Zakochani święci
Lubię wyobrażać sobie św. Joanna Berettę-Mollę jak szykuje się na randkę ze swoim narzeczonym Piotrem. Przez okno zagląda włoskie słońce, z radia dolatują dźwięki „Volare”, wielkiego przeboju Domenico Modugno. Joanna układa przed lustrem swoje czarne włosy i podśpiewuje razem z piosenkarzem.
Rok 1955, czyli czas, w którym Joanna poznaje Piotra, randkuje z nim i zakochuje się bez pamięci, to ten sam, w którym piosenka Volare po raz pierwszy rozbrzmiewa na falach włoskiego radia i błyskawicznie staje się hitem. Jej tekst idealnie wpasowuje się w stan umysłu przyszłej świętej pani doktor. Jest o lataniu, śpiewaniu i byciu szczęśliwym w „pomalowanym na błękitno błękicie”. Czyli jak mniemam, zakochaniu, osobistym niebie. Dziś o takim stanie śpiewa się raczej jak o „naturalnym haju”, ale wiadomo… Kiedyś wszystko było bardziej poetyckie i romantyczne. Joanna nie jest już pierwszej młodości, ma 33 lata. Dziś trzydziestka to norma dla narzeczeństwa, ale 70 lat temu, w dodatku w konserwatywnych Włoszech, ślub w takim wieku był naprawdę ostatnim dzwonkiem. Pani doktor jednak, czuje się jak zakochana nastolatka i potrafi cieszyć się tym uczuciem jak dziecko. Skąd o tym wiemy? Z cudownych listów jakie pisała do Piotra. - Jakże byłoby pięknie, gdyby w Kościele była także święta narzeczona! – zawołał ks. Oreste Benzi otwierając proces beatyfikacyjny Alessandry Sabattini, Włoszki, zmarłej w 1984 roku. Święta narzeczona to święta zakochana i wierzcie mi, że zakochanych świętych i błogosławionych w Kościele nie brakuje. Ja opowiem zaledwie o trójce z nich.
Zakochany biskup
Tak jak grudzień kojarzy się wszystkim z Bożym Narodzeniem, a październik z Różańcem, tak luty od ponad 30 już lat upływa pod znakiem św. Walentego. I jak mówi tradycja, właśnie sam Walenty tuż przed swą męczeńską śmiercią, zamknięty w więziennej celi, zakochał się w córce więziennego strażnika. Nie było w tym nic zdrożnego, mimo to, że pełnił posługę biskupa Terni. W III wieku bowiem (a właśnie wtedy nasz święty został skazany na śmierć przez cesarza) biskupa nie obowiązywał celibat. Z zawodu Walenty był lekarzem. Cesarz Klaudiusz II za namową swoich doradców zabronił młodym mężczyznom w wieku od 18 do 37 lat wchodzić w związki małżeńskie. Uważał on, że najlepszymi żołnierzami są legioniści niemający rodzin. Walenty łamał ten zakaz błogosławiąc śluby młodych legionistów. Gdy cesarz się o tym dowiedział wpadł w szał i rozkazał aresztować, a następnie stracić Walentego.
Gdy Święty przebywał w celi, w nieznanych okolicznościach miał poznać córkę więziennego strażnika. Dziewczyna była niewidoma i jak mówi pradawny przekaz, pod wpływem miłości Walentego odzyskała wzrok. W przeddzień egzekucji Walenty napisał list do swej ukochanej, który podpisał: „Od Twojego Walentego”. Egzekucję wykonano 14 lutego 269 roku. Jeśli przytoczona historia jest prawdziwa, miłość, która połączyła Walentego i dziewczynę o nieznanym nam imieniu, musielibyśmy nazwać tragiczną, prawda? Z prawdziwie chrześcijańskiego punktu widzenia jednak, nie była ona nawet nieszczęśliwa. Byłaby czymś co osłodziło skazanemu Świętemu ostatnie chwile życia w piekle więzienia, a pogrążonej w wiecznym mroku dziewczynie przywróciło wzrok. Poza tym, jeśli Walenty był gotów poświęcić życie dla Boga, nie mógł umierać jako człowiek nieszczęśliwy ani jako ktoś kogo miłość ominęła. I to jest najwspanialsze. Na wszelki wypadek dodam na koniec tej opowieści, że od wspomnianego listu św. Walentego wywodzi się tradycja wysyłania miłosnych listów (lub kartek) ukochanej osobie.
