Andrzej Bessette - przyjaciel, brat, święty
„Wiecie, można pragnąć śmierci z jednego powodu, aby pójść do Boga. Kiedy umrę, pójdę do nieba i będę dużo bliżej dobrego Boga, niż mogę być teraz. Będę miał jeszcze większe możliwości, aby wam pomóc” – mówił tuż przed śmiercią brat Andre z Montrealu, którego Papież Benedykt XVI kanonizował kilka tygodni temu. Wracamy jeszcze raz do tego przyjaciela św. Józefa, aby zobaczyć jak moc w słabości się doskonali i jak bardzo drogi Boskie są różne od naszych dróg.
Aby nasza wiedza była możliwie pełna musimy cofnąć się w czasie o ponad półtora wieku. Kanada. Malutka wioska St. Gregoire d’Iberville w pobliżu Montrealu to miejsce, w którym rodzina Isaaca i Clothilde Bessettów wychowywała swoich 12 dzieci. Alfred jest ósmym dzieckiem, które rodzi się z poważnymi dolegliwościami żołądka i te problemy zdrowotne odcisną się na całym jego życiu. Ponieważ nie mógł przyjmować stałych pokarmów, przypuszczalnie nie przeżyłby w tamtych czasach gdyby nie wielka miłość matki do najsłabszego ze swoich dzieci. Kiedy Alfred ma 9 lat w wypadku ginie jego ojciec. Matka podejmuje desperacką próbę stawienia czoła sytuacji i wychowania dziesięciorga dzieci (w międzyczasie dwoje dzieci zmarło), ale nie daje rady: zapada na gruźlicę i jest zmuszona oddać dzieci na wychowanie innym. Zostaje z nią tylko słabowity Alfred, z którym przenoszą się do St. Cesaire, gdzie mieszka jej siostra.
Niepiśmienny sierota i emigrant
Gruźlica wkrótce zabiera matkę i Alfred zostaje sam. W wieku 12 lat musi nauczyć się pracy i życia, jakby był dorosłym człowiekiem. Rozpoczyna się czas nieustannej wędrówki, która prowadzi go również do Stanów Zjednoczonych. Choć nie potrafi czytać ani pisać i często musi się zadowolić byle jaką pracą robotnika za marne pieniądze, nigdy nie traci zaufania do Boga. Wręcz przeciwnie, ten czas umocni jego wiarę i ukształtuje głęboką duchowość. Kiedy w latach 1863-1867 uczy się angielskiego nikt nie mógł przewidzieć, w jaki sposób będzie mu on kiedyś przydatny. Doświadczenie biednego robotnika na emigracji umocni również jego więź ze Świętym Józefem, którego udziałem były niegdyś te same trudności.
Powrót z Egiptu
W 1967 r., wraz z tysiącami innych emigrantów Alfred wraca do Kanady i osiedla się w St Cesaire. Krótko potem jego proboszcz, ojciec Provencal przedstawia go braciom od Świętego Krzyża prowadzącym miejscową szkołę, ponieważ był przekonany, że młody mężczyzna jest predysponowany do życia konsekrowanego. - Ale ojcze - oponował Alfred, - nie umiem nawet czytać ani pisać!
- Nieważne, są bracia, którzy poświęcają się innym pracom, które nie wymagają umiejętności pisania czy czytania, Alfredzie – odpowiadał Proboszcz. – Nie potrzebujesz pisać ani czytać, młody człowieku, żeby się modlić!“
Pomimo takiej zachęty Alfred jeszcze przez dwa lata pozostał niezdecydowany.
Rok 1870 - rok znamienny
W tym roku, w którym papież Pius IX ogłosił św. Józefa patronem Kościoła Powszechnego, Alfred wstąpił do nowicjatu Świętego Krzyża w Montrealu i jednocześnie do szkoły dla chłopców zwanej Notre Dame przy Mount Royal, najwyższym wzniesieniu miasta. To właśnie w liście rekomendującym Alfreda do nowicjatu jego proboszcz napisze znamienne słowa: „Posyłam wam świętego“. W grudniu tego roku Alfred otrzymuje swój pierwszy habit, a także zmienia imię na Andre, chcąc w ten sposób uhonorować swojego proboszcza Provencala. Nowicjat był szczęśliwym czasem modlitwy i posługi przy najbardziej pokornych zajęciach; w pralni, w infirmerii, przy sprzątaniu.
