TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 20 Kwietnia 2024, 01:09
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Bliskie spotkania trzeciego stopnia z Naszą Panią z Guadalupe

Bliskie spotkania trzeciego stopnia 

z Naszą Panią z Guadalupe

meksyk

Pielgrzymi mogą oglądać wizerunek Maryi tylko z daleka, ale po zamknięciu bazyliki nieliczni mają szczęście znaleźć się w Camarin, małym pomieszczeniu na tyłach głównego ołtarza i zobaczyć z bliska wizerunek, który na chwilę odwraca się ,,plecami” do bazyliki

Meksykanie nie lubią, kiedy o Wizerunku Matki Bożej z Guadalupe mówi się obraz, bo nie został on namalowany ludzką ręką, ale w jakiś Bogu wiadomy sposób odciśnięty na płaszczu Juana Diego. Co ciekawe, kolor twarzy Maryi, nie jest ani ciemny, ani jasny, ona nie jest ani białą, ani Indianką. Jest... Metyską. Tak! Maryja zapowiada nową rasę, która powstanie z wymieszania się Hiszpanów z miejscowymi Indianami. Taki jest właśnie naród meksykański, Maryja zapowiedziała ich naród. I teolodzy mogą kręcić nosem, ale dla wielu Meksykanów na pierwszym miejscu jest Maryja z Guadalupe, na drugim...ops,  Jan Paweł II. Całe szczęście, że Pan Jezus też załapuje się na podium, choć na jego najniższym stopniu. 

Meksyk. Lista moich skojarzeń z tym krajem i jego mieszkańcami nie jest imponująca. Pierwsze jest chyba związane z pamiętnym trzęsieniem ziemi w latach 80. Jeszcze byliśmy wówczas przyzwyczajeni, że świat powinien nam pomagać po spustoszeniach dokonanych przez ekonomię opartą na marksistowskich omamach i zbiórka artykułów i pieniędzy na pomoc ofiarom trzęsienia ziemi w Meksyku być może pomogła nam w odkrywaniu, że jest więcej radości w dawaniu niż w braniu. Choć... nie wszystkim pomogła. Mój kolega opowiadał, jak w swoim ogólniaku zorganizowali z kumplem akcję zbierania pieniędzy „na Mexico”, a po kilku dniach... kupili sobie dżinsy marki „Mexico”. Na szczęście w swojej głupocie przechwalali się koleżankom, zrobiła się afera i ostatecznie pieniądze trafiły we właściwe miejsce.

Potem mieliśmy jeszcze w Meksyku mistrzostwa świata w piłce nożnej, gdzie o ile mnie pamięć nie myli, ostatni raz wyszliśmy z grupy, by polec później, jak tłumaczono, nie tyle pod ciosami przeciwnika, co wysokości i wilgotności. Pies drapał tłumaczenia, ale to był łabędzi śpiew polskiej piłki nożnej. Od tego czasu biją nas wszyscy, bez względu na wilgotność, czasami gramy jak nigdy, by ostatecznie jednak przerżnąć jak zawsze.

Ostatnie skojarzenie to czytana w seminarium powieść Grahama Greena „Moc i chwała” o losach kapłana prześladowanego przez władze w trudnych dla Kościoła w Meksyku latach 20. Ukrywający się ksiądz, choć to w nim przejawiły się tytułowe moc i chwała, bynajmniej nie był bohaterem, raczej tchórzem, pijakiem i grzesznikiem (miał dziecko) i nadwyrężył moje kleryckie ideały.

I to tyle, gdy chodzi o skojarzenia, jeśli pominąć meksykańskie jedzenie, które zdarzało mi się spożywać, choć bez pasji, bo oni niemal wszędzie pakują kolendrę, której nie cierpię. 

