TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 07 Października 2025, 03:38
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Z gnoju do nieba

Z gnoju do nieba

Jesteśmy w okresie Wielkiego Postu, czasu reflekcji nad naszym życiem. Ale czy przez te 40 dni zdołamy je tak zmienić, by podobało się ono Panu Bogu? Są tacy, którzy uważają, że jest to możliwe nawet w 30 dni, o co założył się jeden ze Świętych z pewną kobietą.

Niektórych może szokować, czy nawet oburzać taki tytuł. Może zbyt wulgarny, a może wprost prawdziwy, bo przecież do nieba nie idą tylko święci, którzy nota bene nie od razu nimi byli. Historia Kościoła zna wiele postaci, które zanim stały się świętymi miały trochę niechybnych uczynków na swoim koncie. Jednak najważniejsze jest to, że Pan Bóg nie gardzi grzesznikami, którzy się nawrócili. Czyż nie jest napisane w Piśmie Świętym, że: „...w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z 99 sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia” (Łk 15, 7).

Boży recykling
Wracając do tytułu tego artykułu, kiedy usłyszała go jedna z redakcyjnych koleżanek opowiedziała mi o świadectwie pewnej kobiety, która była gościem w jej parafii. A na potwierdzenie, że już słyszała sformułowanie „z gnoju do nieba” podesłała mi link do świadectwa na kanale YouTube, które zatytułowane było „Boży recykling”. I jak zauważa autorka świadectwa Marta Przybylska, określenie Boży recykling, to określenie obrazujące moment, kiedy Jezus zagląda do serca grzesznika i widzi tam jedynie śmierdzący gnój grzechu. - Bierze ten gnój i przemienia go w nawóz, a wiadomo, że na naturalnym nawozie wszystko pięknie rośnie – zauważa Marta dodając, że gromadzenie gnoju w jej sercu zaczęło się bardzo wcześnie, gdyż wychowywała się w domu antyklerykalnym, a rodzice ochrzcili ją tylko dlatego, żeby babcia im nie marudziła, natomiast do I Komunii św. przystąpiła tylko dlatego, żeby nie odstawać od innych dzieci. I ta pierwsza przyjęta Komunia zakończyła jej kontakt z Kościołem na długie 23 lata. - Bardzo szybko zaczęłam wsiąkać w mroczne klimaty – wyznaje Marta podkreślając, że postanowiła z wrażliwej dziewczyny stać się twardą i taką przez, którą płakali inni. Fascynowała się wszystkim co związane z okultyzmem, spirytyzmem, wróżbiarstwem i innymi tego typu rzeczami. - Agresja i depresja to moje dwa naprzemienne stany, a pierwsze myśli o samobójstwie pojawiły się już w liceum. Byłam zwolenniczką aborcji i eutanazji nawet wobec swojego ojca – wyznaje dalej autorka świadectwa.

Jak zaznaczyła, nie była księżniczką tatusia, nigdy też nie czuła się kochana, co rekompensowała sobie licznymi relacjami (wiadomo jakimi) z mężczyznami. Dziś powtarza, że tak jak po 23 latach doświadczyła i doświadcza ogromnego działania Pana Boga w swoim życiu, tak wcześniej równie mocno doświadczała działania złego, ale nawet wtedy jej kolana się nie zgięły przed Bogiem. - Bóg wiedział, że moje kolana zegną się dopiero wtedy, gdy doświadczę miłości, ale nie tej ludzkiej, na którą trzeba sobie często zasłużyć jak piesek, ale tej darmowej od Niego. I tak tym miłosnym spiskiem zaciągnął mnie do kościoła – wyznaje Marta podkreślając, że choć dała się wówczas namówić na pójście do kościoła, zrobiła to tylko po to, by wyśmiać „katoli”, że wierzą w jakiegoś Boga, co sobie siedzi na chmurce, i jakiemuś „Jezu ufam Tobie” się oddają. Choć jak stwierdziła, zrobiła to także z zazdrości, kiedy rozmawiając z ludźmi, którzy w tego Boga wierzyli zauważyła, że mają oni nieznany jej pokój w sercu, pokój niczym nie uwarunkowany. - Był pokój nie z tego świata - dodaje autorka świadectwa, która w tamtym właśnie czasie doznała czegoś, czego nigdy wcześniej nie mogła doświadczyć, bowiem po raz pierwszy w życiu uczestniczyła w adoracji. - Ta adoracja odmieniła moje życie, odmieniła moje zatwardziałe serce, doświadczyłam miłości, za którą latami latałam z wywieszonym jęzorem. A gnój, który gromadziłam latami, zaczął wylewać się strumieniami podczas spowiedzi. Została zwrócona mi godność, którą straciłam grzebiąc się w grzechu – wyznaje Marta, której Bóg zamienił serce z kamienia w serce pełne miłości, współczucia i oddania siebie innym, o czym zaświadcza podczas licznych spotkań nie tylko w kościołach, ale i w książkach, w których, w sposób nowatorski przekazuje innym swoje spojrzenie na świat, na Boga, który towarzyszy jej w codzienności.

