Zdążyć przed systemem

Edukacja zdrowotna - jedni widzą w niej potrzebę, inni zagrożenie. Jak jest naprawdę wyjaśnia ks. dr Jarosław Powąska, dyrektor Wydziału Katechetycznego Kurii Diecezjalnej w Kaliszu.
Zostało już niewiele dni, żeby rodzice podjęli decyzję, czy wypisać dzieci i młodzież z edukacji zdrowotnej, nowego przedmiotu, który stał się kontrowersyjny.
Ks. Jarosław Powąska: Do 25 września br. rodzice mają prawo podjąć decyzję, czy ich dzieci będą uczęszczały na edukację zdrowotną. Po tej dacie nie będzie już możliwości wypisania ucznia z tego przedmiotu. Uczeń będzie miał obowiązek uczestniczyć w tej lekcji, a jego nieobecność, będzie miała wpływ na frekwencję, a przez to, pośrednio, także na ocenę z zachowania.
Dlaczego? Przecież przedmiot ten jest nieobowiązkowy?
Każdy uczeń, z urzędu, jest zapisany na edukację zdrowotną. Jeżeli rodzic nie zrobi żadnego ruchu, wówczas edukacja zdrowotna stanie się dla ucznia przedmiotem obowiązkowym. Zatem edukacja zdrowotna jest przedmiotem nieobowiązkowym, ale jakby do czasu, tj. do 25 września.
Wydaje się to proste, ale w przestrzeni publicznej, wokół wprowadzenia tego przedmiotu rozgorzała gorąca dyskusja. Ktoś stwierdził nawet, że podzielił on Polaków. I tutaj ten podział wydaje się oczywisty na tych, którzy są przy Kościele i na tych żyjących w innej ogólnie mówiąc rzeczywistości.
W mojej ocenie linia podziału nie biegnie między wierzącymi i niewierzącymi. Edukacja zdrowotna nie dotyka wprost zagadnień związanych z wiarą, natomiast wiąże się z kwestią wartości, a te nie są dla nas, katolików, obojętne i nie powinny być obojętne dla polskiej szkoły. Uważam, że edukacja zdrowotna budzi tyle kontrowersji dlatego, że pani Barbara Nowacka, minister edukacji, nie zbudowała porozumienia społecznego wokół tego przedmiotu. I to jest źródło kontrowersji.
Pani minister postanowiła wprowadzić ten przedmiot własną decyzją, jednostronnie. Owszem były postulaty w środowiskach szkolnych i wychowawczych, że taki przedmiot, zwłaszcza po pandemii, w związku z tym, że dzieci zmagają się z nowymi trudnościami i uzależnieniami byłby przydatny. Jednakże pani minister nie zatroszczyła się o to, aby wokół tego przedmiotu zbudować wspomniane już porozumienie społeczne, tzn. zaprosić różne środowiska na debatę o tym, jakie treści przekazywać w ramach tego przedmiotu. Przeciwnie, tworzenie podstawy programowej powierzono jednemu środowisku. W efekcie powstał projekt, który wywołał wrzawę społeczną. Ponadto ministerstwo pod kierunkiem pani Nowackiej nie przewidziało czasu na wdrożenie przedmiotu, na przygotowanie nauczycieli. Brak podręczników i rzetelnych materiałów do prowadzenia edukacji. Nauczyciel będzie musiał sobie sam poradzić.
Zatem za kontrowersje wokół edukacji zdrowotnej i za to, że nie ma powszechnej zgody na nauczanie tego przedmiotu jest odpowiedzialna pani minister Barbara Nowacka, która arbitralnie podjęła decyzję o wprowadzeniu edukacji zdrowotnej.
A co z przedmiotem, który już był w szkołach, a mianowicie wychowanie do życia w rodzinie. Czy on nie spełniał swojego zadania, czy był zły?