Meksyk się zbliża

Jednakże ostatnimi czasy Meksyk zaczął do mnie „przychodzić”. Od czterech lat wiedziałem, że kolejny Międzynarodowy Kongres Józefologiczny będzie miał miejsce w Meksyku. Potem okazało się, że przyjaciel ks. Tomasz pracujący w dyplomacji watykańskiej, który często organizował zjazdy naszego rocznika święceń w miejscach, gdzie był posyłany, przeprowadza się do Meksyku. No i na deser film „Cristiada”, który przybliżył nam Meksyk z czasów, o których pisał wspomniany wyżej Graham Green, a ja nie bez dumy przypomnę, że w „Opiekunie” piórem Aleksandry Polewskiej pisaliśmy o prześladowaniach Kościoła w Meksyku jeszcze przed pojawieniem się filmu. Wszystko to sprawia, że w tym roku aż dwa razy odwiedzę Meksyk i nie widzę powodu, dla którego miałbym ukrywać swoje wrażenia przed Czytelnikami. Wszak, pamiętamy z filmu „Into the wilde”, szczęście jest realne tylko wtedy, gdy się nim dzielimy. A tę łyżkę dziegciu w beczce miodu w postaci kolendry, postaram się wytrzymać ;-).

Nie wiem, ile tekstów trzeba będzie poświęcić Meksykowi, żeby oddać choć trochę charakter i atmosferę tego kraju nie popadając w uogólnienia, czy stereotypy, typu ,,leniwy Meksykanin siedzący pod kaktusem”, ale wiem na pewno, że rozpoczniemy od spotkania z Nią. Czyli Najświętszą Panienką z Guadalupe. My Polacy jesteśmy bardzo dumni z naszego przywiązania do Maryi w Jej jasnogórskim wizerunku i wielu przypuszcza, że nikt jej nie kocha tak jak my. W Meksyku to przekonanie jest poddane mocnej próbie i raczej wychodzimy z niej na tarczy, bo tutaj podobno nawet ludzie niewierzący mówią, że być może nie są chrześcijanami, ale na pewno guadalupanami. 

Śniadolica, która łączy

Musimy więc przypomnieć, co wydarzyło się niemal 500 lat temu, a dokładnie w roku 1531, a więc zaledwie 10 lat po konkwiście (wrócimy do tego wydarzenia w jednym z kolejnych wydań). Pewnego grudniowego poranka ochrzczony Indianin Juan Diego wybrał się do klasztoru w Tlatelolco. Jednak na wzgórzu, gdzie przez wiele wieków czczono aztecką boginię Tonantzin, ukazała mu się Matka Boża i przemawiając do niego w jego własnym języku nahuatl poleciła mu, aby udał się do miejscowego biskupa i przekazał mu Jej prośbę o wybudowanie świątyni w tym miejscu. Jak to zwykle bywa w przypadkach, kiedy Maryja objawia się prostym ludziom, czy dzieciom, nikt nie chce im uwierzyć, tak też było z naszym Indianinem: biskup Juan de Zumarraga nie daje się przekonać. Podczas kolejnego spotkania prosi jednak o jakiś ewentualny znak od Maryi, który pomoże mu uwierzyć. 12 grudnia Juan Diego próbuje uniknąć spotkania z Matką Bożą, ponieważ jego wujek jest śmiertelnie chory i potrzebuje kapłana. Juan Diego pomyślał, że to pilniejsza sprawa i szedł po księdza, ale Maryja nie daje się tak łatwo zwieść. Przekonuje go, aby się nie martwił o swojego wujka (jego uzdrowienie będzie pierwszym cudem za przyczyną Matki Bożej z Guadalupe), bo przecież ona jest tu po to, aby mu pomóc. A jeśli biskup chce znaku, to proszę bardzo: Juan Diego ma wejść na wzgórze i pozbierać kwiaty, które tam znajdzie. Póżniej Maryja sama pomaga mu ułożyć te piękne kastylisjkie róże (w grudniu!) w jego płaszczu zwanym tilmą, który doskonale nadawał się również do transportu różnych rzeczy. I tak Juan Diego stawia się przed biskupem i rozwija przed nim swoją tilmę. Nie tylko wypadają z niej prześliczne kwiaty, ale na płaszczu pozostaje przepiękny wizerunek Pani, która prosiła o świątynię, aby w niej przychodzić z pomocą wszystkim potrzebującym. Ten właśnie wizerunek na tilmie wisi dzisiaj nad ołtarzem w wielkiej, nowoczesnej bazylice zbudowanej w 1976 roku. Tuż obok znajduje się duża barokowa bazylika przebudowana w XVIII wieku, ale pierwsza świątynia powstała zaledwie dwa lata po objawieniach, czyli w 1533 roku. Pozostając jeszcze chwilę przy świątyniach, to dzisiaj możemy modlić się w różnych kaplicach związanych z objawieniami. Na szczycie wzgórza znajduje się Capilla de las Rosas (Kaplica Różana) w miejscu, gdzie Juan Diego miał znaleźć kwiaty na znak dla biskupa. Nieco niżej mamy Capilla del Pocito czyli Kaplica Źródełka, które miało wybić na miejscu objawień. I wreszcie trzeci kościółek Antigua Parroquia des Indios, czyli pierwsza świątynia Indian, w której oznaczone jest dokładnie miejsce, w którym „wszystko się zaczęło” i przy której znajduje się również grób św. Juana Diego. 

