Zgodnie z wolą Bożą i naturą
W parafii św. Idziego w Mikorzynie, gdzie powstaje fundacja, której jednym z celów będzie promowanie wartości życia, zostały zorganizowane warsztaty zatytułowane „Wiara i płodność”. Jednym z prelegentów była mgr Anna Dziuba - Marzec, instruktor Modelu Creighton, która od kilkunastu lat uczy tej metody pary starające się o potomstwo.
Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, to przesłanie od Pana Boga, ale i zarazem zadanie. Zadanie, któremu nie zawsze sami możemy podołać. Nawiązując do tematu warsztatów „Wiara i płodność” proszę powiedzieć, jak w takiej sytuacji wypełnić to zadanie?
Anna Dziuba – Marzec: Proszę zauważyć, że płodność, a raczej niepłodność, to nie jest problem naszych czasów, bo Biblia także mówi o kobietach niepłodnych. I problem ten nie dotyczy tylko kobiet, ale małżeństw, ponieważ obecnie małżeństw niepłodnych jest coraz więcej.
I w kontekście postawionego pytania trzeba sobie najpierw odpowiedzieć na pytanie, jak my sobie czynimy ziemię poddaną, tą, którą dał nam Pan Bóg. Każdy z nas pewnie chciałby spróbować chociażby płodów rolnych sprzed 100 lat, bo to co jemy teraz pozostawia wiele do życzenia. Niestety sami skaziliśmy środowisko i musimy mieć świadomość, że za ten postęp się płaci. Natura nie pozwoli żartować z siebie, a nam się tylko wydaje, że my ją ujarzmiliśmy. Jednak proszę zobaczyć, czy my mamy wpływ na chociażby pogodę. I tak samo jest z płodnością, czy szanujemy to, co dostaliśmy od Boga.
Może takie prozaiczne pytanie, a jak dbać o ten dar?
Jest to bardzo proste i jest wiele sposobów, by tego daru nie zniszczyć. Jak chociażby czystość przedmałżeńska, którą często się wyśmiewa, jednocześnie nie mówiąc o konsekwencjach z tego płynących. Rozpoczęcie współżycia przed ślubem i posiadanie wielu partnerów, traktowanie współżycia jako sportu, nie tylko jest sprzeczne z nauką Kościoła, ale bardzo często niesie za sobą wiele złych następstw. Wystarczy bowiem, że jedna z osób będzie chora, a spotyka się bliżej z innymi, to choroby, które przekazuje się drogą płciową, siłą rzeczy im przekaże. A one zaś mogą mieć wpływ na płodność. Druga rzecz to środki antykoncepcyjne, które szkodzą nie tylko osobie, która je przyjmuje, ale pośrednio nam wszystkim. Chodzi o to, że jeżeli coś łykamy to musimy to wydalić, czyli wraca do środowiska, co narusza jego równowagę. I chcąc nie chcąc każdy z nas, chociażby pijąc zwykłą wodę nie ma gwarancji, że nie zawiera ona żadnych hormonów.
Skoro już mowa o tabletkach antykoncepcyjnych, to przecież wielokrotnie lekarze ginekolodzy przepisują je jako środek leczniczy na różnego rodzaju schorzenia.
Tak. I ja mam wrażenie, że ta tabletka jest obecnie dobra na wszystko. A przecież nie jest ona żadnym rozwiązaniem i jest niewiele schorzeń kiedy ona przynosi korzyść, a już na pewno nie w temacie płodności. Poza wieloma niekorzystnymi działaniami dla organizmu ma także działanie wczesnoporonne, o czym się nie mówi. Nie mówi się też młodym dziewczynom, że jeśli tabletkami uśpi ona swoje jajniki, że potem może być problem, by je obudzić. Niejedno małżeństwo podczas konsultacji wyznało, że gdyby wiedzieli, że będą mieli problem z poczęciem nigdy nie zastosowaliby tabletek antykoncepcyjnych, czy wczesnoporonnych. Jednak trzeba zaznaczyć, że nie każdy kto ma problem z płodnością coś w życiu zrobił przeciw niej, bo występują inne schorzenia, które to ograniczają. Ale w tym przypadku to już jest kwestia, by dojść co jest przyczyną.
Sama niepłodność nie jest chorobą, zawsze jest coś pod spodem i dotarcie do spodu jest ważne, gdyż wówczas istnieje szansa na rozwiązanie problemu. Jedno jest pewne, żadnym rozwiązaniem problemu nie jest in vitro.
Wiemy już, że in vitro nie do końca jest dobrym rozwiązaniem. Jego alternatywą, a nawet można powiedzieć ważniejszą metodą jest naprotechnologia. Jak Pani, jako instruktor tego modelu przekonałaby pary, by właśnie z niej skorzystać?
