TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 19 Kwietnia 2024, 18:05
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Wspomnienie o Marii Szymanowskiej

Wspomnienie o Marii Szymanowskiej 

old school

Nauczyciel kiedyś, znacznie częściej niż dziś, był dla młodych ludzi autorytetem i przykładem godnym naśladowania

Nauczyciele nie tylko powinni przekazywać młodym ludziom wiedzę i upominać, kiedy źle się zachowują, ale przede wszystkim własnym przykładem budzić w nich chęć do kształtowania charakteru i zdobywania wiedzy. Taka właśnie była pani Maria Szymanowska. Wtedy uczniowie będą obdarowywać nauczycieli i wychowawców kwiatami i upominkami w Dniu Edukacji Narodowej (zwanym też Dniem Nauczyciela, a przypadającym jutro – 14 października) nie tylko dlatego, że tak wypada, ale ze szczerej wdzięczności. 

Byłam w czwartej klasie Szkoły Podstawowej nr 7 im. Adama Mickiewicza, kiedy pani Maria Szymanowska objęła wychowawstwo w roku szkolnym 1968/69. Była wtedy na emeryturze, a zarazem ten rok miał być jej ostatnim rokiem pracy nauczycielskiej. Zapamiętałam ją jako osobę bardzo spokojną, cichą, skupioną, uśmiechniętą. Na przerwach, kiedy pełniła dyżur na korytarzu, garnęły się do niej dzieci. 

Na osobny zapis zasługuje jej skromny ubiór. Szary fartuch przewiązany paskiem. Ta jej skromność była zauważalna na tle nauczycielek ubranych według ówczesnej mody. Najważniejsze jest jednak to,  że była po prostu bardzo dobra i to było najważniejsze. Skromność, również ta w zachowaniu nie skrywała jej jednak przed światem. Było wprost przeciwnie. Jej wygląd i postawa kazały się przy niej zatrzymać, zastanowić, pomyśleć, zwrócić na nią szczególną uwagę. Taki wyjątkowy styl bycia nie był więc jej wyłącznym zamysłem, nawet, jeśli tak sądziła. Była narzędziem w rękach Boga, bo wyraziła na to bezapelacyjną zgodę.

Pani Maria uczyła nas języka polskiego, a nasze wysiłki nagradzała nie tylko ocenami. Za niewielkie nawet osiągnięcia na lekcji wykonywała piękne, kartonowe bileciki z tytułem: ,,Wyróżnienie”. Kaligrafowała je drobnym, pięknym pismem, które wręczała dzieciom wraz z książeczkami zakupionymi ze swoich skromnych oszczędności. Każdą najpierw czytała, aby sprawdzić, czy nie znajdują się w niej treści demoralizujące. Wiem to, ponieważ w mojej książeczce znalazłam przez nią wykreślone czarnym mazakiem trzy słowa. Nie traktuję tego w kategorii źle kojarzącej się cenzury, lecz troski wychowawczej. Bowiem nie tylko nas uczyła, ale i wychowywała, a podchodziła do tego z wielką odpowiedzialnością. Według niej słowa złe, gburowate, głupie, czy o znaczeniu, do którego zrozumienia dziecko nie dorosło - nie powinny znajdować się w słowniku dziecka. I słusznie. Pani Szymanowska na żadne zło w sobie i w świecie nigdy się nie zgadzała. Jestem dla tych jej wysiłków pedagogicznych pełna podziwu i wdzięczności. Należy też pamiętać, że miała ona wówczas 67 lat i była schorowanym już i znękanym znojnym życiem człowiekiem. A mimo wszystko nie stosowała wobec siebie taryfy ulgowej. Pracowała intensywnie. Tak dyktowała jej miłość, wierność i uczciwość wobec Boga. 

Kiedy po latach dowiedziałam się na którejś Mszy Świętej odprawianej w jej intencji, że pani Szymanowska pisała wiersze, chciałam zakupić jej poezje. Udało mi się jednak kupić jedynie książkę Ewy Ferenc ,,Nauczycielka z Kalisza”, która ukazała się w 2006 roku. Na stronie 192 znalazłam takie zdanie o czasach, kiedy byłam uczennicą pani Marii: ,,Zostałam znów powołana do zatrudnienia (...) Pracy będzie jednak bardzo dużo, bo dwie klasy z j. polskiego, a więc poprawa zeszytów... ELEMENT TRUDNY... do szkoły daleko...”  I na stronie 204 ,,Ja jeszcze pracuję i to w trudnych warunkach: tym razem w odległej peryferyjnej szkole, w złożonych warunkach lokalowych i wśród DZIECI NIEŁATWYCH NIEKIEDY” (podkreślenia moje). 

