Zakończenie Roku kapłańskiego
Wydaje się, że tak niedawno rozpoczął się Rok Kapłański, a tymczasem stoję na Placu św. Piotra, pośród osiemnastu tysięcy prezbiterów ze wszystkich kontynentów, aby u boku Benedykta XVI celebrować jego zakończenie. Bardzo się cieszę, że tu jestem i mogę patrzeć na te uśmiechnięte i wreszcie odprężone kapłańskie twarze. To chyba nawet lepsze niż niejedne rekolekcje: być tutaj u progów apostolskich, zjednoczeni wokół biskupa Rzymu i pełni radości, świadomi, że pracujemy dla Pana Boga tak jak potrafimy.
Ten Rok Kapłański był dla mnie bardzo ważny, choć nie mogę zaśpiewać z niezapomnianym Frankiem Sinatrą „I did it my way”. Owszem, chciałem – jak zawsze – przeżyć ten rok na swój sposób, bo ciągle jest we mnie ta przekora, aby zawsze szukać swoich ścieżek, ale na szczęście jest jeszcze mocniejsza przekora w Panu Bogu, który zawsze stawia na swoim. Jak to miało wyglądać według mojego scenariusza? Oczywiście miałem się wybrać do Ars, aby pooddychać tamtym powietrzem i zobaczyć te mury, w których się szlifowała świętość Proboszcza, którego Benedykt XVI uczynił patronem roku. Drugim projektem było przygotowanie rekolekcji adwentowych i wielkopostnych, które głoszę w parafiach w oparciu o homilie Jana Marii Vianneya. Taki był punkt wyjścia. Co z tego wyszło? Prawie nic. Do Francji nie pojechałem, a czytając kazania ks. Vianneya zdałem sobie sprawę, że szalenie trudno byłoby je zaproponować dzisiejszemu słuchaczowi. Dość powiedzieć, że wykorzystałem tylko jedno jego kazanie dotyczące warunków dobrej spowiedzi, bo jak się okazuje, defekty spowiedzi nie zmieniły się na przestrzeni ostatnich 200 lat: wciąż popełniamy te same błędy. Tak więc z moich projektów właściwie nici. Może dlatego, że chciałem wykorzystać Rok Kapłański dla moich pasji i na użytek wiernych (w rekolekcjach). A tu przecież chodziło o moje dobre duchowe, tu chodziło o moje kapłaństwo. To JA miałem się zapatrzyć w św. Jana Vianneya, a nie tylko przedstawić go wiernym. Miał to być rok podróży w głąb mojego kapłaństwa, a nie kolejnej podróży po Europie. I taki właśnie był. Zdałem sobie sprawę w Rzymie, modląc się z innymi kapłanami, jak bardzo zmieniła się moja modlitwa w ciągu tego roku i choć sam nie nazywałem tego w ten sposób, to usłyszałem to z ust Benedykta XVI, który powiedział jak bardzo ważna jest modlitwa indywidualna kapłana, nie tylko dla jego własnego duchowego dobra, ale również dla dobra tych spośród powierzonych, czy bliskich mu ludzi, którzy nie modlą się wcale. Zdałem sobie sprawę, jak wielu ludzi, których kocham, nie modli się wcale i rzeczywiście ten rok był czasem modlitwy dużo intensywniejszej niż to wcześniej bywało.
Na Placu Świętego Piotra zdałem sobie sprawę z jeszcze jednej ważnej rzeczy: wspólnota kapłańska. Zjednoczona wokół Piotra naszych czasów. Nie ukrywam, że czasem pod wpływem niektórych błyskotliwych teologów pozostających w ostrym sporze ze Stolicą Apostolską rodzi się pewna wątpliwość: może mają trochę racji. Ale ten rok był też czasem wsłuchiwania się w słowa Benedykta XVI i muszę się do czegoś przyznać. Jan Paweł II pozostanie papieżem mojego życia, ale mój stosunek do niego był tak nasycony emocjami, miłością, dumą i wzruszeniem, że aż nieraz te emocje nie pozwalały wsłuchać się uważnie w to co mówi. Benedykta słucham bardzo uważnie i dzięki temu jestem bardzo odporny na teologiczne zawieruchy. Stoję przy Piotrze, pewny gruntu pod nogami. To też jest łaska tego Roku Kapłańskiego.
I jeszcze jedna obserwacja. Kiedy zajmujemy miejsca na Placu Świętego Piotra zarówno w czwartek wieczorem, jak i w piątek rano wszyscy próbujemy usiąść wzdłuż barierek, tam gdzie będzie przejeżdżał Papież. Jesteśmy jak dzieci, chcemy być blisko niego, może go dotknąć, zrobić zdjęcie. A jemu szklą się oczy. Zwłaszcza kiedy dołączył do nas w czwartkowy wieczór na modlitewne czuwanie i zobaczył jak wielu nas przybyło. Był wyraźnie wzruszony. To był trudny rok dla Benedykta, o czym mówił również w homilii i pewnie bardzo się cieszył z naszej obecności. A my się poczuliśmy szczęśliwi w naszym kapłaństwie.