Powiem tak, naprotechnlogia powinna być stosowana w każdym gabinecie lekarskim. Każdy lekarz powinien od tej metody zaczynać pracę z kobietą, z parą starającą się o potomstwo. I bardzo ważne jest, by patrzeć na każdą parę indywidualnie, gdyż każda kobieta i każdy mężczyzna jest inny. Dlatego ten program leczenia charakteryzuje się bardzo indywidualnym i podmiotowym podejściem do konkretnej sytuacji. Leczenie współgra z naturalnym cyklem kobiety. Jako instruktorzy analizujemy razem indywidualną dla każdej kobiety kartę obserwacji jej cykli, rozpoznajemy czas płodny i niepłodny, ewentualne nieprawidłowości, czy zaburzenia, bowiem płodność można rozpoznać, a niepłodność można leczyć. Dlatego ważne jest, by zacząć leczenie od obserwacji cyklu, bo o to głównie chodzi w tym modelu. Same obserwacje są w stanie bardzo dużo powiedzieć o stanie kobiety. Oczywiście lekarz może zlecić wykonanie szereg innych badań, ale karta obserwacji powinna być dla niego bezcennym źródłem. Model, o którym mówimy zwany Creighton Model FertilityCare System, to przecież nic innego jak metoda monitorowania i oceny zdrowia ginekologicznego i prokreacyjnego kobiety. Dotyczy zarówno rozpoznawania faz płodności i niepłodności, jak i oceny procesów, jakie zachodzą w każdym cyklu miesiączkowym u kobiety. Jest metodą przebadaną naukowo. Model ten powstał po to, aby pomóc małżonkom i nauczyć ich współpracować ze swoją płodnością. Co więcej okazuje się, że kobiety, które mają podobnie wyglądające cykle mają też podobne problemy. Zostały one poszufladkowane i tak zrodziła się naprotechnologia.
Niejednokrotnie byłam świadkiem tego, że kobieta była leczona standardowo, a miała cykle nieco dłuższe niż standardowe, a lekarz zapewne nieświadomie, lecząc ją standardowo blokował jej owulacje. Więc siłą rzeczy kobieta nie mogła począć. Ponadto jej bezcenny czas biologiczny uciekał, bo trzeba pamiętać, że ilość cykli kiedy można począć dziecko jest bardzo ograniczony. I dlatego naprotechnologia, ta która jest ukierunkowana na leczenie, leczenie zgodne z cyklem danej kobiety, ma przewagę nad innymi metodami. Ponadto karta obserwacji nie jest tylko po to, by zwiększyć szanse na poczęcie, ale te karty obserwacji pokazują różnego rodzaju problemy ginekologiczne. Dlatego niezależnie od tego czy chcemy począć dziecko, czy też nie to warto się obserwować choćby ze względu na zdrowie ginekologiczne.
A zatem naprotechnologia nie jest tylko dla osób, które chcą mieć dziecko, ale dla każdej kobiety, która chce kontrolować swoje zdrowie.
Oczywiście, że tak. Ja w tej chwili uczę może 15% małżeństw niepłodnych, reszta to są małżeństwa, które mają dzieci i dużą część stanowią kobiety, które karmią piersią. A to dlatego, że cykle u kobiet karmiących piersią są inne, one nie wiedzą kiedy ich płodność wróci i żeby ich życie nie zaskoczyło w momencie kiedy nie planują w krótkim odstępie kolejnego maluszka wówczas ta obserwacja jest pomocna. To jest naprawdę genialny sposób życia zgodnie z naturą i nie na zasadzie, że boimy się to odkładamy kolejne poczęcie, odkładamy nasze „spotkania małżeńskie”. Ponadto w karcie wszystko widać i mąż widzi kiedy żona ma czas płodny, a kiedy nie i mając taką wiedzę uczą się wzajemnej odpowiedzialności, co buduje bardzo mocne relacje małżeńskie.
A jeśli chodzi o kwestię zdrowotną to w Polsce mało mówi się o tym, by kobiety się obserwowały. I dlatego bardzo ważne jest, by zachęcić każdą kobietę, każdą nastolatkę do prowadzenia kart obserwacji, bo jakiekolwiek odchylenia od norm sygnalizują jakiś problem, chociażby ten najważniejszy związany z chorobami nowotworowymi. Oczywiście tam się nie musi jeszcze nic takiego dziać, ale zmiana długości poowulacyjnej jest sygnałem, by udać się do specjalisty.
To dlaczego metodę tę spycha się na margines a nierzadko nazywa „kościółkową”?
Pewne rzeczy staramy się zaszufladkować i tak jest w tym przypadku. Metoda ta jest nazywana „kościółkową” chociaż to nie księża jej uczą tylko instruktorzy, którzy musieli ukończyć 13-miesięczny kurs kończący się egzaminem. Wszyscy instruktorzy kończą ten sam kurs na tym samym poziomie, który jest akredytowany przez Instytut Pawła VI w Omaha.
Natomiast to, że nazywany jest „kościółkową” metodą może wynikać z tego, że Kościół popiera tę metodę, gdyż jest zgodna z jego nauczaniem. I owszem ma ona coś wspólnego z Kościołem, bo osoby wierzące nie decydując się na in vitro, ale szukają czegoś głębiej i de facto dostają coś więcej. Nie mają marnowanego zdrowia i rozregulowanego układu odpornościowego jak przy stymulacjach in vitro. Bo oczywiście nie mówi się o wszystkich powikłaniach przy in vitro. Pokazuje się tylko ten efekt końcowy, nie pokazuje się tych, którym się nie udało. Niejednokrotnie miałam u siebie w gabinecie pary po in vitro. Sama uczę małżeństwa, które nie mają nic wspólnego z Panem Bogiem. Kiedyś zadawałam pytanie o wiarę, teraz próbuję to wyczuć dlatego, bo przecież spotkanie z instruktorem naprotechnologii, to nie jest etap ewangelizacji. To jest uczenie metody, a w dobie internetu stało się to łatwiejsze i bardziej dostępne online, uczę także małżeństwa z zagranicy. Każdy chętny może znaleźć pomoc na mojej stronie: fertilianum.pl. bądź też na stronie: wtrosceoplodnosc.pl. ■
Rozmawiała Arleta Wencwel-Plata
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!