Wiatry historii są zmienne, a pomniki to nie żagle
„Dzieci z Bullerbyn” to była przez kilka dobrych lat moja najukochańsza książka, którą przeczytałem kilkadziesiąt razy. Nie wiem dokładnie ile razy, bo nie liczyłem, ale na bank więcej niż 30 razy. Oczywiście było to w pierwszych klasach podstawówki, niemniej rekord pozostaje. Lekko odkochałem się w tej książce, kiedy stwierdziłem, że mimo wszystko jest zbyt duży dysonans z moim życiem, bo ja od drugiej klasy szkoły podstawowej byłem ministrantem i mnóstwo czasu spędzałem wokół kościoła i coś mi to dziwnie „śmierdziało”, że ani Lasse ani Bosse, ani Lisa, ani Olle, no nikt tam nie chodził do kościoła. Nie inaczej potem było z kolejnymi bohaterami mojego dzieciństwa z książek Niziurskiego, czy z Tomkiem Wilmowskim od Alfreda Szklarskiego, ale wtedy już coś wiedziałem o cenzurze, komunie, no i domyślałem się, bez względu na postawy ich autorów, że ci bohaterowie nie mogli być religijni.
W każdym razie „Dzieci z Bullerbyn” to dla mnie ważne hasło. Podobnie jak „my dzieci z dworca ZOO” - tej historii zawdzięczam mój absolutny i kategoryczny brak zainteresowania jakimikolwiek narkotykami. Tak wam tu przynudzam o tych różnych dzieciach, bo chcę dzisiaj napisać o „dzieciach z Michałowa”. Tak, tak! Swojego czasu przez kilka miesięcy „dzieci z Michałowa” biły na głowę popularnością „dzieci z Bullerbyn” i wszystkie inne dzieci. Przynajmniej w Polsce. Pozwólcie, że zacytuję Krzysztofa Osiejuka, który tak wspomina to, co się działo zaledwie trzy lata temu: „Dla przypomnienia więc wspomnę dziś, że ów Michałów zasłynął swego czasu z tego, że wedle doniesień liberalnych mediów, znajdujący się nad granicą polsko-białoruską ośrodek dla szturmujących naszą granicę nielegalnych imigrantów przyjął do siebie grupę kobiet i dzieci z Afryki, tylko po to, by ich następnie wywieźć z powrotem do lasu na teren Białorusi i tam ich pozostawić, by zdechli. Sprawa „dzieci z Michałowa” - o kobietach jakoś szczególnie nie wspominano - była grzana przez długie tygodnie w oparach zarzutów pod adresem faszystowskiego polskiego rządu i bandy nazistów w mundurach polskich żołnierzy. Hasło: „Gdzie są dzieci z Michałowa” oblepiało cały kraj, poczynając od ulic miast i miasteczek, a kończąc na Sejmie, a wszystko to codziennie było starannie relacjonowane przez polskojęzyczne media, i tak przez całe nieznośne tygodnie, by wreszcie umrzeć śmiercią naturalną”. Jakkolwiek na przykład „Wyborcza” pisała wówczas: „Nie przestawajmy pytać “Gdzie są dzieci z Michałowa?”. To odtrutka na jad sączony przez władzę” to jednak w końcu pytać przestała, wszyscy przestali, bo jak wiadomo, żadnego tematu nie da się tłuc w nieskończoność, a przecież ciągle pojawiają się nowe. Żal mi tych dzieci oczywiście, bardzo żal. Ale tak wtedy, jak i dzisiaj wiem, że niestety te dzieci stały się częścią wojny hybrydowej prowadzonej przez satrapów z Rosji i Białorusi. Natomiast o dzieciach z Michałowa nikt by już dzisiaj nie wspominał, gdyby nie kuriozalna sytuacja, w jaką wpakowali się włodarze rzeczonego miasta na Podlasiu.
