TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 20 Kwietnia 2024, 05:50
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

9/11 - September Eleventh

9/11 - September Eleventh

9/11. Jeśli nie brać pod uwagę ukośnika pomiędzy pierwszą a drugą cyfrą to mamy do czynienia po prostu z numerem alarmowym. Kiedy dzieje się coś niepokojącego, czy dziwnego w Stanach Zjednoczonych, ale również w Kanadzie, Paragwaju, Liberii czy europejskim Kosowie, każdy wie, że należy natychmiast wykręcić ten darmowy numer, aby postawić w stan alertu czy alarmu odpowiednie służby. W Polsce i w większości krajów europejskich takim numerem alarmowym jest 112. Kto wie, może gdyby we wrześniu 2001 roku, ktoś wykręcił numer 911 w Waszyngtonie albo w Nowym Jorku i poinformował o planowanych zamachach terrorystycznych, dzisiaj nikt nie wiedziałby co oznacza 9/11, September Eleventh, Jedenasty Września. Ale może wówczas w taką telefoniczną informację nikt by nie uwierzył...

 

Moja przygoda z Nowym Jorkiem tak naprawdę zaczęła się w roku 2000, kiedy mieszkałem w Italii i studiowałem w Rzymie i ku zaskoczeniu wielu moich przyjaciół, którzy tłumnie przybywali na Wielki Jubileusz chrześcijaństwa do Wiecznego Miasta, ja wybrałem się pod koniec sierpnia do miasta stosunkowo młodego wiekiem. Nowy Jork ma „zaledwie” pięć wieków udokumentowanej historii (co jest wiekiem przedszkolnym nawet w porównaniu z naszym od 50 lat „pełnoletnim” Kaliszem), bo ziemie, na których się znajduje zostały odkryte w 1524 r. przez Giovanniego da Verrazzano, włoskiego podróżnika i odkrywcę (który jednakże dokonywał swoich odkryć na konto Francji). Sto lat później Holendrzy tworzą pierwszą osadę kupiecką, której nadają imię Nowy Amsterdam, a w 1626 r. Peter Menuit odkupił całą wyspę zwaną Manhatta od Indian za 24 dolary, co dzisiaj wystarczyłoby na skromną kolację, albo 10 przejazdów nowojorskim metrem. W 1664 r. Nowy Amsterdam praktycznie bez walki przechodzi w ręce Anglików, którzy zmieniają jego nazwę na Nowy Jork. 121 lat później miasto staje się stolicą Stanów Zjednoczonych, co prawda tylko na pięć lat, ale to właśnie tu był zaprzysiężony George Washington, pierwszy prezydent USA... Tak, tak, dokładnie ten z banknotu jednodolarowego, choć pewnie zasłużył na jakiś większy nominał. Na takim banknocie o wartości 100 000 dolarów jest niejaki Woodrow Wilson, którego nawet Amerykanie z trudem kojarzą (18 prezydent), ale ten nominał nie jest w powszechnym obiegu, więc choćby na studolarówce... Ale tu z kolei jest Benjamin Franklin, też bardzo zasłużony, więc zostawmy już tę mamonę. 

 

Mój Varrezzano - Michelangelo

W każdym razie Nowy Jork, który odkrywam w 2000 roku jest dziesięciomilionową metropolią i jak u jego początków jest Włoch Verrazzano, tak i moje początki w tym mieście zawdzięczam Włochowi z Sycylii, mojemu koledze ze studiów Michelangelo. To właśnie Michelangelo proponuje mi, abyśmy nasz obowiązkowy miesięczny staż dziennikarski odbyli w jedynym poza Włochami dzienniku włoskim „America oggi” (Ameryka dzisiaj”), którego redakcja znajdowała się w New Jersey, tuż przy Manhattanie. Takiej propozycji nie mogłem odrzucić, zwłaszcza, że Michelangelo postarał się również o mieszkanie, wikt i opierunek za darmo w jednej z brooklińskich parafii, gdzie pracował kuzyn jego przyjaciół, father Anthony, który choć zmienił parafię, po dziś dzień gości mnie podczas moich nowojorskich eskapad. 

