Awans wschodnioeuropejskiej kultury (cz. 6)
Homilia wygłoszona przez Jana Pawła II w 1979 roku w Gnieźnie wzbudziła czujność władz PRL. Jego słowa były jakby dalekim echem obrony i rehabilitacji języków słowiańskich, jakich w Wenecji podjął się swego czasu Konstantyn-Cyryl.
Kazanie wygłoszone w Gnieźnie podczas Mszy Świętej na Wzgórzu Lecha w uroczystość Zesłania Ducha Świętego, 3 czerwca 1979 roku należy do najważniejszych i najpiękniejszych homilii papieża-Polaka. Wspominając początki ewangelizacji Ojczyzny św. Jan Paweł II mówił: ,,Otwarł się po stuleciach na nowo jerozolimski Wieczernik i zdumiały się już nie ludy z Mezopotamii i Judei, z Egiptu czy Azji, czy wreszcie przybysze z Rzymu, ale zdumiały się ludy słowiańskie i inne zamieszkujące w tej części Europy, iż Apostołowie Jezusa Chrystusa mówią ich językami, że w rodzinnej mowie opowiadają «wielkie dzieła Boże»’’. Te słowa były jakby dalekim echem obrony i rehabilitacji języków słowiańskich, jakich w Wenecji podjął się swego czasu Konstantyn-Cyryl, aby udowodnić, że są one zdatne i mają prawo do wypowiadania w nich Ewangelii i prawdy Bożej.
Wspaniała homilia
W Gnieźnie św. Jan Paweł II powracając wiele razy do uroczystego podkreślenia, że jest pierwszym w historii papieżem-Słowianinem, widział siebie w roli pielgrzyma wielkiego dziejowego szlaku, wiodącego w przestrzeni i czasie z Jerozolimy, poprzez Rzym, do Gniezna oraz od chwili pierwszego Zesłania Ducha Świętego w Wieczerniku, poprzez chrzest Polski i całe ojczyste Milenium do współczesności, aby w końcu powrócić do apostolskiej Pięćdziesiątnicy. Bo, jak stwierdził ,,Zesłanie Ducha Świętego oznacza początek i trwanie tej tajemnicy. Trwanie bowiem jest stałym powracaniem do początku’’.
Papież-Słowianin na drodze historycznej peregrynacji był jednak kimś jeszcze. Uważał siebie za współczesnego, u kresu drugiego tysiąclecia chrześcijaństwa, świadka i rzecznika języków słowiańskich oraz tworzonej w nich prawdziwej kultury. Po pierwsze był tym, który je słyszał: ,,Nie może zwłaszcza nie słyszeć tych języków pierwszy w dziejach Kościoła papież-Słowianin’’. Ale mało tego. Karol Wojtyła poprzez swój wybór na Stolicę Piotrową czuł się wyposażony w wyjątkową misję i zadanie: ,,Chyba na to wybrał go Chrystus, chyba na to prowadził go Duch Święty, ażeby do wielkiej wspólnoty Kościoła wniósł szczególne zrozumienie tych wszystkich słów i języków, które wciąż jeszcze brzmią obco, daleko, dla ucha nawykłego do dźwięków romańskich, germańskich, anglosaskich, celtyckich’’ (kiedy nadejdą owe Pentecostes slavae – miał pytać przed II wojną światową Prymas Polski kard. August Hlond, jak tego samego dnia przypomniał Ojciec Święty zgromadzonej w Gnieźnie młodzieży).
Można na podstawie tego wyznania wyciągnąć wniosek, że papież z właściwą sobie wrażliwością i poczuciem sprawiedliwości oceniał to ,,niedoszacowanie’’, niedowartościowanie języków i ludów Europy środkowej i wschodniej jako olbrzymie dziejowe zaniedbanie, niesłuszne przeoczenie, które on teraz musi naprawić. Musi niejako zadomowić na nowo ludy i języki słowiańskie we wielkiej wspólnocie Kościoła. A to dlatego, że ,,Chrystus chce i Duch Święty wzywa’’, ,,żeby Kościół-Matka u końca drugiego tysiąclecia chrześcijaństwa pochylił się ze szczególnym zrozumieniem, ze szczególną wrażliwością ku tym dźwiękom ludzkiej mowy’’ i ,,ażeby ten papież, który nosi w swojej duszy szczególnie wyrazisty zapis dziejów własnego narodu (…), ale także i dziejów pobratymczych, sąsiednich ludów i narodów’’ ujawnił i potwierdził ,,w naszej epoce ich obecność w Kościele’’ oraz wkład w dzieje chrześcijańskiej cywilizacji. Ten nowy papież przychodzi, ,,aby wobec całego Kościoła, Europy i świata mówić o tych często zapomnianych narodach i ludach. Przychodzi wołać wołaniem wielkim. (…) Przychodzi wszystkie te narody i ludy – wraz ze swoim własnym – przygarnąć do serca Kościoła: do serca Matki Kościoła, której ufa bezgranicznie’’.
