TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 17 Lipca 2025, 15:46
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Życie pomimo śmierci

Życie pomimo śmierci


Przed domem Ulmów po chrzcinach Antosia (lato 1941). Od lewej: Władysław Ulma z Władziem, akuszerka Szpytma, rodzice chrzestni – Maria Niemczak i Antoni Ulma, w beciku ochrzczony Antoś, Katarzyna Ulma, Wiktoria Ulma z synem Frankiem, przed nią córka Basia, Marcin Ulma (ojciec Józefa) z najstarszą wnuczką Stasią

Dzisiaj, 10 września o godz. 10 w Markowej niedaleko Łańcuta rozpocznie się Msza św. beatyfikacyjna rodziny Ulmów. Dlaczego Kościół ogłosi błogosławionymi właśnie ich - biedną rodzinę z Podkarpacia, która została zamordowana w czasie II wojny światowej, inni też ratowali Żydów?

Markowa - przed wybuchem II wojny światowej mieszkało w niej około 120 Żydów. Wiadomo, że w ukryciu u polskich rodzin w tej miejscowości przeżyło wojnę 21 żydowskich uciekinierów. Dziewięcioro mieszkańców wsi otrzymało za to izraelskie odznaczenie Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Wśród nich są Ulmowie - Józef i Wiktoria, którzy mieli siedmioro dzieci. W chwili śmierci byli małżeństwem od ośmiu lat i 261 dni. Dzieci miały wtedy: Stasia - osiem lat, Basia – siedem, Władzio – sześć, Franio – cztery, Antoś niecałe trzy, Marysia rok i siedem miesięcy, a najmłodsze urodziło się w czasie egzekucji rodziny 24 marca 1944 roku. Zginęli wszyscy, bo na strychu domu ukrywali ośmioro Żydów z rodzin Szallów i Goldmanów.

Książka śladami Ulmów

Obraz Markowej, wspomnienia świadków życia i śmierci rodziny Ulmów i ukrywających się u nich Żydów oraz tych, którzy słyszeli o nich przedstawiła Agnieszka Bugała w wydanej przez Esprit książce „Ulmowie. Sprawiedliwi i błogosławieni”. To tak naprawdę reportaż stamtąd, z Markowej. Szukając odpowiedzi, dlaczego Ulmowie pomagali Żydom nawet za cenę życia i właśnie są beatyfikowani, przestudiowała ona mnóstwo dokumentów, przeprowadziła wiele rozmów z osobami z otoczenia błogosławionych, którzy starali się w życiu wypełnić wolę Boga. Chodziła ich śladami od domu do domu w Markowej, a jej przewodnikiem został Jan Szpetyma (jego babcia Maria była siostrą Wiktorii Ulmy). Natomiast jego brat wiceprezes IPN dr Mateusz Szpetyma (z jego inicjatywy powstało Muzeum Polaków Ratujących Żydów w Markowej) przedstawił jej zebrane przez siebie źródła historyczne oraz był konsultantem w czasie pisania książki. Znalazły się w niej nie tylko wspominania ludzi, ale także niepublikowane zdjęcia Ulmów z archiwum pana Jana i inne wykonane współcześnie w Markowej. Poznamy w niej też wspomniane muzeum.