 

Najlepsza panorama Nowego Jorku

Symbolami Nowego Jorku, oprócz tradycyjnych już Statuy Wolności, czy Brooklyn Bridge, są również dwie słynne wieże World Trade Center, które kiedy zostały wybudowane w 1971 roku były najwyższymi wieżowcami świata (North Tower 417 m.). Co prawda już w 1973 roku światowy prymat przeniósł się do Chicago (Willis Tower, zwana wcześniej Sears Tower, 442 m.), a w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia i pierwszej dekadzie naszego wieku powstało wiele dużo wyższych skyscrapers (ukończony rok temu Burj Khaliffa w Dubaju ma 828 m, a 621 m do dachu), to jednak w roku 2000 widok na Manhattan i Brooklyn z ulokowanego na 107 piętrze tarasu widokowego Top of the World był niesamowity. Pozostałe wieżowce wydawały się sięgać zaledwie do połowy Wieży Południowej, na której staliśmy wraz z Michelangelo i Anthonym. Nawet mi przez myśl nie przeszło, że za rok z tych potężnych wieżowców, symbolizujących nowojorską i amerykańską potęgę, nie zostanie kamień na kamieniu... 

 

Szok Jedenastego Września

A jednak, jedenasty dzień września 2001 roku pokazał całemu światu, że nikt nie powinien czuć się bezpieczny. Szokującą informację otrzymałem w mieszkaniu moich parafian w Latinie.

- Wiesz, że zaatakowali wieże-bliźniaki? - zapytali mnie. W pierwszej chwili nawet nie bardzo wiedziałem, o co chodzi, bo nie skojarzyłem, że właśnie w ten sposób (Le Torri Gemelli) Włosi nazywali wieżowce World Trade Center (Amerykanie zresztą też: Twin Towers). Ale po chwili na ekranie telewizora zobaczyłem, jak zaatakowana później wieża rozpada się jako pierwsza i nie miałem już najmniejszej wątpliwości, o czym mowa. Niemal natychmiast zdałem sobie sprawę, że mniej więcej rok temu (nie potrafię w tej chwili tego ustalić z całą pewnością, ale być może dokładnie 11 września 2000 r.) stałem na jednej z wież. Natychmiast chwyciłem za telefon i zadzwoniłem do Michelangelo. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, mój przyjaciel odezwał się pierwszy:

- Właśnie oglądam – powiedział i zamilkł i ja też już się nie odezwałem. Patrzyliśmy tak w telewizory, ja w Latinie, on na Sycylii i słyszeliśmy swoje oddechy w słuchawce. Po kilku minutach milczenia któryś z nas po prostu się rozłączył. To był totalny szok. Nie będę tutaj przytaczał wszystkich szczegółów, bo przecież doskonale je znamy. Przypomnę tylko, że w wyniku tego zamachu aż cztery budynki z kompleksu World Trade Center legły w gruzach tego dnia a pozostałe trzy (razem było ich 7) zostały tak mocno uszkodzone, że musiały zostać sukcesywnie zdemolowane. Całe WTC zostało zniszczone. Niemal 3000 ofiar śmiertelnych (jeśli weźmiemy pod uwagę dwa pozostałe samoloty uprowadzone 11 września).

 

Ground Zero

Podczas każdej mojej kolejnej wizyty w Nowym Jorku często chodziłem na Ground Zero, jak nazwano tę strefę po ataku terrorystycznym. Jeszcze w roku 2008 zdarzyło mi się spotkać tam osoby w żałobie, krążące z pustką w oczach dookoła ogrodzenia, jakby w nadziei, że ktoś z ich bliskich poległych nagle gdzieś się pojawi i pozwoli pomyśleć, że cały ten September Eleventh to był tylko koszmarny sen... Ale to nie był nocny koszmar, to stało się naprawdę.

Również w tym roku, właściwie drugiego dnia po przybyciu do Nowego Jorku podczas pierwszej przechadzki po Manhattanie udałem się do Ground Zero. Niezbyt lubię Downtown, zwłaszcza w godzinach urzędowania wszelkich instytucji, bo ludzie tam się strasznie spieszą. Tam naprawdę widać, że czas to pieniądz. Nie inaczej jest w okolicach Ground Zero, gdzie miejscowi szybkim krokiem zmierzają w sobie wiadomych kierunkach (z pracy albo do pracy), ale nie ma nikogo kto by nie zwrócił głowy w kierunku wielkiego placu budowy, jakim jest dzisiaj teren WTC i nie spojrzał z zadumą i z nadzieją, że nie wspomnę o turystach. A rzeczywiście robota tam dzisiaj wre. Każdego dnia około 3 000 ludzi pracuje, aby za kilka lat, przypuszczalnie w 2014 roku cały kompleks upamiętniający ataki został ukończony. Ale już w tym roku wypada 10. rocznica zamachu i pewna część Muzeum będzie oddana do użytku. 