Trochę zrzedła mi mina, ale rzeczywiście, i ja jej dołożyłam ze swej strony trosk i trudności. Mając na względzie to, co pisałam wyżej na temat wrażliwości na zło - nie powiem, że troski te były zbyt małe w porównaniu z troskami zafundowanymi jej przez inne dzieci. Te z mojej strony były może małego kalibru, ale boleśnie celne. Kiedyś pani zadała nam bowiem pracę domową na temat: ,,Widok z mojego okna”. Powstał lekki szum w klasie, a wśród niego moje szemranie było chyba najgłośniejsze skoro zostało przez nią usłyszane. Poprosiła mnie łagodnie, abym wstała i powiedziała wszystkim to, co miałam do powiedzenia koleżance. Bardzo się tym zawstydziłam, ponieważ czekała mnie nieunikniona męka wyjawienia prawdy nie przeznaczonej dla wszystkich. Gdy więc ową prawdę wyrzekłam, wstyd mojej Pani był większy chyba, niż mój, bo zamilkła. Może nie dopuściłaby do mego poniżenia, gdyby miała pojęcie o rozmiarach mej dziecięcej głupoty. Może ją wzburzyłam, ponieważ to nie był jej zwykły styl postępowania z krnąbrnymi uczniami. 

Jednak to nie ona mnie ,,ukarała”. Nie złamała bowiem mej wolnej woli. Ja sama chciałam powiedzieć to, co powiedziałam, choć wydawać by się mogło, że do tego zostałam zmuszona. Nie. Pouczenie, bo przecież nie kara, spłynęło na mnie z Góry przez to, że uznawałam prawość mej nauczycielki i czułam, że bije z niej tyle godności i dlatego w jej obecności nie wchodziło w grę żadne zmyślenie, żadne kłamstwo, które by uchybić mogło jej czci. To prawda, że ucierpiała ona wraz ze mną. Jej zwykłe postępowanie z niesfornymi uczniami to: milczenie; cierpliwa, pełna godności postawa w spokojnym oczekiwaniu; troskliwe, przenikliwe spojrzenia. Ono odnosiło pożądany skutek. O tym, że jej postawa, pełna uduchowienia tak właśnie oddziaływała, niech zaświadczy opis wizyty u niej w mieszkaniu przy ulicy 3 Maja. Odwiedziłyśmy ją znienacka: ja i dwie moje koleżanki, a mimo to przyjęła nas z wielką radością, choć zastałyśmy ją zmęczoną i spoconą podczas prania. W całym mieszkanku było pełno pary, ale odstąpiła od swego zajęcia, aby nam poświęcić trochę czasu. Opinia o jej świętości była tak powszechna, że witałyśmy ją i żegnałyśmy przez ucałowanie dłoni, choć na terenie szkoły tego zachowania nie dostrzegłam.

Niedługo potem wyjechała do Lichenia. Ale miałyśmy to szczęście, że spotkałyśmy wspaniałego człowieka. Nie można powiedzieć, że ją zdołałyśmy poznać, choć obcowałyśmy z nią. Nie znałam nawet jej modlitwy z tego okresu: ,,Tęsknota. Gorące pragnienia... One to zniewalają dobroć Boga. A ja? A ty? Czy umiemy PRAGNĄĆ gorąco, wytrwale, pokornie i ufnie?” Obecnie poznawać ją mamy zaszczyt dopiero z całości wspomnień o niej, z zachowanych wierszy i pism.

Wiem, że pani Szymanowska wcześniej, gdy była młodsza, pomagała uboższym dzieciom, dzieląc się z nimi nie tylko żywnością. Z całą pewnością modliła się za nas. Choć była osobą świecką, narzuciła sobie w istocie prywatną klauzurę zakonną. Przebywała duchem w żywej obecności Boga. To było widoczne nawet dla nas - dzieci, a jej charyzma wzbudzała w nas nabożny szacunek. Myślę, że pani Maria ciągle modli się za nami i wyprasza nam, będącym jeszcze w drodze, potrzebne łaski. A my módlmy się za nią i wszystkich naszych nauczycieli. 

Mała (wówczas) Grażynka

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!