TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 17 Sierpnia 2025, 09:35
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Znalazłem sens życia i cierpienia

Znalazłem sens życia i cierpienia

W piwnicach bezpieki odkryłem potęgę modlitwy – mówi Michał Wysocki, sanitariusz, który pod presją SB wziął na siebie odpowiedzialność za śmierć Grzegorza Przemyka. – Tam byłem zdany jedynie na Boga, a to zaowocowało pogłębieniem mojej wiary i duchową przemianą.

Jest 12 maja 1983 roku. Czwartek. Trwa jeszcze stan wojenny. Michał Wysocki, kierowca karetki pogotowia i zarazem sanitariusz razem z kolegą Jackiem Przyzdkiem, sanitariuszem i pielęgniarzem, jadą na komisariat MO przy Jezuickiej w Warszawie. Dostali zgłoszenie, że mają odebrać stamtąd młodego mężczyznę i przewieźć go na oddział psychiatryczny na Hożą. Wchodzą do siedziby komisariatu i widzą dwóch młodych mężczyzn. Jeden, bardzo wysoki, ciemnowłosy, siedzi nieruchomo na krześle. Ma dziwny wzrok. Drugi młodzieniec, drobny i szczupły niesamowicie się awanturuje. Krzyczy na milicjantów, przeklina, odgraża się.

Wysocki i Przyzdek są przekonani, że mają zabrać tego agresywnego, ale wkrótce dowiadują się, że milicja wezwała ich do tego siedzącego na krześle. Milicjanci mówią, że to narkoman. Wysocki sprawdza mu skórę w zgięciu łokci i w okolicach. Nie widzi żadnych śladów po nakłuciach. Wtedy pada stwierdzenie, że chłopak jest pijany, ale sanitariusze nie czują zapachu alkoholu. Nie mają pojęcia, że krótko wcześniej został brutalnie pobity, bo nie ma żadnych śladów na ciele. Dochodzą do wniosku, że chłopak jest chyba rzeczywiście zaburzony psychicznie, tym bardziej, że dyspozytor skierował ich z Jezuickiej na Hożą. Nie wiedzą jak chłopak się nazywa. Słyszą, że ani on, ani jego kolega nie mają przy sobie dokumentów, że milicjanci nie wiedzą kim są. 

Przemyk, bo oczywiście po niego przyjechali, nie jest w stanie iść o swoich siłach. Nic kompletnie nie mówi. W oczach ma strach. Wysocki i Przyzdek pomagają mu przejść do karetki. Kiedy wyjeżdżają z terenu komisariatu pytają Grzegorza dokąd go naprawdę zawieść. Wiedzą z doświadczenia, że ludzie zatrzymywani przez milicję często udają psychicznie chorych, by umknąć milicji, będącej przecież częścią aparatu represji. Ale chłopak ni drgnie. Wiozą go więc na Hożą, do psychiatry. W drodze z karetki do gabinetu lekarza Grzegorz osuwa się, traci przytomność. Wysocki przed gabinetem spotyka kolegę, innego sanitariusza. Ten nieoczekiwanie rozpoznaje w chłopaku Przemyka, a z kieszeni chłopaka wysuwa się jego dowód osobisty. Sanitariusz tłumaczy Wysockiemu, z kim ma do czynienia i że Przemyk nie jest chory psychicznie. Gdy Grzegorzem zajmuje się lekarz, Wysocki z Przyzdkiem wracają do karetki. Więcej nie spotkają Przemyka. 

Pada na Wysockiego

W sobotę, 14 maja Grzegorz Przemyk umiera. Za trzy dni skończyłby 19 lat. Zadawał właśnie egzaminy maturalne. Przeprowadzona zostaje sekcja zwłok. Wykazuje, że choć chłopak na zewnątrz nie ma żadnych widocznych śladów pobicia, jego wnętrze wygląda tak jakby przejechała po nim ciężarówka.

Pogrzeb chłopaka, na który przybywa ponad 60 tysięcy osób, staje się manifestacją niepodległościową. Grzegorz został pobity na śmierć przez milicjantów, by ukarać jego matkę, opozycjonistkę, niezależną poetkę Barbarę Sadowską. Wcześniej kobietę wiele razy straszono, że straci syna, jeśli nie będzie posłuszna władzy. Wysocki dowiaduje się wtedy kim był chłopak, którego wiózł.

Informacja o zbrodni milicji rozchodzi się po Polsce lotem błyskawicy. Władze komunistyczne decydują, że muszą z całego zajścia wyjść z twarzą. Rozpoczyna się śledztwo, w czasie którego trzeba będzie znaleźć kogoś, kto odpowie za śmierć Grzegorza. I oczywiście nie będzie to żaden z milicjantów z Jezuickiej. Śledczy mają skupić się na sanitariuszach. Ostatecznie pada na Wysockiego.

