Tylko Eucharystia
Człowiek może przeżyć zaledwie kilka dni bez wody i kilka tygodni bez jedzenia. Marta Robin żyła tak około 50 lat, w tym czasie jej jedynym pokarmem była Eucharystia.
O Najświętszym Sakramencie, który niedługo uczcimy w czasie uroczystości Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej, często przypominamy sobie tylko od święta, jak w Boże Narodzenie, Wielkanoc, czy właśnie teraz w Boże Ciało. Dlatego wydaje się On darem przez nas nie zawsze dostrzeganym i docenianym. Francuzka Marta Robin (1902-1981) z niego czerpała siły do życia, na dodatek ona - wiejska, niewykształcona dziewczyna potrafiła doradzać teologom, biskupom, wierzącym i ateistom.
Gdzie jest Jezus?
Marta urodziła się w rodzinie rolników Józefa i Alicji w przysiółku Moilles w niewielkiej wiosce Châteauneuf-de Galaure położonej 70 km na południe od Lyonu. Spośród rodzeństwa była najmłodsza, miała cztery siostry i brata. Jak pisze ks. Bernard Peyrous, postulator w procesie beatyfikacyjnym Marty Robin w „Mistyczce naszych czasów” miała szczęśliwe dzieciństwo, z wyjątkiem poważnych problemów zdrowotnych, jakie przechodziła jako małe dziecko. Marta jak inne dzieci lubiła modlić się, tańczyć, śmiać i żartować. Idąc paść krowy zabierała ze sobą różaniec. Zresztą miała szczególne nabożeństwo do Maryi, o której mówiła „moja Mama”. Pewnego dnia Józef Robin zawiesił na drzwiach drewniany krzyż, na którym nie było figury Jezusa. Wtedy pięcioletnia Marta zapytała: „gdzie jest Pan Jezus”? Tata odpowiedział jej: „tam Go nie ma”. Stwierdziła wtedy: „w takim razie my tam będziemy”. Wydaje się, że była to zapowiedź tego, co spotka ją w przyszłości.
Kiedy do niewielkiej wioski dotarły antyreligijne nastroje ogarniające Francję, z okolicy wydalone zostały zgromadzenia zakonne, a szkoły przez nie utrzymywane zamknięte. Marta uczyła się więc w świeckiej szkole dla dziewcząt. Swoją Pierwszą Komunię Świętą przeżyła z miłością. „Wierzę, że przez moją osobistą Komunię zostałam wzięta w posiadanie przez naszego Pana” - dzieliła się potem.
Stworzona do cierpienia
Pewnego grudniowego dnia szesnastoletnia Marta upadła na podłogę w kuchni. Jej bliskim wydawało się, że umarła. Przez cały czas była nieprzytomna. Zapadła na tajemniczą chorobę. Przeszła wiele badań, ale lekarze nie wiedzieli, jak jej pomóc. Spędziła 27 miesięcy w letargu. Leżała w łóżku, nie tolerowała światła, cierpiała i krzyczała z bólu. Oprócz aspiryny nie było w tym czasie niczego, co mogłoby jej pomóc w cierpieniu. W lipcu 1917 roku pojawiły się skurcze mięśni, kłopoty z trawieniem, trudności związane ze wzrokiem. Po pewnym czasie jej stan zdrowia poprawił się, odzyskała nawet częściowo zdolność widzenia. Były dni, że nawet pracowała w gospodarstwie, chodziła na pielgrzymki do pobliskiego sanktuarium. Choroba jednak znowu zaatakowała. W 1927 roku znów wydawało się, że umrze. W czasie trwania procesu beatyfikacyjnego eksperci stwierdzili, że cierpiała wtedy na zapalenie mózgu. Jednak w czasach Marty nie potrafiono dobrze zdiagnozować tej choroby, a co dopiero leczyć. W wiosce niektórzy uważali Martę za histeryczkę, a ona zastanawiała się: dlaczego cierpi.
W czasie choroby objawiła się jej Maryja, a potem w 1927 roku św. Teresa z Lisieux. Zapewniała, że Marta nie umrze, lecz będzie wiele cierpieć dla Jezusa. Przełomowym momentem w życiu duchowym dziewczyny było znalezienie starego modlitewnika, a w nim słów: „Dlaczego szukasz pokoju, kiedy jesteś stworzona do walki? Dlaczego szukasz przyjemności, kiedy stworzona jesteś do cierpienia?”. Marta postanowiła wybrać drogę cierpienia, chociaż nie była to dla niej łatwa decyzja. Ks. Henryk Dziadosz, jezuita, który ją poznał, napisał, że ten wybór miał swój zewnętrzny wyraz w „Akcie zawierzenia i ofiarowania się miłości i woli Boga” w 1925 roku. W ten sposób oddała Bogu ciało, rozum, serce, uczucia, wolę, radość, ból i samotność, czyli całe życie. Jej wybór w czasie objawienia potwierdził Jezus w grudniu 1928 roku. Jej dewizą stały się słowa: „Najświętsze Serce Jezusa na krzyżu jest świątynią, w której chcę przebywać, żyjąc tu na ziemi”. Dlatego punktem centralnym jej życia stała się Eucharystia.
Znaki męki
W latach trzydziestych Marta otrzymała stygmaty i koronę cierniową. Od 1931 roku do końca życia co tydzień przeżywała mękę Chrystusa. Zaczynała się w czwartek, a kończyła w niedzielę lub poniedziałek rano. Niektóre osoby (szczególnie biskupi) mogły jej wtedy towarzyszyć. Świadkowie czuli, jakby sam Chrystus przeżywał mękę w jej ciele, które było całkowicie sparaliżowane. W końcu nie mogła nawet jeść, pić i spać. Nigdy nie została podłączona do kroplówki. Jej jedynym pokarmem stała się Komunia Święta przynoszona przez księdza. Jak to możliwe, przecież nie mogła nic przełykać, bo mięśnie przełyku miała sparaliżowane? W chwili Komunii Świętej Hostia sama opuszczała ręce księdza. Sama przenikała w ciało Marty bez przełykania.