Pełen tajemnic, ale bez przesady

O wizerunku Matki Bożej z Guadalupe krąży wiele dziwnych informacji z pogranicza sensacji. A ponieważ podczas naszej pielgrzymki mieliśmy okazję zapoznać się z opracowaniem ks. dra Eduardo Chaveza, który był głównym postulatorem w procesie kanonizacyjnym Juana Diego i jest rektorem Wyższego Instytutu Studiów Guadalupańskich, chciałbym wyjaśnić choć kilka z nich. 

Najpierw cała seria wieści, które są nieprawdziwe. Otóż NIE JEST PRAWDĄ, jak można przeczytać nieraz nawet w katolickich publikacjach, że w momencie przybliżenia światła źrenice oczu Maryi zwężają się, a po oddaleniu rozszerzają, jak to się dzieje w przypadku człowieka. Albo, że włókna, z których utkana jest tilma utrzymują stałą temperaturę równą 36, 6 stopni (temperatura ciała żywej osoby). Nie jest prawdą, że jeden z lekarzy badających tilmę przyłożył stetoskop poniżej szarfy, którą Maryja jest przepasana i usłyszał rytmiczne uderzenia serca. Bzdurą są też twierdzenia, jakoby w odstępie 10 cm od wizerunku znikały kolory i widoczny byl tylko surowy materiał. Takie sensacje ks. Chavez zdecydowanie zdementował. Co nie znaczy, że wizerunek nie kryje w sobie rzeczy niewytłumaczalnych i prawdziwych. Jak choćby fakt, że włókna agawy, z których jest wykonana tilma normalnie z trudem przetrwają 20 lat. W 1787 roku wykonano dwie kopie na dokładnie takim samym materiale: nie przetrwały one nawet 10 lat... Jak oryginał z Wizerunkiem mógł przetrwać prawie 500 lat? Nauka nie jest w stanie wyjaśnić, w jaki sposób Wizerunek ,,znalazł się” na tilmie, bo przecież nie został namalowany i jakie jest źródło kolorów. Zdumiewające i prawdziwe jest to, że Wizerunek jest tak ,,odciśnięty” na tilmie, że wykorzystuje niedoskonałości i wady tego kawałka płótna do kompozycji, np. but Dziewicy dotykający księżyca nie ma koloru, jest w kolorze tilmy. W 1785 r. wylano na obraz kwas siarkowy, który powinien zniszczyć płótno, a pozostawił jedynie ślad w postaci ciemniejszej plamy. 14 listopada 1921 pewien mężczyzna podłożył bombę w bukiecie kwiatów (swoją drogą, co za diabelska perwersja: użyć kwiatów, które Maryja wybrała na swój znak do zniszczenia jej cudownego Wizerunku), od której wybuchu krzyż z brązu stojący na ołtarzu wygiął się (można go dzisiaj zobaczyć z tyłu bazyliki w gablocie) a tilma nie doznała uszczerbku...