 

Krzyż powrócił do swojego domu

Właśnie z powodu tej rocznicy postanowiłem mój pierwszy tegoroczny nowojorski esej poświęcić przypomnieniu tego wydarzenia. Tym bardziej, że chciałbym Was poinformować o pewnych zmianach, jakie zaszły w stosunku do ubiegłego roku, kiedy w dobie najgorętszej debaty toczącej się w naszym kraju wokół Krzyża Smoleńskiego, napisałem o krzyżu z Ground Zero, który przez kilka lat stał sobie spokojnie i nikomu nie przeszkadzał (natomiast w Polsce krzyż miał wielu wrogów), ale później na czas prac został przeniesiony pod pobliski kościół św. Piotra. Zamieściliśmy wówczas zdjęcie tego krzyża (http://www.opiekun.kalisz.pl/index.php?dzial=artykuly&id=326). Otóż, ten krzyż, który w przedziwny sposób ukazał się w zgliszczach Twin Towers wrócił teraz na swoje miejsce, do Muzeum na terenie Ground Zero. Ksiądz Brian Jordan z pobliskiego kościoła św. Piotra, który jest najstarszym katolickim kościołem parafialnym w Nowym Jorku, powiedział podczas uroczystości, że krzyż po 10 latach pielgrzymowania znalazł wreszcie swój dom. Natomiast  Joe Daniels, prezydent stowarzyszenia upamiętniającego tragedię 11 września (National September 11 Memorial and Museum), powiedział, że nic innego nie upamiętniłoby lepiej tej tragedii niż właśnie ten krzyż. Niestety tym razem ogólny konsensus został zakłócony przez ateistów, którzy zaprotestowali przeciwko obecności tego „kawałka poświęconego gruzu” jak go nazwali, w miejscu tragedii, powołując się, jak zawsze w takich wypadkach, na konstytucyjny rozdział państwa i Kościoła. Co ciekawe, właśnie ten fakt znalazł największy rezonans w polskich mass-mediach. O wiele mniej, jeśli w ogóle, pisało się natomiast o tym, że Rasmussen Reports przeprowadził sondaż pośród obywateli amerykańskich, w którym okazało się, że 68% przyjmuje za słuszny konstytucyjny rozdział państwa od Kościoła, ale 72% uważa, że krzyż powinien stanąć w Muzeum, nie widząc w tym łamania konstytucyjnej zasady. 10% badanych było przeciw, natomiast 17% niezdecydowanych (badanie przeprowadzono 29-30 lipca). Tak więc krzyż wrócił na swoje miejsce i będzie poświęcony podczas uroczystości 11 września, natomiast przy kościele św. Piotra (który podczas tragedii był miejscem koordynacji służb ratowniczych) stanął nowy krzyż, bo przecież puste miejsce po krzyżu też ma swoją ideologię.

Na szczęście nikt nie protestował... U nas pewnie by powiedziano, że skoro jest jeden krzyż, który wrócił na swoje miejsce, to po co stawiać drugi? Ot, taki to nas katolicki kraj, w którym jakaś alergia nieraz się pojawia przeciwko upamiętnianiu ofiar tragedii... 

 

May we never forget

Spacerując wokół World Trade Center, jak każdy inny turysta dostałem kilka albumów upamiętniających tragedię, wstąpiłem do dwóch Visitors Center, gdzie mogłem zobaczyć różne wystawy, filmy i projekcje. Ciekawostką było m. in. zdjęcie pewnego mężczyzny, którego całe potężne plecy pokrywał... tatuaż z wizerunkiem płonących Twin Towers. Tacy już są ci Amerykanie i każdy swoją żałobę przeżywa jak chce i nikogo nic nie dziwi. Wstępuję jeszcze do pobliskiego posterunku straży pożarnej, gdzie akurat jeden ze strażaków, którzy przeżyli, opowiada o kolegach, którzy polegli w akcji ratunkowej. I tu też modlę się chwilę przy potężnej płaskorzeźbie upamiętniającej ich z napisem „May we never forget” (Abyśmy nigdy nie zapomnieli). W samym tylko stanie Nowy Jork naliczyłem ponad 200 najróżniejszych memoriałów dedykowanych tragedii 11/9. Zapewne w 10. rocznicę wydarzenia, po którym – jak mówią Amerykanie – nic nie jest takie samo jak przedtem, powstanie kilkadziesiąt kolejnych... 

Nie wiem, dlaczego tak się zafiksowałem na tych liczbach i pamięci... A może wiem?

Tragedia 11 Września sprowokowała powstanie mnóstwa teorii spiskowych: jedne wskazują na Żydów, inne na świadomą działalność rządu USA, jeszcze inne na negatywną energię nagromadzoną w miejscu dawnego cmentarzyska niewolników. Osobiście uważam, że dziesięć lat temu zobaczyliśmy w Nowym Jorku obrzydliwe i straszne oblicze Zła. A Zło zostało pokonane na krzyżu. 

Tekst i foto ks. Andrzej Antoni Klimek

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!