce”. A to oznacza, że mam naprawdę wspaniałe współpracownice: panie Arletę, Ewę, Monikę i Renatę. Przez wiele lat też panią Anikę. I jeszcze, przez jakiś czas, kolejną panią Renatę. I ten dzisiejszy tekst jest tylko po to i aż po to, aby im powiedzieć: dziękuję za współpracę, za Wasze poświęcenie, za profesjonalizm i za cierpliwość.

ks. Andrzej Antoni Klimek

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!