Życie w półmroku piwnic
W chwili wybuchu Powstania Warszawskiego w stolicy przebywało około milion mieszkańców. Już na początku trwania walk Adolf Hitler wydał rozkaz wymordowania ich wszystkich i zrównania miasta z ziemią. Teraz wśród wspomnień z tamtych dni znajdziemy historie o Niemcach, którzy działali coraz brutalniej podpalając domy i ludzi.
Według planów Komendy Głównej Armii Krajowej Powstanie Warszawskie miało trwać kilka dni, zakończyć się opanowaniem miasta i powiatu warszawskiego. Ostatecznie bitwa trwała 63 dni, od 1 sierpnia do 3 października 1944 roku, w centrum miasta i na gęsto zaludnionych obrzeżach. „Mieszkańcy stolicy wybuch Powstania Warszawskiego przyjęli z entuzjazmem - przystąpili do budowy barykad i umocnień, organizowali kuchnie dla walczących, włączali się do pomocy w charakterze sanitariuszy, łączników, często dołączali do oddziałów zbrojnych” - czytam na portalu Muzeum Dulag 121. To właśnie on i portal Muzeum Powstania Warszawskiego oraz publikacja mjr. Sujkowskiego „Bitwa o Warszawę 1944” stały się dla mnie źródłem informacji o życiu w powstaniu.
Podziemne miasto
W stolicy mieszkało wtedy od 900 tysięcy do 1 miliona 100 tysięcy ludzi, z których 45 tysięcy brało udział w walkach. W tym czasie cywile koczowali w trudnych warunkach, a jednak wspierali się wzajemnie. „Już w pierwszym dniu powstania, dn. 1 sierpnia, wszyscy mieszkańcy kamienicy zgromadzili się w piwnicach i od tego czasu prowadziliśmy jedno wspólne gospodarstwo. Dzieliliśmy po bratersku wszystko między siebie. Tak samo było zresztą w innych piwnicach warszawskich - wspominała mieszkająca w Warszawie obywatelka Szwajcarii w „Bitwie o Warszawę 1944”. - Już od pierwszych dni, odczuwaliśmy brak wody. (…) Kilku odważniejszych mężczyzn - byli to starcy, kilka krzepkich młodych dziewcząt przynosiło wodę w kubłach”. Woda zaczęła „znikać” już w połowie sierpnia. O praniu nie było mowy, więc ludzie nie zmieniali bielizny i ubrań. Byli w na pół spalonych łachmanach, brudni, często ranni i zawszeni. W czasie dnia żyli w półmroku piwnic, a w nocy w ciemnościach.
Głód szczególnie odczuwały małe dzieci. „Matki i inne osoby dorosłe ograniczały się w jedzeniu naprawdę do minimum, byleby tylko dać dzieciom pożywienie, ale naprawdę mieliśmy bardzo mało żywności” - podkreśliła Szwajcarka. Starcy i dzieci ginęli więc z głodu i wyczerpania. Zwłoki leżały często w gorącu sierpniowego dnia, dopiero kiedy walki trochę przycichły udawało się kogoś pochować. Ci, których śmierć zaskoczyła w mieszkaniu, leżeli nie pochowani w ruinach. Szwajcarka zauważyła, że istniały wtedy jakby dwie Warszawy - jedna - odważna, walcząca i druga podziemna, która próbowała przetrwać w straszliwym zniszczeniu.
Wewnętrzny rozkaz
Na ulicach w dzień i nocy padały granaty i bomby, wybuchały pożary tak, że nie można było chodzić, dlatego powstały wykuwane podziemne ulice. W tych podziemnym mieście ku radości mieszkańców działała poczta. „Cóż miałam za radość, gdy harcerz, może 14-letni, przybył do piwnicy i doręczył mi list od rodziny, która na drugim końcu miasta mieszkała także w piwnicy” - opowiadała Szwajcarka. Harcerze z pocztą przynosili gazety, które ukazywały się mimo trudności.
Źródłem informacji dla mieszkańców i zagranicy stało się też radio „Błyskawica”. To było ważne, ponieważ „Zgodnie z zasadą utrzymywania społeczeństwa niemieckiego w nieświadomości, Niemcy w początku września wydali oficjalnie rozkaz dla wojska o humanitarnym traktowaniu ludności polskiej i rozreklamowali go w gazetach. Na drugi dzień zrobili odprawy wewnętrzne i wyjaśnili, że rozkaz ten nie obejmuje Warszawy, gdzie należy działać z największą brunatnością i bez cienia względów dla pokonanych”. Do tego wydali wewnętrzny rozkaz w wojsku: „Kto w liście do domu lub inną drogą będzie komunikował szczegóły tego, co się działo w Warszawie, podlegać będzie karze 1/2 roku ciężkiego więzienia”.
Żywe tarcze
Hasłem ludności w Warszawie stały się słowa „Trwać i przetrwać”, ale to było coraz trudniejsze, szczególnie wtedy, gdy dom, piwnicę albo dzielnicę zdobyli Niemcy. Nie sposób opisać wszystkich okrucieństw, jakie zgotowali mieszkańcom stolicy. Już w pierwszych tygodniach sierpnia miały miejsce masowe egzekucje. Przykładem może być Wola, gdzie w kilka dni sierpnia w masowych mordach żołnierze dowodzeni przez Heinza Reinefartha zabili od 30 do 60 tysięcy mieszkańców. Cywilów mordowano z broni maszynowej lub wrzucano granaty do zamieszkanych domów, które podpalano. Palono domy z żywymi mieszkańcami w środku, innych wieszano na latarniach, kolbami karabinów rozbijano główki dzieci i gwałcono kobiety. Osoby, którym udało się uciec, zabijano, a zwłoki wrzucano do płonących budynków. Później rozpoczęto palenie dom po domu, by z Warszawy zostały tylko ruiny. Natomiast aktów ludobójstwa w rejonie Ochoty dopuszczały się słynące z brutalności i dowodzone przez Bronisława Władysławowicza Kamińskiego oddziały SS RONA. Do masakry doszło też szczególnie na Starym Mieście. Szacuje się, że w sumie w powstaniu zginęło od 130 do 200 tysięcy mieszkańców.