Na dodatek straciła wzrok, a światło sprawiało jej ból. Cale lata spędziła w ciemnym pokoju. Nie mogąc się ruszać z łóżka czytała książki z dziedziny duchowości, a potem gdy już nie widziała prosiła, by jej je czytano. Znała na pamięć całe fragmenty Ewangelii. Najpierw sama zapisywała myśli, a potem dyktowała to, co chciała zapisać. Tak powstały jej Dzienniki i opisy męki Pańskiej.
Szkoła i Ogniska
Dla nas, ludzi XXI wieku, życie, w którym pojawia się cierpienie najlepiej gdyby nie istniało. Kto chciałby cierpienia atakującego z ogromną siłą? Pewnie niewielu. Cierpienie wydaje się złem, które trzeba za wszelką ceną wyeliminować. Nawet za cenę życia chorego. Życie Marty to znak dla tych, którzy uważają, że jeżeli ktoś cierpi, jest niepełnosprawny, sparaliżowany, jego życie jest bezużyteczne i dla niego najlepszym rozwiązaniem jest śmierć. Wprawdzie ludzie XXI wieku nie wymyślili eutanazji, jednak są kraje, gdzie jest ona popierana, a nawet można ją stosować oficjalnie.
Marta cierpiała, ale potrafiła dzielić się sobą z innymi. W 1933 roku Chrystus poprosił ją, by założyła szkołę dla dziewcząt. Wspierał ją w tym jej pierwszy ojciec duchowny proboszcz miejscowej parafii ojciec Leon Faure, potem był to ojciec Georges Finet. Na tym nie koniec. Powstało jeszcze dzieło związane ze szkołą i nazywane Ogniskiem miłości. Marta tłumaczyła, że to wspólnota osób świeckich, które nie składają ślubów i wszystko mają wspólne. Żyją życiem pierwotnego Kościoła. O. Finet głosił w tej wspólnocie rekolekcje. Ogniska powstały w wielu krajach, nie tylko we Francji.
100 tysięcy
W czasie II wojny światowej Marta rozpoczęła następne swoje dzieło. W swoim skromnym pokoju zaczęła przyjmować teologów, którzy przyjeżdżali, by porozmawiać z niewykształconą dziewczyną. Kiedy wchodzili widzieli łóżko, komodę z figurą Matki Bożej, krucyfiks, plecione krzesła i ciężkie zasłony z weluru. W ciemnościach trudno było im dostrzec Martę. Jak pisze ks. Peyrous podbiła umysły gości do tego stopnia, że kiedy wyjeżdżali zmieniali albo doskonalili swoje dotychczasowe stanowisko w sprawach teologicznych. Oni wiele na ten temat myśleli, natomiast ona wiele doświadczyła. Z Martą spotykali się też założyciele instytucji religijnych, wspólnot i zakonów. Odwiedzali ją wszyscy: aktorzy, ludzie prości, ministrowie, dziennikarze, kierowcy ciężarówek i wielu innych. Wierzący i ateiści. W sumie przyjęła ponad 100 tysięcy gości, którzy szukali u niej duchowych wskazówek i wsparcia w trudnych sytuacjach. Marta zawsze z uwagą słuchała każdego i udzielała rad. Jeden z odwiedzających wspominał: „Sposób, w jaki przyjmowała gości, był zupełnie niezwykły, bardzo przyjazny, serdeczny, odnosiło się wrażenie, jakbyśmy się znali od dawna”. Mówiła prosto i zrozumiale. Czasem nie mówiła nic, tylko: „Pomódlmy się”. Zresztą rozmowy często kończyły się modlitwą. Świadectwa rozmów są dowodem, że posiadała dary rady i współczucia.
Tajemnica Kościoła
Marta Robin umarła w nocy 6 lutego 1981 roku, samotnie w swoim pokoju. W rozmowie zamieszczonej na stronie polskich Ognisk miłości Philippe Madre powiedział: „Miałem ten przywilej i łaskę, że mogłem z nią spędzić półtorej godziny na dwa dni przed jej śmiercią i właśnie wtedy Marta wypowiedziała wielkie proroctwo, tak bliskie jej sercu, dotyczące powrotu wiary w Kościele. Nie znaczyło to dla niej, że chrześcijanie stracili wiarę, ale że od pewnego czasu ich życie wiary jest jakby uśpione, że uczestniczą w Eucharystii czy sprawowaniu innych sakramentów w sposób, być może nieco rytualny, nie angażując się całym sercem, nie wchodząc w postawę zaufania miłości Boga. Dla niej powrót wiary to jakby wylanie miłosierdzia, wylanie zaufania, którego Kościół miał wkrótce doświadczyć”. Jak mówił Philippe Madre, Marta zapraszała wszystkich chrześcijan, by żyli Eucharystią, nie traktowali Jej jako praktyki religijnej czy obowiązku, ale by naprawdę żyli tym, co stanowi tajemnicę Kościoła.
Renata Jurowicz
Każdego dnia podejmuję z bezgraniczną wdzięcznością i z ogromną radością to wielkie zadanie, które powierzył mi Zbawiciel, dziękując Mu za to, jak cudownie mnie obdarzył kielichem swojej męki, swoją cierniową koroną, swymi gwoździami i swym świętym krzyżem.
Marta Robin
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!