TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 20 Kwietnia 2024, 15:52
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Wolność w sercu dzięki ks. Jerzemu

Wolność w sercu dzięki ks. Jerzemu

ks. Popieluszko

Miałam 10 lat, kiedy Telewizja Polska retransmitowała proces sądowy toczący się w Toruniu w sprawie morderstwa ks. Jerzego Popiełuszki. Marzyłam o zawodzie adwokata, więc oglądałam wszystkie relacje. Nie miałam pojęcia, że ks. Jerzy zostanie kiedyś świętym i że jego pomoc odmieni moje życie.

Był rok 1985, jakieś ferie, bo przed telewizorem zasiadałam w domu dziadków, na wsi - opowiada Magdalena*. - Obok telewizora stał staroświecki kredens z przeszkloną witryną. Między jego przesuwane szybki babcia wetknęła dwa „obrazki” z ks. Jerzym. Jeden z nich był jego fotografią. Drugi, który zasłonięty był na ogół tym pierwszym, zdjęciem przedstawiającym ciało ks. Popiełuszki w trumnie. Zwykle dzieciom nie pokazuje się takich zmasakrowanych ciał, ale tamta sytuacja była wyjątkowa. Dziadkowie oglądając ten drugi „obrazek” za każdym razem opowiadali mi, jakby kompulsywnie, co z księdzem Jerzym robili oprawcy. Że najpierw go bili, potem zamordowali, a potem wrzucili do Wisły przywiązując worek z kamieniami do nóg. Fakt, że zabito księdza, nie mieścił mi się w głowie. Bo właściwie, komu zależałoby na mordowaniu ludzi o najlepszych sercach? - zastanawiałam się. Ponieważ nikt z dorosłych nie chciał mi na to pytanie jasno odpowiedzieć, próbowałam wyjaśnić to sobie sama. Może przez pomyłkę? - głowiłam się. - Może niechcący? A może mordercy po prostu nie wiedzieli, że to ksiądz? Ciemno przecież było, kiedy go zabijali. Może nie zauważyli koloratki? A może w ogóle jej akurat nie miał? Jednak jeszcze bardziej niezrozumiałe było dla mnie to, że o morderstwo oskarżeni byli milicjanci. A muszę powiedzieć, że jako 10-latka i przyszła pracownik wymiaru sprawiedliwości, miałam przeogromny szacunek do pracy tych, którzy ścigali przestępców. Ten proces zapadł w mojej, dziecięcej przecież jeszcze pamięci, właśnie z tego powodu. Milicjanci, moi bohaterowie, zabili księdza - właściwie pół człowieka, pół anioła. Jak to w ogóle było możliwe?

Matka
Zagadkę tę rozwiązałam dopiero w 1989 roku. I przyznam uczciwie, że kiedy już ją rozwiązałam, zarówno proces, jak i sam ks. Jerzy zupełnie przestali mnie interesować. Przypomniałam sobie o nich jeszcze dwukrotnie. Po raz pierwszy na drugim roku studiów prawniczych, kiedy zetknęłam się z panią prof. Daszkiewicz, oskarżycielem posiłkowym w procesie toruńskim. A po raz drugi, mniej więcej w tym samym czasie, kiedy zachwycona scenariuszami filmów Kieślowskiego, dowiedziałam się, że ich autorem jest adwokat. Czyli ktoś, kim ja zamierzałam zostać. I ktoś, kto tak jak ja, miał dwie pasje i wspaniale potrafił je połączyć: prawo i pisanie. A ja właśnie zaczęłam pisać. Któregoś razu czytając artykuł o Krzysztofie Piesiewiczu dowiedziałam się, że także on uczestniczył w procesie ks. Jerzego jako oskarżyciel posiłkowy i że kilka lat później okrutnie się na nim za to zemszczono mordując jego matkę. Po studiach nie zostałam adwokatem. Wylądowałam w prowincjonalnym urzędzie, pisząc w wolnych chwilach do lokalnych gazet albo do przysłowiowej szuflady i mając narastające poczucie marnowania wykształcenia i talentów. Do tego wszystkiego zaczęłam doświadczać mobbingu w pracy. Postanowiłam jednak zacisnąć zęby i wytrzymać. Praca nie była tego warta: bardzo niskie zarobki, najniższe stanowisko z kiepskimi perspektywami na lepsze. Mimo, że usiłowałam się trzymać, zachorowałam na depresję i poszłam na kilkumiesięczne zwolnienie lekarskie. To był ciężki, ale dobry czas. W trakcie zwolnienia postanowiłam wziąć udział w ogólnopolskim konkursie literackim organizowanym przez katolickie środowiska twórcze. Znalazłam też nową, dużo lepszą pracę i ze starej odeszłam. Moja praca konkursowa została doceniona. Po odbiór nagrody pojechałam na Jasną Górę. Czułam się tak, ja gdybym dostała Nobla. W trakcie ceremonii wręczania nagród ktoś z organizatorów przyniósł wiadomość, że na Jasnej Górze jest właśnie matka księdza Popiełuszki. Szybko wysłano po nią dwie czy trzy osoby i wręczono jej honorową nagrodę. To chwilowe, przypadkowe spotkanie z nią, było dla mnie, jak dodatkowa nagroda. Trochę także jak znak. Nie wiedziałam tylko znak czego.

Wolność
Mobbing odcisnął jednak na mnie piętno. Nie mogłam pozbyć się przekonania, że wkrótce w mojej nowej pracy spotkają mnie kolejne ciężkie doświadczenia. Zaczęłam uważać, że do niczego się nie nadaję i najlepiej byłoby dla mnie pracować ot choćby w fastfoodzie, smażąc frytki. Te myśli nie odchodziły ode mnie nawet wtedy, kiedy wygrywałam kolejne konkursy i posypały się propozycje wydawnicze. Sukcesy nie podobały się moim zwierzchnikom, zaczęli mnie oskarżać o rozmaite rzeczy, które szkodziły naszej instytucji, a z którymi nie miałam nic wspólnego. Każdego ranka szłam do pracy, jak niewolnik. Bałam się wszystkiego, co mogło się wydarzyć. Nadszedł 19 października. W telewizji nadawano dokument o ks. Jerzym z okazji rocznicy jego śmierci. Nie oglądałam go, ale strzępy narracji dobiegały do moich uszu. Wtedy usłyszałam, że ks. Jerzy czuł się wolny mimo otaczających go zagrożeń. Nie chodziło nawet o system komunistyczny. Czuł się wolny od strachu, modlił się za przeciwników. Tamtego wieczoru pomodliłam się do niego po raz pierwszy. Nie prosiłam o nową pracę, prosiłam tylko o to samo poczucie wolności. Potem następnego dnia i następnego. I naprawdę głęboko wierzyłam, że ks. Jerzy mi pomoże. Na początku listopada zachorowałam nagle. Okazało się, że muszę być poddana operacjom i nie wrócę już do pracy. Krótko po tym, jak przestałam pracować na etacie, dowiedziałam się, jakie pułapki na mnie zastawiano w pracy. Kiedy wróciłam do formy, postanowiłam zaryzykować i postawić na swoją miłość do pióra. Okazało się, że mogę żyć ze swojej pasji. Bez fajerwerków, ale mogę. Dziś wiem, że choć prosiłam ks. Jerzego tylko o wolność w moim sercu, on wyprowadził mnie nie tylko z niewoli toksycznej pracy, ale i niewoli działania wbrew sobie, zakopywania talentów i inwestowania w to, co nie może przynieść owoców. To prawdziwy patron ludzi pracy.
* Imię i nazwisko znane autorce.

Wysłuchała Aleksandra Polewska

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!