W tym czasie Niemcy wymyślili też sposób na prowadzenie walk. „Zaczęło się od wywlekania z domów przeważnie kobiet, dzieci i starców i pędzenia ich przed lub z boku czołgów, ażeby uniemożliwić naszym strzelanie” - zapisał autor „Bitwy o Warszawę 1944”, a wśród pędzonych ukrywali się żołnierze. Później Niemcy zaczęli przykuwać cywilów do czołgów, by uniemożliwić im ucieczkę w zamieszaniu w walce. Z kolei od 3 sierpnia rozpoczęli systematyczne bombardowanie stolicy.
Brak pomocy
Według informacji zebranych przez mjra Sułkowskiego mieszkańcy czekali na pomoc aliantów. „Rząd angielski chciał pomóc powstaniu, choćby po to, by zaspokoić własną opinię publiczną, ale tak, żeby nie zaangażować się przeciwko Rosji. Wytworzyła się paradoksalna sytuacja: zwykła pomoc, nawet żywnościowa dla najwierniejszego sprzymierzeńca nie mogła być udzielona bez aprobaty trzeciej, obcej strony. Widmo zatargu z Rosją, którego Anglia bała się i gotowa była unikać, powstrzymało pomoc dla Warszawy znacznie skuteczniej, niż wielkie odległości i inne trudności techniczne. Postępowanie Ameryki było podobne, choć pobudki niedrażnienia Rosji - zdaje się były trochę inne. Ale i tam, dopiero na kilka dni przed upadkiem, Roosevelt wydał rozkaz udzielenia pełnej pomocy Warszawie. Zarówno, to spóźnione poparcie Roosevelta, jak częściowo pomoc angielska, były wynikiem burzenia się opinii publicznej” (Bitwa o Warszawę 1944).
W czasie powstania na linii Wisły stacjonowały wojska radzieckie, ale Rosjanie nie zrobili nic, by pomóc, czekali. „Zajęcie Warszawy otwierało Rosjanom drogę wgłąb Rzeszy w kierunku Berlina. Wszystkie wojskowe względy przemawiały za potrzebą zajęcia Warszawy, a przez to automatycznie za przyjściem z odsieczą. Ale w Rosji cele polityczne idą przed militarnymi, a cele humanitarne, jak przyjście z pomocą krwawiącemu milionowemu miastu, w ogóle nie wchodzą w rachubę. Cel polityczny zaś mówił: jest okazja do zniszczenia niemieckimi rękami znienawidzonego, buntowniczego miasta. Miasta, które zawsze chce być wolne i w którym każde pokolenie o wolność walczy. Metoda była prosta: stanąć, pomocy nie dać, nawet kosztem wyrzeczenia się tryumfów wojskowych i przyglądać się, jak Warszawę zgniotą Niemcy. Odium w oczach świata spadnie na Niemców. Ci zaś spełnili robotę lepiej i gorliwiej, niż Rosja mogła marzyć; nie tylko zgnietli powstanie, ale skutecznie zniszczyli miasto” (Bitwa o Warszawę 1944).
Zieleniak i Pruszków
Jak wspominał ppor. Deloff: „Nastrój wśród większości społeczeństwa w ostatnich dniach walki był pełen rozgoryczenia. Odbijało się to na żołnierzach AK, że powstanie było niecelowe, że na próżno poniesiono straty w ludziach i mieniu”. Jednak gehenna ludności nie skończyła się z zakończeniem powstania. Rozpoczęło się przymusowe wypędzenie. Najpierw mieszkańcy trafiali do puntów zbornych. Najgorszą sławę wśród nich miało targowisko warzywne na Ochocie zwane Zieleniakiem. Przebywało tam 15 tys. ludzi w tłoku przez pięć dni bez żywności i wody, której odmawiali im mówiący po rosyjsku żołnierze w mundurach niemieckich. Niemcy i ich pomocnicy byli przeważnie pijani. „Żołnierze z ukraińskiej dywizji Kamińskiego przeszukiwali dniem i nocą Zieleniak, wyszukując wśród zebranych kobiety, które przeważnie na miejscu gwałcili” (Bitwa o Warszawę 1944).
Większość mieszkańców stolicy trafiała potem do Dulag 121, niemieckiego obozu przejściowego utworzonego w Pruszkowie. Działał on od 6 sierpnia 1944 roku do 16 stycznia 1945 roku. Przeszło przez niego od 340 tysięcy do 650 tys. warszawiaków oraz mieszkańców podwarszawskich miejscowości, z czego od 60 tysięcy do 70 tys. trafiło do obozów koncentracyjnych. „Główną funkcją obozu było pozyskanie spośród wypędzonych jak największej liczby osób zdolnych do przymusowej pracy w III Rzeszy. Osoby, które uznano za niezdolne do pracy, transportowano do wsi i miejscowości na terenie Generalnego Gubernatorstwa. (…) Dzięki temu, że w obozie pracował polski personel, nawet do 100 tys. osób udało się uratować od wywózki w nieznane” (Portal Dulag 121).
Renata Jurowicz
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!