TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 20 Lipca 2025, 18:08
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Żadnych świętych lukrów

Żadnych świętych lukrów

Właściwie wszystkie moje książki mówią o Bożym miłosierdziu - stwierdza w czasie naszej rozmowy Jan Grzegorczyk.

W powieści „Trufle”, ksiądz Paleczny - jeden z bohaterów, w trakcie remontu plebanii odkrywa zamurowaną w ścianie metalową skrzynkę. Wpatruje się w nią podekscytowany i zastanawia, co ukryto w jej wnętrzu. Jakiż to skarb Pan, jako autor, w niej ukrył?

Jan Grzegorczyk: Pożółkły maszynopis z wypiskami z „Dzienniczka” siostry Faustyny i poszarzały obrazek Jezusa Miłosiernego, który mógł pochodzić jeszcze z czasów wojny albo z pierwszych lat powojennych.

Kiedy o tym czytałam, byłam zawartością skrzynki jednocześnie zaskoczona i rozczarowana, spodziewałam się, podobnie jak ks. Paleczny, klasycznego skarbu. Skąd w „Truflach” taki właśnie wątek?

To scena inspirowana prawdziwą historią. W 1958 roku ogłoszono dekret zakazujący kultu miłosierdzia według objawień Faustyny. Watykan stwierdził, że nie miały one charakteru nadprzyrodzonego. Dopiero po dwudziestu latach zakaz zniesiono, głównie dzięki wysiłkom arcybiskupa Karola Wojtyły. Ktoś w tych czasach „nielegalnego miłosierdzia” w pewnym zgromadzeniu poznańskim schował w sejfie wypiski z Dzienniczka. Taki widocznie był jego strach, ale i wiara, że te słowa są skarbem Kościoła. Dzienniczek został wydany po raz pierwszy w 1980 roku. 


Mawia Pan, że w pisanie o miłosierdziu „wrobił” Pana ojciec Jan Góra.

Wszystko wzięło się stąd, że w latach 90. o. Góra był takim Pavarottim polskiego Kościoła i fakt ten postanowiły wykorzystać sprytnie Siostry Jezusa Miłosiernego. Przyjechały do Poznania namówić go, by napisał książkę o ich zakonie. Były pewne, że dzieło stworzone jego ręką przyciągnie do ich nowicjatu tłumy dziewczyn. O. Góra wywinął się, usprawiedliwiając swoimi licznymi dziełami, jednak wskazał siostrom palcem na mnie. „To jest cynik, jak cholera, ale talent niesamowity. On wam napisze taki bestseller!” I w taki pieszczotliwy sposób mnie wrobił w pisanie o miłosierdziu. Cynikiem z pewnością nie byłem, raczej sceptykiem. Ich przełożona jednak stwierdziła, że to świetnie się składa, bo każdy, kto spotyka się z dziełem miłosierdzia jest sceptyczny. Kiedy Faustyna opowiedziała swojemu spowiednikowi, ks. Sopoćce, że codziennie spotyka Jezusa, który każe jej namalować obraz z podpisem „Jezu, ufam Tobie”, ten odesłał ją do psychiatry. 

Historia tworzenia książki jest często nie mniej ciekawa niż samo dzieło. Jak powstawała Pana debiutancka książka  „Każda dusza to inny świat”?