Owe władze są z tej samej opcji politycznej co pan premier i postanowiły postawić w Michałowie pomnik, na którym... zresztą oddajmy głos władzom Gminy Michałowo: „W michałowskim parku miejskim stanęła tymczasowa instalacja artystyczna, której autorem jest Edward Toczko. Tematem pracy artysty jest kryzys uchodźczy i różne jego oblicza na granicach polsko-białoruskiej oraz polsko-ukraińskiej”. Tak napisała Gmina Michałowo w połowie maja na oficjalnym profilu w mediach społecznościowych. Pomnik składa się z dwóch ustawionych w niedalekiej odległości od siebie płaskorzeźb. Na jednej z nich znajduje się funkcjonariusz, który wręcza maskotkę małemu dziecku. Obok stoi matka dziewczynki. Na drugiej instalacji widać groźnego, zamaskowanego mundurowego, który jedną dłoń ma uniesioną do góry. Pod stopami wojskowego widać drut kolczasty, a za nim– matkę z dwójką dzieci. Jedno dziecko zdaje się płakać. Jak twierdzą twórcy ideą płaskorzeźb z parku w Michałowie miało być artystyczne zobrazowanie różnego podejścia polskich służb do problemu uchodźczego. Na pierwszej płaskorzeźbie miała zostać przedstawiona rodzina z Ukrainy, a na drugiej – migrantów z granicy polsko-białoruskiej.
Pomnik miał być odsłonięty z wielką pompą przy udziale różnych oficjeli, zwłaszcza że był absolutnie „po linii” z poglądami ugrupowań, które tak bardzo grzmiały podczas pierwotnej budowy muru na granicy z Białorusią i nie przestawały trzy lata temu pytać: „Gdzie są dzieci z Michałowa?”. I pewnie pan burmistrz myślał, że jego pomysł spotka się z przynajmniej podobnym odbiorem jak film pani Agnieszki Holland „Zielona granica”. Pech chciał, że pan premier Donald Tusk zmienił front o 180 stopni i teraz sam będzie mur na granicy ulepszał, aby powstrzymać nielegalnych uchodźców wpychanych tu przez pana Łukaszenkę i nagle okazało się, że - jakby to powiedzieć - na filmie pani Holland nikt nie klaskał! Pomnik wstydliwie zasłonięto, impreza z pompą się nie odbyła, ale w końcu ustawione w Michałowie płaskorzeźby odsłonięto po cichu bez udziału władz i mieszkańców i nazwano je tymczasową instalacją. Na stronach gminy napisano: „Chcemy powiedzieć NIGDY WIĘCEJ WOJNIE! Stop cierpieniu, nikt nie musi umierać w lesie. Nikt nie potrafi powiedzieć czego nie ma i co jest nieprawdą, jeśli chodzi o tę instalację. Trzeba mieć bardzo złe intencje. aby doszukiwać się w tej instalacji próby obrażania kogokolwiek”. Wielu ludzi jednak się oburzało, również funkcjonariusze Straży Granicznej, ale pewnie by tak już to zostało i umarło śmiercią naturalną, jak niegdyś temat „dzieci z Michałowa”, ale niestety w czwartek, 6 czerwca w Warszawie zmarł szeregowy 1. Warszawskiej Brygady Pancernej, który został raniony nożem 28 maja na granicy z Białorusią. I w piątek dwóch ludzi czarną folią ponownie zasłoniło kontrowersyjną płaskorzeźbę. Nie byli to jednak urzędnicy gminy, ale najprawdopodobniej członkowie Młodzieży Wszechpolskiej, bo ta organizacja opublikowała na swoich portalach stanowisko: „Nie ma naszej zgody na deptanie dobrego imienia Wojska Polskiego i Straży Granicznej”. Nie sądzę, aby w obecnej sytuacji ktoś z włodarzy gminy odważył się pomnik ponownie odsłonić. I raczej nie będzie poklepywania po plecach przez władze partii.
Jak widzicie również dzisiaj nasz uśmiech, to smutny uśmiech. Tak chcieli się zasłużyć, tak mieli „klaskaniem obrzękłe prawice”, a tu się okazało, że prawda etapu się zmieniła. Bo z tych tischnerowskich to była najwyraźniej ta trzecia.
Pleban ze wsi
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!