Burzliwe życie i nawrócenie

Kiedy umiera Przemyk, Wysocki ma 34 lata. Jak wspomina, do chwili wyboru papieża na Polaka, wiódł bardzo burzliwe życie. W 1979 roku radykalnie się nawraca. Codziennie odmawia trzy części Różańca. Ma 6-letniego syna i drugą żonę. Z pierwszą, która jest matką Piotrusia, miał tylko ślub cywilny, więc z Gosią bierze już kościelny.

Zostaje aresztowany tuż przed Bożym Narodzeniem 1983 roku. Od razu odbierają mu różaniec. Modli się więc na palcach, nie na paciorkach. Trafia do więzienia na Rakowiecką, do celi nr 26. Krótko wcześniej przebywał w niej ks. Popiełuszko. Śledczy nie kryją czego chcą od sanitariusza. Ma wziąć za siebie winę za śmierć Przemyka. Wysocki kategorycznie odmawia. W odpowiedzi na to słyszy, że jeśli się nie zgodzi zapłaci za to jego rodzina. Jeden z braci na skutek prowokacji trafi do więzienia, drugiego zwolnią z pracy (faktycznie zwolnili), a synka przejedzie samochód i jak to określają śledczy ojciec będzie go musiał „zeskrobywać z asfaltu”.

Wysocki nie bał się bicia, ani tortur fizycznych. Był twardy. Jednak groźby pod adresem bliskich, zwłaszcza synka zupełnie go załamują, ale nadal nie chce wziąć odpowiedzialności za śmierć maturzysty. Kilka razy próbuje popełnić w celi samobójstwo, by ochronić rodzinę. Za każdym razem zostaje uratowany przez współosadzonych. Nie wie wówczas, że jeden z nich to funkcjonariusz SB, a dwóch pozostałych to jej tajni współpracownicy. W końcu pośród nacisków i szantaży bezpieki zgadza się przyznać, że spowodował śmierć Przemyka. Śledczy każą mu teraz przysięgać na zabrany wcześniej różaniec, że nie zmieni zeznań przed prokuratorem. Nie zmienia, ale akt oskarżenia kompletnie się nie klei. W związku z tym w 1984 roku sąd skazuje go „tylko” za niedopełnienie obowiązków służbowych, w wyniku czego Grzegorz zmarł. 

Masz zginąć w wypadku

Wysocki wychodzi na wolność pod koniec lipca 1984 roku i dowiaduje się od matki, że ta otrzymała informację od kogoś „z góry”, że jej syn ma zostać wkrótce zlikwidowany. Ma zginąć w wypadku drogowym. On sam ma jednak wielką nadzieję, że odtąd jego życie będzie już wyglądało w miarę normalnie.

Niestety tak się nie dzieje. Do normalnego życia wraca z wielkim trudem. Budzi się w nocy i krzyczy. Jego żona, Małgosia nie potrafiąc poradzić sobie z całą tą sytuacją, a także z tym, co w trakcie uwięzienia Michała spotykało ją, odchodzi od niego, zostawiając, jak sam twierdzi, wielką ranę w jego sercu. Ukochany syn, nie mogąc unieść brzemienia historii ojca, żeni się mając 18 lat, by uciec do innego życia. Po upadku komunizmu, mimo, że próbowano zrewidować sprawę zabójstwa Przemyka, doprowadzono tylko do jej jeszcze większego zagmatwania. Za rozpad małżeństwa Michała, za lata zniszczone wskutek fałszywych, spreparowanych z premedytacją oskarżeń, za jego samotność u schyłku życia – nie płacą ci, którzy do tego się przyczynili, tylko on sam. 

Moje życie, mimo wszystko, jest cudem

Wysocki zapewnia, iż Bóg pozwolił mu zrozumieć, że mimo wszystko jego życie jest cudem. Nie ma do siebie żalu, że „dał się wrobić” w nie swoją zbrodnię. Twierdzi, że gdyby tego nie zrobił, zapłaciłaby za to jego rodzina, a zwłaszcza syn. On ma życie połamane, ale Piotr żyje, a jego bliskim też nie zrobiono krzywdy. 

„W więzieniu zrozumiałem, że to Jezus zaczyna otwierać oczy mojej duszy na swoją Miłość – pisze Wysocki w swej poruszającej książce „Osaczony”.
- Ale tę Miłość trzeba zrozumieć przez Jego krzyż. Krzyż to takie szczęście, że wszystko jest inaczej, jak pisał ks. Twardowski. Po latach, idąc za Jezusem, odnalazłem sens życia i sens cierpienia. Od ponad 20. lat jestem samotny, bo w dalszym ciągu obowiązuje mnie przysięga małżeńska złożona w Kościele, którą traktuję poważnie. Wstąpiłem do zakonu franciszkańskiego, no i chyba odnalazłem szczęście w sobie. Bliskość z Bogiem doprowadziła mnie do szczęścia ziemskiego”. ■

Tekst Aleksandra Polewska-Wianecka

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!