Naturalną konsekwencją tak daleko zakrojonej, przejmującej wizji kościelnego ,,awansu’’ wschodnioeuropejskiej kultury i jej własnego słowa stało się ukazanie jedności całego kontynentu, sięgnięcie do idei, które przerastały ustaloną polityczną pragmatykę, czyli krótko mówiąc, odsuwały w rzeczywistości na bok nie tylko krótkowzroczne animozje konfesyjne, ale również niewzruszony, wydawałoby się, pojałtański porządek i podział na ścierające się ze sobą bloki: ,,Czyż Chrystus tego nie chce, czy Duch Święty tego nie rozrządza, ażeby ten papież-Polak, papież-Słowianin, właśnie teraz odsłonił duchową jedność chrześcijańskiej Europy, na którą składają się dwie wielkie tradycje: Zachodu i Wschodu?’’ Jakże, swoją drogą, polskie i jakże, można by powiedzieć, ,,romantyczne’’ było to stanowisko. Wyrastało z zakorzenienia Karola Wojtyły w ojczystej literaturze, kulturze, historii…
- My, Polacy, którzy braliśmy przez całe tysiąclecie udział w tradycji Zachodu, (…) szanowaliśmy zawsze przez nasze tysiąclecie tradycje chrześcijańskiego Wschodu – tak mówił papież.
Istnieje Słowiańszczyzna, a Polska ma znaczenie światowe
Ale ta wymowna homilia, kunsztowna w wielu aspektach, i ten twórczy rozmach zdający się zdradzać wielkie aspiracje w kierunku przebudowy duchowej przynajmniej architektury kontynentu, wzbudziły czujność niezawodnych władz PRL, ludzi, którym wyznaczono zadanie, aby strzegli i pilnowali w Polsce innego niż zarysowany w papieskim wystąpieniu ładu Europy. Kazania z Gniezna i Warszawy spotkały się z niezadowoleniem rządu, którego przedstawiciele podjęli listowną i bezpośrednią interwencję, między innymi, w Episkopacie Polski. Dlatego też Ojciec Święty, będąc od 4 czerwca na Jasnej Górze, niespodziewanie postanowił wyjaśnić motywy swojego stanowiska na forum Rady Głównej Episkopatu. Podczas jej zebrania zwołanego 5 czerwca mówił o krzywdzie, jakiej doznają w Związku Sowieckim i Rumunii katolicy obrządku wschodniego, zwłaszcza unici. Powrócił też do kazania gnieźnieńskiego: ,,I jeszcze im przypomnieliśmy, że istnieje Słowiańszczyzna, że istnieją Czechy, że istnieje Ukraina, Litwini, że istnieje Rosja chrześcijańska od tysiąca lat’’. Zupełnie inny świat, różny od tego oficjalnego, narzuconego przez moskiewski komunizm. Ale na wszystkie te kwestie papież spoglądał z ojczystego głównie punktu widzenia. Wprost oznajmił, że według jego oceny, sprawa Polski znów nabrała wymiarów światowych: ,,Musimy sobie zdać wspólnie sprawę (…), że Polska nie leży tylko w Polsce, ale leży w całym świecie i nie tylko w Europie (…) sprawy, które toczą się w Polsce, mają znaczenie światowe’’.
W odpowiedzi Prymas Polski kard. Stefan Wyszyński zwrócił uwagę na pewien znaczący symbol związany z warszawskim etapem pielgrzymki i Mszą św. na Placu Zwycięstwa: ,,Dla mnie w czasie tej Mszy św. było to ogromne przeżycie, wstrząs ogromny, bo siedziałem na tym miejscu, gdzie stała cerkiew, i patrzyłem na papieża, który odprawiał Mszę św. tam, gdzie była główna kopuła cerkwi i obrzędy tej potęgi carskiej; i wszystko to znikło i papież odprawia Mszę łacińską, katolicką właśnie tutaj. To było zwycięstwo, ale oczywiście narodowo-religijne, świadczące o związku: Kościół i Naród i wzajemnej jakiejś, choć nierównej konieczności tych dwóch instytucji dla ratowania sytuacji’’.
Wyjść poza lęk
Nasuwają się myśli oczywistego komentarza: jakże wielkimi, w wymiarze strategicznym, patriotami byli ci ludzie. Przede wszystkim nie bali się myśleć i nie bali się mówić o Polsce, o sprawie Polski – w najszerszej możliwie skali. Nie bali się podejmować największych historycznych wyzwań, nie bacząc, że ryzykują gniew potęg, jak niegdyś car, dalej uważających się za władców i to tej ,,polskiej’’ części świata i Europy w szczególności. Nie obawiali się negatywnego sklasyfikowania i nie ulegali szantażowi jakoby przekraczają wyznaczone Kościołowi ramy i pchają się samowolnie tam, gdzie nie należy, do polityki, do dziedziny życia publicznego.
Odrzucali te absurdalne żądania, bo wiedzieli, że sprawa Boża, której są sługami, nie zna nakładanych jej przez ludzi ograniczeń i nie respektuje rygorów żadnej prywatności. Od początku, od stworzenia świata i od posłania ad gentes Apostołów Jezusa Chrystusa rozgrywa się ona także na forum zewnętrznym, wśród ludów, narodów, państw i kontynentów, i niedorzecznością jest oczekiwać, aby było inaczej. Pańska jest ziemia i wszystko, co ją napełnia i dziedzictwem Boga są wszystkie narody. Rzecznikiem tej prawdy w odniesieniu do własnego narodu i ludów Słowiańszczyzny, i to z nadzwyczajnym upodobaniem, stał się św. Jan Paweł II (a miał w tym zadaniu w 1979 roku ogromne wsparcie w Księdzu Prymasie). Encyklika Slavorum Apostoli stanowi jeszcze jeden dowód owego przywiązania i posłannictwa.
Ks. Piotr Jaroszkiewicz
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!