Wokół Porozumienia z 1950 roku (2)
Prymas Stefan Wyszyński decydował się na Porozumienie zarówno ze względu na nieodległe cierpienia Kościoła w przeszłości, jak i wyzwania czekające na niego teraz. „Kościół święty, zbyt wiele utracił krwi w czasie okupacji hitlerowskiej, by mogła sobie obecnie pozwolić na dalszy jej upływ” – napisał w „Zapiskach więziennych”.
Prymas był bez wątpienia państwowcem. Ukształtowała go tęsknota za niepodległym państwem z okresu życia pod zaborem i przywiązanie do jego wartości utrwalane w latach II Rzeczypospolitej.
Szacunek dla państwa
Janusz Zabłocki podkreśla: ,,On po prostu wychował się w przekonaniu, że między Kościołem a państwem musi istnieć sfera choćby minimalnego współdziałania. Każde z nich ma inne zadanie do spełnienia, ale zwracają się do tego samego obywatela i nie można dopuścić do konfliktu między nimi”. To obowiązuje zawsze, ale tym bardziej istotne pozostaje w Polsce z jej katolicką i niepodległościową tradycją, nawet wtedy gdy aktualny reżim tej tradycji nie reprezentuje, a właściwie jest względem niej obcy i w gruncie rzeczy jej wrogi. Chociaż strona komunistyczna, ogólnie rzecz biorąc, pozbawiona jest społecznej i narodowej legitymacji do rządzenia Polską i nie czuje się związana zasadami, to jednak, według Prymasa, nie zwalnia to z przestrzegania zasad strony kościelnej. Przeciwnie, tym wyraźniej musi ona ,,trzymać poziom” i brać na siebie odpowiedzialność. Prymas protestował stanowczo przeciw wszelkiemu posądzaniu go o koniunkturalizm, stosowanie wybiegów i uników, prowadzenie jakiejkolwiek gry: „Nie byłem koniunkturalny, nie politykowałem, nie stawiałem «na przetrwanie». Wierzyłem, że ułożenie stosunków jest konieczne, podobnie jak nieunikniony jest fakt współistnienia Narodu o światopoglądzie katolickim z materializmem upaństwowionym”.
Podobnie argumentował we wcześniejszej o kilka miesięcy w rozmowie z członkiem Politbiura i wicemarszałkiem Sejmu Franciszkiem Mazurem: ,,Słyszę często o sobie: Prymas ustępuje powoli, bo ratuje Kościół, chce zyskać na czasie. Tak mówicie wy, niekiedy księża i świeccy katolicy. Oświadczam: nie jest to prawdą. Nie dlatego rozmawiam z Rządem, by «przeczekać».(...) Kościół zawsze stał na stanowisku rzeczywistości i realizmu: rozmawiał z każdym państwem, które chciało z nim rozmawiać. Rozmawia więc w Polsce i z państwem komunistycznym. To nie koniunktura – na miesiąc czy rok. To zasada”. Prymas sądził, że ta zasada była przez Kościół szeroko stosowana i ma swoje liczne precedensy historyczne: „Doświadczenie jednak pouczało, że Kościół nigdy nie mówił «nie» tam, gdzie można było dojść do pokoju i zgody. Wszak po najcięższych prześladowaniach we Francji, w Niemczech bismarckowskich, w Meksyku, w Hiszpanii – dochodziło do zawieszenia broni. Dzieje konkordatów są bogate we wzory i ukazują wiele możliwości”.
Zatrzymać proces wykrwawiania
Stojąc twardo na gruncie realizmu i nie ulegając jednocześnie złudzeniom typowym dla krótkowzrocznych pragmatyków Prymas decydował się na Porozumienie zarówno ze względu na nieodległe cierpienia Kościoła w przeszłości, jak i wyzwania czekające na niego teraz. W „Zapiskach więziennych” tłumaczy: ,,Dlaczego prowadziłem do «Porozumienia»? Byłem od początku i jestem nadal tego zdania, że Polska, a z nią Kościół Święty, zbyt wiele utracił krwi w czasie okupacji hitlerowskiej, by mogła sobie obecnie pozwolić na dalszy jej upływ. Trzeba za każdą możliwą cenę zatrzymać ten proces duchowego wykrwawiania się, by można było wrócić do normalnego życia, niezbędnego do rozwoju Narodu i Kościoła, do życia zwyczajnego, o które tak w Polsce ciągle trudno”. Episkopat musiał wciąż pamiętać, że ,,z wojny wyszliśmy tak okaleczeni, że ledwie zdolni do życia”. Zarazem należało się liczyć z wybuchem i eskalacją kolejnego konfliktu: konfrontacji ,,chrześcijaństwa z bezbożnictwem”. Ku niemu zapewne prowadzi rewolucyjny proces przemian społecznych i już teraz wielu kapłanów, którzy wyszli z obozów hitlerowskich trafiło znów do więzień. W tej sytuacji Prymas uznał za wskazane znalezienie jakiegoś modus vivendi z rządem, ,,jeśli Kościół nie ma stanąć w obliczu nowego – może przyspieszonego i drastycznego w formach – wyniszczenia”.