Z dniem 1 września br. ten przedmiot przestał istnieć w polskiej szkole. Zaskakujące jest to, że decyzję o zlikwidowaniu tego przedmiotu podjęto bez oceny jego przydatności. Ministerstwo nie zadało sobie trudu przeprowadzenia audytu o wartości profilaktycznej i wychowawczej WDŻ. Nie podjęto żadnych działań, które miałyby na celu jego ocenę, a przypomnę, że jakieś 10 lat temu myślano o przekształceniu czy zlikwidowaniu WDŻ. Ówczesna minister zleciła audyt i okazało się, że WDŻ ma wartość wychowawczą i profilaktyczną. Po około 10 latach, w czasie których ministerstwo nie modernizowało tego przedmiotu, podjęto decyzję o jego likwidacji bez oceny jego przydatności.
Zatem jakie elementy podstawy programowej nowego przedmiotu budzą te wszystkie kontrowersje, niepokoje i obawy?
Treści, które należy poruszyć w czasie nauczania tego przedmiotu zawarte są w tzw. podstawie programowej i są publicznie dostępne na stronach rządowych. Dla uporządkowania przypomnę, że edukacja zdrowotna jest przeznaczona dla uczniów od klasy czwartej aż do klasy ósmej (tutaj tylko jeden semestr) szkoły podstawowej i w szkołach ponadpodstawowych z wyłączeniem klas maturalnych w wymiarze jednej godziny tygodniowo.
Przedmiot ten porusza 10 obszarów: wartości i postawy, zdrowie fizyczne, aktywność fizyczna, zdrowe odżywianie, zdrowie fizyczne, zdrowie społeczne, dojrzewanie i zdrowie seksualne, a także zdrowie środowiskowe, Internet i profilaktyka uzależnień. Kluczowy jest ten pierwszy dział dotyczący wartości i postaw, ponieważ wskazuje on, pod jakim kątem należy przekazywać wszystkie treści. W podstawie znajdziemy wartościowe treści, jak choćby zagadnienia dotyczące właściwego odżywiania, czy uzależnień internetowych bądź od psychoaktywnych środków itd., natomiast najbardziej kontrowersyjny jest dział zdrowie seksualne.
Skoro większość elementów podstawy programowej jest potrzebna, to dlaczego jednak nawołuje się rodziców, by wypisywali dzieci z tego przedmiotu?
Uważam, że nie powinno się mówić rodzicom co mają zrobić, lecz powinno się im dostarczać wiedzę. Mówienie komuś co powinien zrobić to błąd! Powinniśmy mówić, co jest dobre, a co złe, co wartościowe, a co niepokojące, ale decyzję powinni podejmować rodzice, którzy odpowiadają za wychowanie swoich dzieci przede wszystkim przed Bogiem i swoim sumieniem. Właśnie w takim duchu wypowiedziała się Komisja Wychowania Katolickiego KEP: … „zwracamy się do Was, drodzy Rodzice wyznający katolicką wiarę, abyście głęboko rozważyli proponowane zajęcia z edukacji zdrowotnej i nie wyrażali zgody na udział swoich dzieci w tych zajęciach”. Komisja zwróciła uwagę, że „W programie zajęć z edukacji zdrowotnej są treści wartościowe, takie jak troska o zdrowie fizyczne, higienę psychiczną czy rozpoznawanie zagrożeń. Jednak są też treści, które nie są zgodne z wiarą katolicką i narażają dzieci i młodzież na ryzyko poważnych niebezpieczeństw, mogących wpływać na całe ich życie, a także życie rodziny”.
Które zatem sformułowania programu niosą największe obawy, czym one mogą skutkować?