Bardzo trudna rozmowa
Musiała być wielkim ciosem dla młodego mężczyzny rozmowa z dyrektorem nowicjatu w 1872 r.
- Bracie, muszę ci powiedzieć, że przełożeni zagłosowali przeciwko przyjęciu ciebie do zgromadzenia tym razem – ogłosił 26-letniemu bratu Andre ojciec Guy. – Wiesz, bracie, podstawą naszej decyzji jest twoje słabe zdrowie. Wiesz też, jestem o tym przekonany, że jeśli nasza kongregacja przyjmie cię, bierze na siebie odpowiedzialność za ciebie w zdrowiu i chorobie. Doświadczenie minionych lat pozwala nam przypuszczać, że twoje słabe zdrowie mogłoby nie przetrwać w trudnych warunkach zakonnego życia.
- Przyjmuję tę decyzję, ojcze Guy, jako wolę Bożą – odpowiedział wówczas brat Andre. – Chciałbym dodać, że byłem bardzo szczęśliwy jako nowicjusz, jak nigdy dotąd w całym moim życiu.
- To dobrze, bracie Andre, ponieważ przełożeni chcą przedłużyć ci okres nowicjatu z nadzieją, że twoje zdrowie się poprawi – oznajmił ojciec Guy.
- Ile jeszcze czasu jest mi dane?
- Sześć miesięcy.
- Dziękuję ojcze Guy! – odpowiedział Andre, w którego sercu rozpalił się mały promyk nadziei. Kilka miesięcy później prosił o wsparcie znanego ze swej świętości biskupa Ignace Bourget, który obiecał mu pomóc i słowa dotrzymuje - 22 sierpnia 1872 brat Andre składa śluby. Wstawiennictwo biskupa miało swoje znaczenie, choć i ojciec Guy przekonywał współbraci słowami „Jeśli ten młody mężczyzna będzie niezdolny do pracy, w najgorszym wypadku może się modlić. Drodzy bracia, wszyscy jesteśmy wezwani, aby uczyć ludzi modlitwy. Ten człowiek uczy modlitwy głównie własnym przykładem“. Ciekawostką, albo raczej Bożym zrządzeniem jest to, że wielkim marzeniem biskupa Bourgeta było wybudowanie centrum pielgrzymkowego dedykowanego św. Józefowi. Czy mógł on wiedzieć, że wstawiając się za chorowitym bratem Andre, „kładzie“ kamień węgielny pod spełnienie swoich marzeń?
A skoro już mowa o ścieżkach Bożych, które nie są naszymi ścieżkami: kto z obecnych podczas pierwszych ślubów złożonych przez brata Andre mógł przypuszczać, że ten delikatny, chorowity, niepozorny mężczyzna przeżyje praktycznie wszystkich uczestników tej ceremonii?
40 lat na furcie
„Kiedy wstąpiłem do wspólnoty moi przełożeni wskazali mi drzwi. Poszedłem więc i pozostałem tam przez czterdzieści lat“ – w taki sposób brat Andre opowiadał o swojej głównej posłudze w zgromadzeniu. Jednak trzeba powiedzieć, że decyzja o powierzeniu mu posługi na furcie nie wzięła się bynajmniej z kaprysu. Niesamowita grzeczność brata Andre i niezwykle przyjazne usposobienie do wszystkich objawiło się już w czasie nowicjatu, miał też tę niesamowitą zdolność, że każdy czuł się swobodnie w jego towarzystwie. Bardzo pomocna okazała się znajomość angielskiego. Mała portiernia Notre Dame College stała się jego miejscem pracy i wypoczynku, ponieważ spał na wąskim tapczaniku, który był jednym z nielicznych mebli w pomieszczeniu. Do umeblowania można też zaliczyć figurkę św. Józefa, którą brat Andre ustawił na parapecie okna zwróconą twarzą na zewnątrz, w kierunku Mount Royal. Kiedy ludzie pytali go, dlaczego figurka jest tak ustawiona, odpowiadał:
- Ponieważ pewnego dnia św. Józef będzie uhonorowany w specjalny sposób na Mount Royal!