Przez zapisane strony publikacji wyłania się obraz Ulmów, którzy pozostali wierni Ewangelii w ekstremalnych warunkach, będącej dla nich punktem wyjścia w podejmowaniu decyzji, także tej o przyjęciu Żydów pomimo grożącej za to kary śmierci ze strony Niemców. Jak dowiedziała się Agnieszka Bugała dom Wiktorii z domu Niemczak i Józefa Ulmów w Markowej, miejsce tragicznych wydarzeń w 1944 roku, nie był rodzinnym domem żadnego z nich. Józef wybudował go w 1935 roku i rozebrano go w 1974 roku. „Wcześniej oboje mieszkali przy tej samej ulicy. Jadąc drogą nr 881 od Łańcuta, na krzyżówce trzeba skręcić́ w lewo. Najpierw minie się rodzinny dom Józefa, a kawałek dalej dom rodzinny Wiktorii” („Ulmowie...”). Do dzisiaj zachował się też rodzinny dom Józefa, który był nie tylko rolnikiem – założycielem szkółki drzew owocowych, zajmującym się pszczelarstwem i hodowlą jedwabników, ale także społecznikiem i fotografem, zaangażowanym w życie Kościoła. Szczegółowo o nim napisał ks. Piotr Jaroszkiewicz w artykule „Męczeńscy Samarytanie z Markowej” na str. 32 - 35 „Opiekuna”. Tu zatrzymamy się dłużej przy Wiktorii. Jaka pozostała we wspominaniach rodziny?

Wspomnienia o cioci

Józef często utrwalał żonę na zdjęciach wykonanych złożonym przez siebie aparatem fotograficznym. Wychowana w wielodzietnej, głęboko wierzącej rodzinie była wyczulona na potrzeby innych. „Moja ciocia była bardzo gościnna. Do jej domu można było zajść o dowolnej porze i zawsze chętnie zaprosiła do stołu. Czasem niewiele na tym stole miała, ale zawsze była uśmiechnięta, serdeczna, jakby się bardzo, za każdym razem, cieszyła z tych odwiedzin. Lubiłem tam chodzić, to był wesoły dom. Było ich dużo i tam zawsze coś się działo. (...) Wujek Józek był wesołkiem, ciocia była od niego cichsza, ale nigdy niczego nie odmówiła. Ja bardzo lubiłem ich córkę Stasię, tę najstarszą. To była bardzo mądra dziewczynka, pomagała mi w lekcjach, bo ze wszystkim sobie od razu radziła. Razem chodziliśmy do szkoły, mieliśmy się przygotowywać do Pierwszej Komunii w następnym roku, od września. Tylko że ona już nie zdążyła” - opowiadał pan Roman o cioci Wiktorii, czyli o najmłodszej siostrze jego mamy Anieli Kluz. W czasie wojny jego mama pomagała pani Wiktorii gromadzić jedzenie, która nie ukrywała przed rodziną, że mieszkają u nich Żydzi i czuła się bezpiecznie.

Nie tylko schronienie

Według ustaleń Mateusza Szpytmy latem 1942 roku Józef najpierw pomógł zbudować ziemiankę w lesie ukrywającym się tam Żydówkom, a jego żona Wiktoria przynosiła im systematycznie żywność i wodę. Niestety trzy kobiety i roczna dziewczynka zostały rozstrzelane 14 grudnia 1942 roku. Wiktoria i Józef widzieli to z okien domu i słyszeli wystrzały, dlaczego więc ojciec rodziny zdecydował się dalej pomagać Żydom pomimo grożącego im  niebezpieczeństwa? „Władysław Ulma, najmłodszy brat Józefa, odpowiedział przed laty na to pytanie bardzo krótko: Bo był człowiekiem” („Ulmowie...”). 

Kiedy od koniec 1942 roku Józef i Wiktoria ukryli na strychu swojego domu ośmioro Żydów, z relacji świadków (rozmawiał z nimi Mateusz Szpytma) wiadomo, że pozwolili im dzielić ze sobą codzienność. „Ulmowie nie tylko dali im schronienie, ale przez zapraszanie ich do wspólnych zadań́, prac zarobkowych pozwolili prześladowanym i poszukiwanym choć na chwilę poczuć się ludźmi. Nie zwierzyną, na którą ktoś poluje, ale człowiekiem, który ma prawo oddychać, modlić się, jeść, spać, pracować i kochać” (Ulmowie. Sprawiedliwi i błogosławieni).