Czy zatem Porozumienie miało w założeniu ,,spełniać rolę zderzaka, łagodzącego narastający konflikt?” ,,I tak, i nie!” - odpowiada Prymas. Porozumienie służyło temu, by ,,ten konflikt nie zastał nas nie przygotowanych”. Nie było jednak w żadnym wypadku manewrem taktycznym, który mógłby uwikłać Kościół we współpracę z reżimem ani też przebiegłą próbą oszukania strony komunistycznej przy użyciu jej własnych metod. Było sumiennym odwołaniem się do zasad. Wyjaśnienia Prymasa były w tym względzie niezwykle potrzebne, jeśli weźmie się pod uwagę skalę poczynionych w Porozumieniu ustępstw. Przecież Episkopat w imieniu Kościoła potępił ,,wszelkie wystąpienia antypaństwowe” i zobowiązał się do zwalczania ,,zbrodniczej działalności band podziemia”. Zadeklarował też karanie zaangażowanych w działalność podziemia duchownych. Nie trzeba przypominać jak wielkie rozgoryczenie wywołało to w szeregach ostatnich niezłomnych obrońców niepodległości i w popierających ich jeszcze kręgach społecznych.
Bolszewicka interpretacja
Prymas doskonale zdawał sobie sprawę, że ma do czynienia z kontrahentem nielojalnym i nieuczciwym, którego intencje są Kościołowi nieprzyjazne. Podczas, gdy strona kościelna stawała do obrad z przyczyn zasadniczych, czynnik partyjno-rządowy prowadził nieustannie ,,taktyczną grę” dążąc do ,,skompromitowania Kościoła”. Rząd chciał Porozumienia ze względów ,,zaledwie domyślnych”. O ile Episkopat traktował je poważnie, jako zobowiązującą obydwu partnerów umowę, mocą której chronione są wzajemnie prawa i obowiązki każdego, rząd postrzegał je instrumentalnie jako wygodne narzędzie wymierzonej w Kościół dywersji. Prymas o tym wprost nie wiedział, wielu spraw mógł się tylko domyślać, ale Bolesław Bierut w liście do Stalina triumfalistycznie oceniał Porozumienie jako efekt ,,natarcia” na Kościół, który posłuży jeszcze do wywoływania ,,poważnego fermentu wśród niższego duchowieństwa, a nawet wśród biskupów”. Bierut zademonstrował w tym adresie mentalność sowiecką i bolszewicką w czystej postaci. Bolszewicy nigdy nie czuli się skrępowani traktatami, które zawierali, uważając je za broń i środek podboju na równi z innymi. Również w okresie bezpośrednio poprzedzającym Porozumienie rząd dopuszczał się wielu manipulacji i aktów jawnej agresji przeciw Kościołowi (likwidacja Caritas, zorganizowanie ruchu księży-patriotów).
Prymas dostrzegał to i rozumiał, że poczynania komunistów nie sprzyjają projektom umowy: ,,Mogliśmy nie ufać; Rząd dotychczasowymi wyczynami swoimi wobec Kościoła upoważniał do tej nieufności, (…) nieufność duchowieństwa i społeczeństwa katolickiego szły w parze”. A jednak nawet osiągając kontrowersyjne Porozumienie Prymas zwyciężył nie tylko moralnie i duchowo, ale również w wymierny sposób. Pokonał stronę partyjną nie dlatego, że chciał z nią wojny, czy też usiłował powielać jej przebiegłe metody, ale właśnie dlatego, że był uczciwy i w trosce o ocalenie misji Kościoła potrafił wyrzec się elementów istotnych co prawda, ale ostatecznie drugorzędnych, wtórnych w stosunku do jego głównego powołania.
Tekst ks. Piotr Jaroszkiewicz
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!