Uzdrowienia
Wykonując swoją pracę furtiana brat Andre nie przestał zajmować się innymi posługami znanymi mu od czasu nowicjatu: pomagał w pralni i w infirmerii. Za każdym razem, kiedy słyszał gong udawał się do drzwi, przyjmował gości i później wracał do przerwanych prac. Całe to jego nieustanne pielgrzymowanie po domu było naznaczone dobrym humorem, który służył zwłaszcza chorym, otaczanym troską prze brata Andre. Wspierał ich nie tylko dobrym słowem, ale również miał zwyczaj namaszczać bolące miejsca olejkiem, który pobierał z lampki oliwnej świecącej się przed obliczem św. Józefa. Po tych praktykach często stan zdrowia chorych się poprawiał i wieść o tym zaczynała się rozchodzić również poza bramami klasztornymi.
Było to w piątym roku jego furtiańskiej posługi. Odwiedził chłopca, który cierpiał z powodu wysokiej gorączki.
- Wstawaj leniu! – polecił mu brat Andre – Jesteś całkowicie zdrowy, idź na zewnątrz bawić się z kolegami. Chłopak był początkowo nieufny, ale kiedy poczuł, że czuje się znacznie lepiej, pobiegł na boisko, co spotkało się ze sprzeciwem przełożonych.
- Nie masz prawa tak robić - upominali brata Andre - chłopak jest chory!
- Pozwólcie, aby zbadał go lekarz, zobaczycie, że św. Józef go uzdrowił – odpowiedział br. Andre. I rzeczywiście wezwany lekarz stwierdził, że chłopak był absolutnie zdrowy. Takich przypadków było coraz więcej i coraz więcej pielgrzymów zaczęło przybywać do brata Andre. Jakkolwiek wielu ludzi było szczęśliwych mogąc otrzymać pocieszenie, a nierzadko i uzdrowienie, sytuacja ta nie podobała się rodzicom chłopców uczących się w Notre Dame, których niepokoiły tłumy chorych na korytarzach szkoły. Polecono więc bratu Andre zaprzestania przyjmowania chorych. On w posłuszeństwie przyjął wolę przełożonych, ale chorzy jej nie przyjęli i w dalszym ciągu przybywali. Wówczas polecono Andre, aby przyjmował chorych na przystanku tramwajowym naprzeciw bramy kolegium, co rychło wywołało sprzeciw podróżujących. W kontrowersje wokół brata Andre i jego praktyk zostali włączeni również Urząd Zdrowia i Biskup. Ten pierwszy rychło stwierdził, że praktyki jego są nieszkodliwe, arcybiskup Paul Bruchesi zwrócił się z zapytaniem do ojca prowincjała:
- Czy brat Andre zaprzestanie swoich praktyk, jeśli tak mu nakażesz?
- Tak, on jest bardzo posłuszny – odpowiedział prowincjał.
- A więc zostaw go w spokoju. Jeśli ta działalność jest z Boga przetrwa, jeśli nie, załamie się.