Niestety zginęli wszyscy. Dowódcą grupy, która dokonała mordu był porucznik żandarmerii niemieckiej w Łańcucie Eilert Dieken. Szczegóły o tych wydarzeniach będzie można przeczytać w kolejnym „Opiekunie” w drugiej części artykułu ks. Jaroszkiewicza. Wspomnę tylko, że jedną z pierwszych osób, które przyszły do domu Ulmów po zabiciu ich i ukrywających się Żydów była Stanisława Kuźniar o 10 lat młodsza od Wiktorii Ulmy. Znała ją dobrze, bo kiedy Stasia miała cztery lata jej mama zmarła, a ojciec ożenił się z Marią z domu Niemczak, siostrą Wiktorii. „Ciocia wspominała, że gdy tam przyszła, wszyst­ko było we krwi. Krew kapała z sufitu na stół w izbie, ściany i powała były zakrwawione. Przed domem pobojowisko, a na podłodze leżały zdjęcia. Dom był przeszukany, wszystkie szafki otwarte. Za wiele tam nie było, ale i tak co cenniejsze, to zabrali. Cio­cia płakała, gdy mówiła o tej zbrodni... No i o dzie­ciach. Myślę, że gdyby je ocalili, a nie rozstrzelali jak psy, ona by je wychowała. (...) Nie pogodziła się z tym, co zrobiono rodzinie Ulmów, choć serce mia­ła dobre, nie szukała zemsty” - wspominał pan Jan „(Ulmowie...). 

Bliscy Wiktorii i Józefa przez długie lata cierpieli z powodu śmierci Ulmów, ale już w tym samym tygodniu, w którym dokonano morderstwa, mimo gróźb Niemców wykopali ich ciała i włożyli do trumien. Właśnie wtedy Franciszek Szylar odkrył, że między nogami Wiktorii widać główkę i pierś dziecka. Szok, którego doświadczyła kiedy ich zabijano, wywołał akcję porodową - była w zaawansowanej ciąży. W styczniu 1945 roku pochowano ich na cmentarzu parafialnym, a Żydów ekshumowano w 1947 roku i pochowano na cmentarzu w Jagielle.

Odpowiedzialność

Jak podkreślił Mateusz Szpytma w rozmowie z autorką książki, w czasie procesu beatyfikacyjnego konieczne było m.in. zbadanie życiorysu por. Diekena, który wydał rozkaz zamordowania Ulmów i brał w tym udział. „Dowiedzenie, że Ulmowie ponieśli śmierć męczeńską, wymagało dokładnego ustalenia, kim był człowiek, który wydał na nich wyrok śmierci, i jakimi pobudkami się kierował. W toku badań dotarłem do jego akt osobowych w niemieckim archiwum MSW; ustaliłem, że Dieken dożył emerytury w rodzinnych stronach otoczony szacunkiem rodziny i sąsiadów i nie poniósł żadnej odpowiedzialności za to, co zrobił. Mimo że od stycznia 1941 do lipca 1944 roku był szefem zbrodniczej jednostki, która realizowała między innymi akcję Reinhard, mordowała Polaków z partyzantki, mordowała tych, którzy konspirowali i tych, którzy ratowali Żydów. Eilert Dieken w 1945 roku wrócił do Esens i tam, po półrocznej kwarantannie, został przywrócony do służby w policji. Założył rodzinę, miał dwie córki, zmarł w 1960 roku”. Jedynym żandarmem z posterunku w Łańcucie, który poniósł odpowiedzialność karną za zbrodnie był Josef Kokot. Skazano go w 1958 roku na karę śmierci, ostatecznie zamienioną na 25 lat więzienia. Zmarł w więzieniu w 1980 roku. 

To tylko niewielka część tego, co znajdzie każdy, kto zajrzy do „Ulmów. Sprawiedliwi i błogosławieni”. Warto. ■

Tekst Renata Jurowicz
Zdjęcie ze zbiorów Mateusza Szpytmy

Ulmowie. Sprawiedliwi i błogosławieni
Autor: Agnieszka Bugała
Wydawca: Wydawnictwo Esprit

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!