Kwiat ze śmietnika
Kwiatem tym była Marii de la Flor, prostytutka. I tutaj znów może zawrzała krew u niektórych z was, co to za stwierdzenia, co za historia. Ponownie odniosę się do Pisma Świętego, gdzie możemy znaleźć historie, w których uczestniczyły kobiety o wątpliwej reputacji, jak choćby ta, która wydarzyła się w domu jednego z faryzeuszów, który zaprosił Jezusa do siebie na posiłek. „Wszedł więc do domu faryzeusza i zajął miejsce za stołem. A oto kobieta, która prowadziła w mieście życie grzeszne, dowiedziawszy się, że jest gościem w domu faryzeusza, przyniosła flakonik alabastrowy olejku, i stanąwszy z tyłu u nóg Jego, płacząc, zaczęła łzami oblewać Jego nogi i włosami swej głowy je wycierać. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem” – pisał ewangelista Łukasz. Tak więc widzimy, że sam Jezus nie potępiał „kobiet upadłych”, a wręcz pozwalał im na nowo odkryć własną godność, wyzwalał w nich miłość i czynił swoimi uczennicami.

Za przykładem Jezusa, wielu innych pomagało odkrywać ludziom swoją godność, ale mnie zaciekawił pewien zakład, który tak właściwie stał się kanwą tego artykułu, choć dopiero w tym miejscu o tym piszę. Otóż znalazłam artykuł, w którym przeczytałam, że św. Ignacy założył się ze wspomnianą wcześniej Maríi de la Flor, że w ciągu 30. dni zmieni jej życie. Owa Marii choć była kobietą prostolinijną, była także kobietą zepsutą, upadłą. Jak czytamy w opisie we wspomnianym artykule choć udawała twardą tęskniła za prawdziwą i szczerą miłością, której nigdy nie zaznała. „Była szczodra z natury i być może dlatego z taką rozrzutnością szafowała swoim ciałem, padając przy tym nie raz ofiarą zwodniczych studenckich miłostek. Dużo w tym było jej osobistej naiwności, ale też dała się wplątać w sieć różnych stręczycielek, które zręcznie wykorzystywały zarówno nadpodaż rozochoconych żaków, pragnących cielesnych uciech, jak też obecność niemałej ilości kobiet, które czy to ze słabości, czy przymusu ekonomicznego ofiarowywały jedyne, co posiadały, ich całkiem ponętne ciała...” - pisze autor artykułu „Marii de la Flor – kwiat, który zakwitł na śmietniku”.
Dalej czytamy, że Marii, która nota bene wstydziła się swojego rozwiązłego życia, zaintrygował pewien tajemniczy pielgrzym, którego poznała w domu swojej ciotki. Pewnego dnia zdobyła się na odwagę, żeby spojrzeć mu w oczy, a z jej ust wyrwało się niemalże błaganie, żeby opowiedział jej o służbie Bożej, to co mówił do innych kobietom gromadzącym się u ciotki. Pielgrzym wyczuł, że Maríi, jak to ujął autor artykułu, na którym bazuję „długo czekała, jak ten ewangeliczny chromy nad sadzawką”. Ignacy, czyli ów pielgrzym odpowiadając na jej prośbę stwierdził, „że musiałby rozmawiać z nią nieprzerwanie przez cały miesiąc i że w tym czasie powinna się co tydzień spowiadać i przystępować do Komunii św. Przestrzegł ją, że w tym okresie zazna dni wielkiej radości wewnętrznej…, ale że czasem również będzie ją ogarniał głęboki smutek”. Ta zmienność nastrojów jest dobra i przyniesie dobre rezultaty. Był tak pewny proponowanej terapii duchowej, iż założył się z Maríi, „że jeżeli po upływie miesiąca nie poczuje się lepiej, będzie mogła powrócić do dawnego życia”. I o ten zakład właśnie mi chodziło. A przytaczając dalej materiał, który możecie w całości przeczytać na stronie: Modlitwa w drodze, zauważę, że zakład ten zaowocował, choć pragnienie pielgrzyma, by ten kwiat ze śmietnika na nowo rozkwitł, nie było proste, ale małymi krokami udało się. Ignacy pomógł Marii oczyścić myśli, słowa i czyny. Oduczył przeklinania. Zachęcił do wysiłku i pracy nad sobą. Pokazał jej, że jest wartościowa. Nauczył modlitwy, rachunku sumienia, a przez rozmowę pomógł jej pokonać chwile wahania i zniechęcenia.
I tutaj za o. Pawłem Kosińskim, autorem cytowanego artykułu, zadam wam pytanie, czy nie chcecie może i wy założyć się ze św. Ignacym, że stosując się do jego metod, przez 30 dni, zmienicie coś w swoim życiu? ■

Tekst Arleta Wencwel-Plata

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!