I jeszcze jedno, trudne do uwierzenia stwierdzenie: gwiazdy widoczne na płaszczu Maryi ukazują dokładną konfigurację i pozycję nieba nad Meksykiem w dniu 12 grudnia 1531 roku. Dodajmy, prawdziwe stwierdzenie, ale gwiazdy są pokazane w perspektywie, z jakiej widział je Ktoś po drugiej stronie nieba, z góry... No i te oczy Maryi, w których przy wielokrotnym powiększeniu można zobaczyć odbity obraz osób, tak jak się to odbywa w oku ludzkim, pośród których można rozpoznać m. in. Juana Diego, biskupa i rodzinę meksykańską. W Wizerunku Matki Bożej z Guadalupe jest tyle niesamowitych i cudownych elementów, ale naukowo udokumentowanych, że doprawdy nie trzeba tworzyć mitów. 

O co chodzi z tymi spotkaniami?

Zanim odpowiem, zdementuję jeszcze jedną nieprawdziwą informację, którą przyznam się, sam rozpowszechniałem. Na usprawiedliwienie dodam, że tak wyczytałem w mądrych, jak sądziłem, książkach. Wielu uważa, że Guadalupe znaczy w języku indiańskim „zdeptać głowę węża” i dlatego takie imię wybrała sobie Maryja, ale według wnikliwych badań ks. Chaveza tak nie jest. ,,Guadalupe” to nazwa znana Hiszpanom ze względu na sanktuarium Guadalupe z Estremadury i jest słowem pochodzącym od arabskiego Wadi al Lub, co można przetłumaczyć ,,rzeka z czarnym żwirem”, lub ,,koryto rzeki” i nie chodzi o wodę, tylko o koryto, którym przepływa. To chciała nam Maryja przekazać wybierajac sobie to imię: że ona jest korytem rzeki Wody Żywej, czyli Chrystusa. 

Wiedząc już to wszystko, o czym napisałem, miałem szczęście spotkać się z Maryją z Guadalupe w sposób, o jakim nie marzyłem. Wizerunek jest umieszczony w ołtarzu na wysokości kilku metrów. Najpierw wielokrotnie ,,przejechałem” przed Jej wizerunkiem na specjalnych ruchomych chodnikach, które zapobiegają zatrzymywaniu się ludzi i blokowaniu przepływu pielgrzymów. Oczywiście, jeśli ruch nie jest duży, można ,,przejeżdżać” wielokrotnie, co też zrobiłem. Wieczorem sprawowaliśmy Eucharystię przy głównym ołtarzu i czuliśmy na plecach Jej wzrok. Ale najlepsze było ciągle przed nami. Okazuje się, że dokładnie za Wizerunkiem jest malutkie pomieszczenie (Camarin) i nieliczni mają szczęście wejść do niego na kilka minut. Za pomocą specjalnego mechanizmu tilma św. Juana Diego odwraca się plecami do bazyliki (dlatego do Camarin można wejść dopiero wieczorem po zamknięciu bazyliki) i przecudny Wizerunek, dokładnie ten sam, który w 1531 roku zobaczył biskup Juan de Zumarraga staje przed oczami szczęśliwców, którzy mają zaszczyt znaleźć się w malutkim pomieszczeniu-kapliczce. Na wyciągnięcie dłoni. Tak, że bliżej już nie można. Przynajmniej tutaj, na ziemi. 

Tekst i foto ks. Andrzej Antoni Klimek

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!