10 czerwca wieczorem na Placu św. Piotra było nas 18 tysięcy księży na modlitewnym czuwaniu w przeddzień uroczystego zamknięcia Roku Kapłańskiego. Na spotkanie, oprócz radości z przebywania razem z braćmi kapłanami złożyły się również świadectwa kapłanów pracujących w różnych krajach, rozmowa z Ojcem Świętym, a przede wszystkim wspólna adoracja Najświętszego Sakramentu, bo co bardzo ważne i o czym przypomniał również Benedykt XVI nie możemy zaniedbywać własnej duszy.
O co kapłani pytali Papieża?
Kapłan z Brazylii reprezentujący obie Ameryki zapytał, jak sobie radzić, kiedy doskwiera brak kapłanów i często trzeba prowadzić samemu nawet dwie bądź więcej parafii. W przekonaniu Papieża, najważniejsza jest sama postawa kapłanów, ich oddanie. Bo to właśnie dzięki temu wierni zrozumieją, że ich duszpasterz robi wszystko, co może, zaakceptują jego ograniczenia i przyjdą mu z pomocą. Ważne jest również zachowanie właściwych priorytetów, a wśród nich troski o własną duszę i o kontakt z Bogiem na modlitwie.
Pytanie duchownego z Afryki dotyczyło sprzeczności, jakie pojawiają się niekiedy między teologią a nauczaniem Kościoła czy życiem duchowym. Czasem wydaje się, że w centrum teologii wcale nie ma Boga. - Czujemy się zagubieni, Ojcze Święty – powiedział ks. Mathias Agnero z Wybrzeża Kości Słoniowej.
- Dotknął ksiądz problemu bardzo trudnego i bolesnego – stwierdził w odpowiedzi Benedykt XVI. – Rzeczywiście w teologii istnieją nadużycia w postaci arogancji rozumu. Taka teologia nie ożywia wiary, lecz przysłania obecność Boga w świecie. Ale jest też teologia, która do poznania dąży z miłości, by lepiej poznać umiłowanego. Na całym świecie jest wielu teologów, którzy rzeczywiście żyją słowem Bożym, karmią się medytacją, żyją wiarą Kościoła i pragną, by wiara była obecna w naszym dzisiaj. Teologom pragnę powiedzieć: nie bójcie się ducha naukowości. Ja śledzę teologię od 1946 r. – kontynuował Papież. – Widziałem trzy pokolenia teologów i mogę powiedzieć, że hipotezy, które niegdyś, w latach sześćdziesiątych czy osiemdziesiątych wydawały się nowatorskie, w pełni naukowe, niemal niepodważalne, dziś już się zestarzały i straciły znaczenie. Wiele z nich wydaje się wręcz śmiesznych. A zatem miejcie odwagę, by oprzeć się pozorom naukowości, nie podporządkowywać się modnym hipotezom, lecz myśleć w kategoriach wielkiej wiary Kościoła, która jest obecna we wszystkich czasach i daje dostęp do prawdy.
Odpowiadając na pytanie słoweńskiego księdza z Europy Papież podjął temat celibatu. - To bardzo ciekawe, że celibat jest atakowany szczególnie mocno w naszych czasach, kiedy istnieje moda na nie zawieranie małżeństw – zauważył Benedykt XVI. Podkreślił jednak, że owo pozostawanie w stanie wolnym jest przeciwieństwem celibatu, ponieważ wynika z chęci życia tylko dla siebie, bez zobowiązań. Celibat tymczasem jest oddaniem się na zawsze Bogu i bliźnim. Papież podkreślił, że potrzeba oczyścić się z wszelkich niewierności, aby celibat mógł przemawiać do świata z całą swoją mocą, aby kapłan był autentyczny, kiedy podczas konsekracji chleba I wina, czy podczas udzielania rozgrzeszenia w sakramencie pojednania mówi „ja” w imię Chrystusa. Kapłan z Japonii zapytał natomiast jak ustrzec się dzisiaj pokusy klerykalizmu. Benedykt XVI wskazał Eucharystię jako miejsce gdzie „pokora Boga” porzuca swoją chwałę, aby umrzeć na krzyżu i oddać się światu. To tam mamy się uczyć otwarcia na wszystkich, a nie zamknięcia w kapłańskich rytuałach. - Przeżywać Eucharystię w prawdzie jest najlepszą obroną przed jakąkolwiek formą klerykalizmu – podkreślił Papież przywołując jako przykład Matkę Teresę z Kalkuty, która swoją pokorną służbę ubogim rozpoczynała od przygotowania tabernakulów dla adoracji eucharystycznej.
Reprezentant Australii zapytał Ojca Świętego o kryzys powołań. Benedykt XVI przestrzegł przed pokusą rozwiązywania tego problemu za pomocą rozwiązań gwarantujących jakiś rodzaj profesjonalnego serwisu „na godziny”. Trzeba „pukać” do Pana Boga i prosić o kapłanów, a ze swojej strony zachęcać młodych przykładem własnego kapłańskiego życia. - Nikt z nas nie zostałby księdzem, jeśli nie poznalibyśmy w naszym życiu kapłanów, w których płonął ogień Chrystusowej miłości – tłumaczył.
Odpowiedź niemal na każde pytanie poprzedzało podziękowanie tym wszystkim księżom, którzy pomimo trudności godnie i z radością wypełniają swoje kapłańskie powołania.
ks. Andrzej Antoni Klimek
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!