Oratorium Świętego Józefa
Przez wiele lat nieskutecznie kongregacja Świętego Krzyża starała się o tereny na przyległej do kolegium Mount Royal. Niespodziewanie w 1896 roku właściciele decydują się na sprzedaż terenu i również ten fakt dla wielu jest jednym z cudów dokonanych przez brata Andre, ponieważ w owym czasie nabycie ziemi w okolicach Montrealu rzeczywiście graniczyło z cudem. Brat Andre prosi przełożonych o pozwolenie na budowę oratorium, gdzie mógłby przyjmować chorych odciążając w ten sposób Notre Dame College. Odpowiedź jest negatywna, niemniej pozwalają mu na postawienie figury św. Józefa, a także na odkładanie pieniędzy, które otrzymuje od chorych i nawiedzających go pielgrzymów. Latem 1904 r. brat Andre miał uzbieranych 200 dolarów i przełożeni pozwalają mu na budowę małej kaplicy na zboczu góry. 19 października kaplica była gotowa, ale chorzy niezbyt dobrze ją przyjęli, ponieważ była mała i zimna, i kontynuowali swoje pielgrzymki do gmachu kolegium. Nie ustawały również narzekania rodziców uczniów na sytuację. Przełożeni zaczęli brać pod uwagę przeniesienie brata Andre do bardzo odległego New Brunswick, jednak wielu ludzi, w tym zakonników, wstawiło się za bratem Andre proponując jednocześnie powiększenie kaplicy i instalację ogrzewania. Tak się też stało i w październiku 1908 r. renowacja się zakończyła: kaplica mogła pomieścić 200 osób bez względu na pogodę.
Ale to dopiero początek, ponieważ pielgrzymów było coraz więcej i brat Andre musiał poświęcać im coraz więcej czasu. To niesamowite, że wielogodzinny codzienny kontakt z tyloma nieszczęśliwymi ludźmi nie zmienia jego pogodnego usposobienia.
- Ile nieszczęść jest w tym świecie - miał powiedzieć. – Ludzie oczekują ode mnie, abym był dla nich wszystkim: prawnikiem, lekarzem, księdzem. Ale Bogu niech będą dzięki, bo On mi pomaga.
Od 1910 r. w oratorium posługuje również kapłan, ojciec Clement. Przybył, aby prosić o pomoc, ponieważ tracił wzrok, ale brat Andre odkrył w nim kapłana, którego oratorium potrzebowało i przez wstawiennictwo św. Józefa w jedną noc zakończyły się problemy ze wzrokiem ojca Clemeta.
Cały czas postępowały też prace, aby zgodnie z marzeniem brata Andre św. Józef miał odpowiednie dla swojego potężnego wstawiennictwa sanktuarium. Ostatnie 20 lat jego życia wypełniło to pragnienie, aby św. Józef przyciągnął do Montrealu wzrok całego świata. Kiedy w 1936 roku władze zgromadzenia zastanawiały się, czy po długiej stagnacji nie zrezygnować z dalszej budowy i pytały o opinię dziewięćdziesięcioletniego wówczas brata Andre, ten odpowiedział: „To nie jest moja praca, ale św. Józefa”
Ponieważ brakowało pieniędzy na skompletowanie dachu nad potężną bazyliką starzec miał powiedzieć również: „Wstawcie figurę św. Józefa do środka. Jeśli chce mieć dach nad głową, postara się o niego”. Być może w desperacji, ale przełożeni zakonni tak właśnie postąpili i po dwóch miesiącach mieli wystarczające środki, aby zamknąć konstrukcję.
Dla brata Andre były to ostatnie miesiące życia. Dołączył do ukochanego św. Józefa 6 stycznia 1937 roku. Ten słaby człowiek, którego nie chciano przyjąć do zakonu ze względu na zły stan zdrowia, zmarł w wieku 92 lat! Milion osób uczestniczyło w jego pogrzebie. Nie wiadomo, czy była tam choć jedna osoba, która nie została w jakiś sposób dotknięta przez jego miłosierną posługę...
Kiedy w niedzielę, 22 sierpnia miałem okazję nawiedzić dzieło jego życia w Montrealu, i modlić się przy jego grobie, był cudowny, słoneczny dzień. Stojąc na tarasie świątyni i patrząc na zalane słońcem otoczenie oratorium przypomniałem sobie słowa brata Andre: „Jak dobry jest Bóg! Jak piękny, jak potężny! On naprawdę musi być cudowny, jeśli dusza, która jest zaledwie promieniem jego piękna, jest tak śliczna!”
Tekst i foto ks. Andrzej Antoni Klimek
Zdjęcia pochodzą z sanktuarium św. Józefa pobudowanego z inicjatywy św. Andre Bessette'a
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!