Jeździłem do sióstr „faustynek” do Gorzowa Wlkp. i Myśliborza, dostałem tam swoją gościnną celę, lubię żartobliwie dodawać, że do tego mnóstwo kotletów i kapusty, bo siostry karmiły mnie szczodrze, a ja zafascynowany słuchałem o ich często nieprawdopodobnych powołaniach. Wszystko rejestrowałem na magnetofonie. Ich życiorysy były doskonałą ilustracją powiedzenia Einsteina, że Bóg pisze prosto po krzywych liniach ludzkiego życia. „Każda dusza to inny świat”. Siostry opowiadały o sobie bardzo szczerze, żartowały, sypały anegdotami, ale mówiły też o trudnych przeżyciach. Często pochodziły z rodzin, w których na zdrowy rozum, nigdy nie powinna wykiełkować siostra zakonna. Materiał coraz bardziej puchł. Dziesiątki, jak nie setki godzin nagranych rozmów, mnóstwo notatek z lektur miłosierdziowych i problem, co z tym zrobić, jak ułożyć. Po dwóch latach siostra przełożona zadzwoniła z pytaniem: co z naszą książeczką? Zacząłem wić się jak piskorz, mówiłem, że w zasadzie mam ją ukończoną, tylko jeszcze brak mi światła, co do formy. „Ach, to nie ma sprawy, od jutro będziemy zmawiać Koronkę w tej intencji”. Poskutkowało. Dostałem jakiegoś niesamowitego natchnienia. Książkę ukończyłem w trzy miesiące i przekazałem siostrom do akceptacji. Po kilku tygodniach siostry przyjechały do klasztoru dominikanów, gdzie wówczas pracowałem. „No tak, książka nam się generalnie podoba, ale mamy prośbę, żeby ją pan skrócił o jedną trzecią. Bo myśmy panu tutaj różne żarty i głupoty opowiadały, a pan to wszystko do książki włożył.” „Czy siostry zwariowały?” - wypaliłem w nerwach. „No przecież, żeśmy się razem śmiali i cieszyli. I teraz chcecie to wszystko zablokować i dać czytelnikowi jakieś święte lukry. Przecież to jest taki sam człowiek jak wy”. „Ależ to będą czytały osoby duchowne”. „Siostry, róbcie co chcecie z tym maszynopisem. Podpiszcie jakimś Iksińskim. Ja z tym nie mam nic wspólnego”. Kiedy zostałem sam, łzy mi się pokulały, bo perspektywa, że wkrótce zostanę pisarzem oddalała się bezpowrotnie. Dziś książki może pisać każdy, ale w latach 90. słowo „pisarz” miało jeszcze swoją wagę. W końcu, po paru dniach, siostry oznajmiły skruszone, żebym książkę dokończył, nic nie wyrzucając. I tak zadebiutowałem.

Wracając do „Trufli”, bardzo podoba mi się ukazanie w nich „Dzienniczka” siostry Faustyny w konwencji odnalezionego skarbu. Ciekawa jestem, czy miał Pan styczność z oryginałem jej zapisów.

Zwróciłem się do sióstr magdalenek z Łagiewnik - bo to one, a nie „faustynki” - posiadają rękopis, o skany kilku stron do książki. Magdalenki zgodziły się, ale podkreśliły, że jeśli na wskazanych przeze mnie stronach będą błędy ortograficzne, to one nie będą mogły mi ich udostępnić. Faustyna ukończyła trzy klasy wiejskiej szkoły podstawowej, trudno więc oczekiwać, żeby pisała bezbłędnie. Odparłem wtedy, że gdyby Jezus chciał, to by na Sekretarkę Miłosierdzia wybrał panią z doktoratem, ale on wybrał właśnie Helenkę Kowalską z kiepską ortografią. Za życia Faustyna od sióstr musiała wysłuchiwać, żeby wybiła sobie z głowy, że Bóg takie mizerne istoty do swoich misji wybiera. To jest właśnie zdumiewające, że postanowił o Wszechmocy swojego miłosierdzia przypomnieć światu właśnie przez taką nędzę. Ona nie była w stanie właściwie wykonać, żadnego polecenia, które przekazał jej Pan Jezus. Obraz nie ona przecież namalowała, bo w życiu pędzla w ręku nie miała. Myślę, że Faustyna jest nam dana, byśmy nie mieli wymówki, że miłosierdzie przekracza nasze siły. Każdy z nas musi próbować każdego dnia malować obraz miłosiernego Jezusa. Nieraz nam wyjdzie bohomaz, karykatura. Ale to z naszych starań, a nie doskonałości będziemy rozliczeni. 

Z Janem Grzegorczykiem rozmawia Aleksandra Polewska

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!