W ocenie kontrowersyjnych treści proponowanych w ramach edukacji zdrowotnej posłużę się słowami przywoływanej już Komisji Wychowania Katolickiego: „Program przedmiotu – w naszej ocenie – stanowi zagrożenie dla katolickiej wizji rodziny, małżeństwa oraz dojrzałości ludzkiej dzieci i młodzieży. Problematyka małżeństwa i rodziny, rozumianych jako wspólnota ojca, matki i dzieci, została potraktowana w nim w sposób marginalny. (…) W programie znalazły się treści dotyczące tożsamości płciowej oraz kwestii prawnych i społecznych związanych ze środowiskiem LGBTQ+. Wszystkie osoby zasługują na szacunek, ale ich wizja seksualności nie jest zgodna z nauką Kościoła. Proponowane treści mogą prowadzić do zniekształcenia obrazu kobiecości i męskości, a nawet powodować, że dziewczęta będą identyfikowały się jako chłopcy, a chłopcy – jako dziewczęta, w ich najbardziej wrażliwym okresie życia, w którym młody człowiek poszukuje własnej tożsamości i potrzebuje szczególnego wsparcia, opieki i towarzyszenia mu przez najbliższych. Niezwykle zaś łatwo jest wtedy skrzywdzić młodych ludzi i doprowadzić w konsekwencji do wielu zaburzeń”.
Zamknijmy już temat treści, bo z nimi każdy może się zapoznać, a poruszmy równie ważny, a mianowicie kompetencji nauczycieli, którzy mają uczyć edukacji zdrowotnej.
Do tej pory jeśli ktoś chciał uczyć jakiegoś przedmiotu, musiał skończyć studia licencjackie lub magisterskie, bądź studia podyplomowe. I tak kto chciał uczyć informatyki musiał skończyć informatykę, jeśli chciał uczyć wychowania fizycznego musiał skończyć AWF.
I tutaj rodzi się pytanie o kompetencje tych, którzy mają uczyć edukacji zdrowotnej. Czy nauczyciel informatyki posiada wiedzę i kompetencje z zakresu psychologii, odżywiania i profilaktyki uzależnień itd. I to nie jest pytanie o to, czy nauczyciel ma tzw. „wiedzę życiową”, to jest pytanie o to, czy my mamy prawo oczekiwać np. od nauczyciela biologii, że będzie się znał na informatyce, psychologii i podobnych zagadnieniach, które są poruszane w ramach edukacji zdrowotnej. Od nauczyciela uczącego edukacji zdrowotnej oczekuje się bowiem, że będzie mówił o uzależnieniach, o budowaniu relacji, o właściwej diecie, o wartości ruchu, o płciowości itd.
Czyli można śmiało stwierdzić, że pani ministra Nowacka zawaliła, bo nie przygotowała odpowiedniej kadry?
Przedmiotu tego może uczyć nauczyciel biologii, przyrody, wychowania fizycznego lub wychowania do życia w rodzinie, psycholog szkolny czy osoba, która ukończyła studia przygotowujące do zawodu lekarza, farmaceuty, pielęgniarki, położnej, diagnosty laboratoryjnego, ratownika medycznego itp. Natomiast studia podyplomowe przygotowujące do prowadzenia tego przedmiotu dopiero ruszają. Równolegle z wprowadzeniem nauczania. Co więcej na tę chwilę nie ma przygotowanych materiałów do nauczania tegoż przedmiotu. Owszem została stworzona postawa programowa, ale nic poza tym. I to jest ogromny problem, bo mamy przedmiot, który nie posiada studiów przygotowawczych, nie posiada materiałów. Rodzic nie może wziąć do ręki podręcznika i przeczytać, czego będzie się uczyło jego dziecko.
Zatem może nie sam przedmiot jest zły, tylko sposób jego wprowadzenia: od ustalenia treści, jakie powinny być przekazywane, po przygotowanie kadry, a na podręcznikach i materiałach do nauczania skończywszy. Ministerstwo nie zatroszczyło się o zbudowanie porozumienia społecznego wokół tego przedmiotu, ale wprowadziło go na zasadzie decyzji administracyjnej nie respektującej racjonalnych zasad. Ministerstwo postąpiło w taki sposób, jakby szkoła była własnością ministerstwa, a tymczasem jest ona własnością publiczną, czyli państwa, samorządu i rodziców.
Rozmawia Arleta Wencwel-Plata
Ks. Jarosław Powąska
- dyrektor Wydziału Katechetycznego Kurii Diecezjalnej w Kaliszu.
Doktor teologii pastoralnej małżeństwa i rodziny.
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!