Jesteś człowiekiem, którego pragnęłam spotkać
Wracamy do Joanny i jej poruszających listów miłosnych. Najpierw do narzeczonego, a potem do męża. „Nie mam słów, aby Ci podziękować za wszystkie serdeczności, jakie masz dla mnie – pisała w marcu 1955 roku. - Dziękuję za przepiękne róże i godziny spędzone wczoraj wieczorem w Twej obecności. Wiem, że Twoje dni są pełne pracy i troski. Uwierz, iż za każdym razem mam wyrzuty sumienia, że zabieram Twój cenny czas odpoczynku. Z drugiej jednak strony jestem tak szczęśliwa, gdy mogę Cię nieco ucieszyć, iż chciałabym, aby chwile, kiedy jestem z Tobą, nie minęły nigdy. Piotrze, mogłabym Ci wyznać wszystko, co do Ciebie czuję! Ale uwierz mi, nie jestem w stanie. Pan Jezus naprawdę mnie pokochał. To Ty jesteś tym człowiekiem, jakiego pragnęłam spotkać. Nie mogę jednak udawać przed Tobą, że dość często pytam samą siebie: czy ja jestem go godna? Tak, Piotrze, chodzi o Ciebie. Albowiem czuję się do tego stopnia mała i słaba, że choć mam wielkie pragnienie uczynienia Cię szczęśliwym, boję się, czy zdołam tego dokonać. I dlatego modlę się do Pana Jezusa takimi oto słowami: „Panie, Ty, który znasz moje uczucia i moją dobrą wolę, zaradź i pomóż mi stać się żoną i matką, jaką Ty sam chcesz oraz przypuszczam, jakiej pragnie również Piotr”. Piotrze, czy postępuję dobrze?”
Listy Joanny zostały opublikowane jako książka, więc możemy poznać ich naprawdę dużo. (Kto nie ma dostępu do książki, odsyłam do Internetu.) Nie znamy niestety listów Piotra. Na szczęście czasami w rozmaitych publikacjach pojawiają się ich małe fragmenty. Takie, jak choćby ten: „Joasiu, pragnę być mężem, o którym śnisz w Twoich najpiękniejszych snach i którego pragniesz w Twoich najradośniejszych i najświętszych pragnieniach. Chcę być mężem godnym Twych cnót, Twojej dobroci i Twego ogromnego uczucia”.
W relacji Joanny i Piotra, notabene 10 lat starszego, nie było czasu na zwłokę. Kiedy tylko rozeznali, że chcą spędzić ze sobą życie, zaplanowali zaręczyny na 11 kwietnia 1955 roku. Piotr jednak podarował ukochanej zaręczynowy pierścionek kilka dni wcześniej. „Jak Ci dziękować za ten cudowny pierścionek zaręczynowy? – pytała Joanna w liście z 9 kwietnia. - Aby Ci wyrazić moją wdzięczność, ofiaruję Ci me serce. Będę Cię kochała zawsze tak, jak już Cię kocham. Myślę, że w przeddzień naszych zaręczyn sprawi Ci radość wyznanie, iż jesteś dla mnie najdroższą osobą, do której nieustannie zwrócone są moje myśli, uczucia i pragnienia. I nie mogę się już doczekać chwili, w której stanę się na zawsze Twoja. Ty wiesz, iż moim pragnieniem jest widzieć Cię i znać jako osobę szczęśliwą. Powiedz, jaka powinnam być i co powinnam zrobić, ażeby Cię takim uczynić? Bardzo ufam Panu Jezusowi i jestem pewna, że On pomoże mi być narzeczoną godną Ciebie. Lubię często medytować nad fragmentem biblijnym odczytywanym podczas Mszy św. ku czci św. Anny. „Niewiastę dzielną któż znajdzie? (...). Serce małżonka jej ufa (...). Nie czyni mu źle, ale dobrze przez wszystkie dni jego życia” – itd. Piotrze, pragnę być dla Ciebie tą dzielną niewiastą z Ewangelii! (…) A od dziś proszę Cię, Piotrze, o jedną przysługę. Jeśli zobaczysz, że czyniłabym cokolwiek, co nie jest dobre, powiedz mi o tym, popraw mnie”.
Joanna i Piotr wzięli ślub 24 wrześni 1955 roku, a ich późniejsze listy były jeszcze bardziej czułe. Listy Joanny do Piotra to prawdziwy (i znakomity!) podręcznik dla każdej współczesnej żony. Polecam!
Sandra i Guido
Alessandra Sabbatini, zwana przez bliskich Sandrą, przyszła na świat w 1961 roku w Riccione na wschodnim wybrzeżu Włoch. Jako dwunastolatka poznała ks. Oresta Benziego, proboszcza z Rimini i założyciela Wspólnoty Papieża Jana XXIII. Ta wspólnota całkowicie ją pochłonęła. To w niej Sandra poznała miłość swojego życia Guido Rossiego. Młodzi mieli jasny cel: ślub i wyjazd na misje do Afryki. Ich plany zniweczył wypadek. 29 kwietnia 1984 roku, gdy wysiadła z samochodu, w drodze na spotkanie wspólnoty, na oczach narzeczonego, została potrącona przez samochód. Po trzech dniach śpiączki i walki o życie, zmarła w szpitalu. W 2006 roku wszczęto proces beatyfikacyjny Alessandry.
Tekst Aleksandra Polewska – Wianecka
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!