TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 20 Sierpnia 2025, 02:14
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Zabójcza moda

Zabójcza moda

Czy podążanie za modą może kosztować nas życie? Nie mówię tu wcale o modnych wyzwaniach na młodzieżowym tik-toku, ale młodych mamach, nie tylko współczesnych, lecz także tych sprzed 200 lat. 

Gdy dziecko znanej osoby pojawia się w mediach społecznościowych z jakimś ciekawym gadżetem, który rzuca się w oczy lub w stylowym ubranku czy z niespotykaną zabawką w rączce - pod postem czy filmem pojawia się bardzo szybko mnóstwo komentarzy z zapytaniami: „a co to takiego miała na sobie?”, „gdzie kupiliście ten smoczek?”, „co to za kubeczek?”. W ten sposób powstają trendy, a nawet moda, która czasami trzyma się dość mocno. Marketingowcy nie muszą się mocno natrudzić. Wystarczy podrzucić dany produkt najpopularniejszej w Polsce trenerce fitness, sportsmence, aktorce czy piosenkarce. Często są to produkty zupełnie niepotrzebne (bo obecnie potrzeby konsumentów są tworzone, zaspokojenie naprawdę istniejących już nie wystarcza), a niekiedy wręcz szkodliwe. 

Problemy z mówieniem 
Takim przykładem jest chociażby smoczek beeps (pisownia zmieniona celowo), który ma kształt, który źle układa się w buzi dziecka i w niczym nie przypomina piersi mamy. Efektem mogą być wady zgryzu czy nieprawidłowe ruchy języka, co powoduje problemy z nauką mówienia. Smoczek dodatkowo jest wykonany z kauczuku, który bardzo łatwo uszkodzić, puchnie on w buzi dziecka, dlatego trzeba wymieniać go częściej niż raz w miesiącu, o czym producent nie informuje. Innym przykładem są różnego rodzaju chodziki dla dzieci, które według fizjoterapeutów, zamiast pomagać w nauce chodzenia, wręcz ją utrudniają. Dziecko mając oparcie, nie czuje mobilizacji do uczenia się utrzymywania równowagi.

Kolejny przykład to siateczki i smoczki do karmienia. To takie małe pojemniczki z uchwytem, do których wkłada się kawałki jedzenia dla dziecka, które rozpoczyna swoją przygodę z rozszerzaniem diety. W efekcie dziecko nie czuje ani konsystencji zmiażdżonego produktu, ani jego zapachu, ma też utrudnioną identyfikację smaku, bo gryzie i ssa przede wszystkim plastik. Logopedzi ostrzegają, że nie uczy to odpowiednich odruchów gryzienia, które powinno wykształcić sobie dziecko. Nie pomaga też poznawać smaków, zapachów i faktur. 


Śmiercionośne butelki
Okazuje się, że wcale nie jest to problem nowy i nie pojawił się wraz z mediami społecznościowymi. Bo już około 200 lat temu w Anglii popularna była książka o prowadzeniu domu wydana przez Izabellę Marię Beeton. W książce tej autorka polecała między innymi butelki do karmienia dzieci z długim, wąskim wężykiem prowadzącym do ust. To sprawiło, że taki właśnie wynalazek stał się niebywale popularny i to nie tylko w Anglii. Bardzo długo nikt nie kojarzył ogromnej śmiertelności dzieci do drugiego roku życia (przeżywało dwoje na dziesięć) z tym cudem techniki. Prawda okazała się przerażająca. „Specjaliści”, w tym pani Beeton, której książka robiła furorę wśród kobiet, zalecali dokładne mycie i czyszczenie butelki z rurką raz w tygodniu! To powodowało gromadzenie się bakterii, pleśni, grzybów i wirusów prowadząc do poważnych chorób u małych dzieci, a w efekcie śmierci. Wówczas kończyło się tak choćby zapalenie płuc. Jeszcze bardziej szokujące jest to, że musiało minąć ponad 80 lat, by wszędzie i całkowicie zakazano użycia tych butelek do karmienia. Dziś dzięki świadomości rozprzestrzeniania się patogenów i znaczenia higieny na szczęście śmiertelność wśród dzieci jest bardzo mała. 

Warto napomknąć też, że w tamtych czasach, aż do końca XX wieku znane były środki uspokajające dla dzieci, których matki nie miały z kim zostawić idąc do pracy lub po prostu chciały dziecko uciszyć. Jednym z takich środków było wdychanie przez dziecko podpalonego na łyżeczce denaturatu lub spirytusu w celu np. udrożnienia nosa i spokojnego, długiego snu. 

 
Higiena czy sterylność
W internecie można spotkać obecnie różne osoby zyskujące ogromną popularność, które biją na alarm. „Nasze dzieci żyją w zbyt sterylnym środowisku” i rzeczywiście czasami może być to prawda. W wielu dużych miastach dzieci nie widziały pola, ziemi ornej, nie były w ogródku, gdzie mogły grzebać rękami, nie dotykały zwierząt, szczególnie gospodarskich czy nawet domowych, nie skakały w błotnistych kałużach itp. Wymienione właśnie aktywności bardzo pozytywnie wpływają na dziecięcą odporność i mikrobiom (dobre bakterie) i udowodniły to badania. Natomiast wypowiadanie się w internecie w sposób zachęcający do jedzenia nieumytych owoców czy warzyw, jedzenia „na mieście” brudnymi rękami, całowania napotkanych na spacerze zwierząt czy nie zmieniania bielizny przez kilka dni na obozie, może się skończyć po prostu tragedią. 

Mimo, że współcześni różnego rodzaju samozwańczy specjaliści krzyczą: „No i co takiego się stanie?”. Jedząc nieumyte owoce i warzywa możemy zafundować siebie pasożyty, które nie będą dawać objawów lub będą one nietypowe np. anemia, ciągle zmęczenie (już słyszę tych, którzy „całe życie jedli prosto z krzaka i wszystko ok”, czy jednak na pewno?), a za sprawą brudnej bielizny bakterie kałowe trafią do układu moczowego, gdzie wywołają zakażenie nerek zwane urosepsą (znajdzie się wielu, którzy opowiedzą, jak całe dnie ganiali z pełną pieluchą i „nic im nie było”, czy aby na pewno dobrze to pamiętają, a może mieli dużo szczęścia).

Z drugiej strony środki antybakteryjne np. do mycia rąk, wszelkie tego typu chusteczki nawilżane negatywnie wpływają na mikrobiom skóry i wysuszają ją, bo zawierają alkohol. Dlatego lepiej ich unikać, a ręce myć pod bieżącą wodą. Choć obecnie moda na „powrót do natury”, czy „wychowanie w zgodzie z naturą” zatacza coraz szersze kręgi, warto każde informacje weryfikować. Najlepiej w kilku źródłach i przesiać przez sito swojego rozsądku oraz umiaru. W ogóle dobrze do wszelkich mód podchodzić z rezerwą. Najlepiej weryfikuje je czas.

Anika Nawrcka

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!