TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 19 Kwietnia 2024, 03:29
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Tragedia smoleńska pół roku później

01.11.10

Tragedia smoleńska pół roku później

Patrząc z perspektywy minionego czasu na wydarzenia z 10 kwietnia i późniejszych miesięcy, nie sposób ustrzec się podstawowego pytania: co się stało z państwem polskim? Wbrew temu bowiem, co stwierdził niedługo po katastrofie polskiego tupolewa ówczesny marszałek Sejmu, można powiedzieć z całą pewnością, że państwo polskie NIE zdało egzaminu. Pisząc „państwo” mam na myśli instytucje związane z zapewnianiem bezpieczeństwa obywatelom (wśród nich „pierwszym obywatelem” nazywa się zwykle urzędującego prezydenta), z ich ochroną, ale też z egzekwowaniem prawa oraz z funkcjonowaniem wymiaru sprawiedliwości.

Wiemy już, że rząd Donalda Tuska odpowiedzialny za zabezpieczanie prezydenckich podróży zlekceważył nie tylko przepisy ich dotyczące oraz ograniczenia w kwestii poruszania się wysokich rangą funkcjonariuszy państwowych i oficerów polskich sił zbrojnych, jakie wprowadzono po katastrofie samolotu CASA (np. konieczność rozdzielania członków delegacji polskich ViP-ów), ale i spartańskie warunki panujące na rzadko używanym lotnisku smoleńskim. Czy zlekceważenie to było związane z paroletnią polityką ostentacyjnego „zwalczania” prezydenta Lecha Kaczyńskiego, czy był to wyraz indolencji, jaka z wieloma działaniami koalicji PO-PSL wiąże się od początku istnienia gabinetu Tuska-Pawlaka, czy też wynikało ono z jeszcze innych powodów – na te pytania powinno odpowiedzieć choćby dochodzenie prowadzone przez zespół parlamentarny pod kierunkiem Antoniego Macierewicza.       
Z biegiem dni okazuje się zresztą, że to właśnie z tym zespołem należy wiązać nadzieje na wykrycie przyczyn katastrofy, ponieważ (tu znowu wątpliwa zasługa polskiego rządu) w warunkach zaistniałego z dniem 10 kwietnia bałaganu prawnego i kompetencyjnego, kwestię śledztwa „wzięła na siebie” strona rosyjska i – jak się dowiedzieliśmy niedawno – po przeprowadzeniu półrocznego dochodzenia sprawę tragedii smoleńskiej uważa ona za zamkniętą (przekazanie „ostatnich dokumentów”). Wyjaśnień (Rosjan) dotyczących przebiegu katastrofy nie będę tu przytaczał, ponieważ są one powszechnie znane, ale też dlatego, że urągają one zdrowemu rozsądkowi oraz jakimkolwiek przyjętym w cywilizowanym świecie zasadom związanym z badaniem tego rodzaju wydarzeń. Pomijając na razie fakt, że tragedia dotknęła delegację z głową polskiego państwa na czele, to należy pamiętać, że ilekroć samoloty pasażerskie ulegają katastrofom, tylekroć zanim określi się przyczyny danego zdarzenia, to przeprowadza się drobiazgowe śledztwo z udziałem specjalistów. Takie śledztwo zawiera w sobie kilka podstawowych procedur: 1) pełne zabezpieczenie miejsca katastrofy, 2) dokładne ofotografowanie/sfilmowanie rozłożenia szczątków (zarówno samolotu, jak i ofiar), 3) staranne zebranie, skatalogowanie i złożenie w hangarze pozostałości po samolocie, 4) laboratoryjne (niejednokrotnie kryminalistyczne, czyli z udziałem ekspertów medycyny sądowej) badania szczątków.
Na tle choćby tych wymienionych przeze mnie zasad prawidłowego badania katastrof lotniczych można z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że czegoś takiego w przypadku 10 kwietnia nie widzieliśmy. Co więcej, zapewniano nas po wielokroć, że właściwie to wszystko jest w porządku, a nad całym dochodzeniem przecież i tak czuwają rosyjscy profesjonaliści. Wszystko „było w porządku”, mimo iż Rosjanie w ciągu paru dni zaczęli ciąć piłami mechanicznymi (!) części wraku, wywozić je z miejsca katastrofy, wycinać okoliczne drzewa, orać ziemię, jeździć ciężkimi maszynami, pakować szczątki do worów itd. „W porządku” było także to, że nie istniała żadna obszerna fotograficzna i filmowa dokumentacja miejsca zdarzenia (to, co widzieliśmy w mediach, do znudzenia emitowane, a zmontowane z materiałów montażysty TVP Wiśniewskiego, nakręconych „rozdygotaną kamerą”, nie nadaje się do żadnego poważnego użytku) – dziennikarze nie mieli wszak wstępu na pobojowisko. „W porządku” okazało się też dość bezładne zrzucenie przez Rosjan pozostałości po tupolewie na płytę lotniska i pozostawienie tychże resztek na niszczenie na długie miesiące. „W porządku” okazały się też laboratoryjne badania, w których, jak się dowiedzieliśmy od przedstawicieli polskiej prokuratury, udział naszych specjalistów był prawie zerowy.
Zaniedbania strony polskiej są już tajemnicą poliszynela - nie warto ich szczegółowo analizować. Już samo dopuszczenie do takiego stanu rzeczy, którego obraz przedstawiłem wyżej, kwalifikuje się do wszczęcia prokuratorskiego postępowania. Zginęło 96 osób z Parą Prezydencką, najwyższymi urzędnikami i wojskowymi na czele, zaś polski rząd nie był w stanie zapewnić ani udziału zachodnich ekspertów w badaniach, ani powołania międzynarodowej komisji w tak bezprecedensowej sprawie, ani nawet – pozwoliwszy Rosjanom na prowadzenie dochodzenia – dopilnować, by śledztwo przebiegało prawidłowo. Gdy dojdzie do zwykłego wypadku na drodze z ofiarami śmiertelnymi (nie wspominając o zabójstwie czy morderstwie) policja zamyka przejazd i bardzo uważnie  gromadzi się wszelkie dane dotyczące zdarzenia – nie ma mowy o tym, by cokolwiek przestawiano, niszczono, wywożono. 10 kwietnia mieliśmy zaś do czynienia z czymś dużo poważniejszym niż drogowy wypadek – polskie władze zaś niemal całkowicie umywają ręce. 
Oczywiście w takim właśnie przebiegu wydarzeń należy uwzględnić też „inwencję” władz Rosji (MAK i prokuratura rosyjska podlegają Kremlowi). Oto bowiem, jak wynika z relacji płk. Edwarda Klicha zeznającego przed komisją sejmową w maju br. (stenogram na stronie posła PiS Zbigniewa Kozaka www.zbigniewkozak.pl/?p=1220), już 10 kwietnia w porannych godzinach polskiego czasu, niedługo po katastrofie zakwalifikowano ją jako „wypadek lotniczy” i pod takim kątem dobierano polskich reprezentantów do ewentualnego współuczestnictwa w dochodzeniu. Już w pierwszej godzinie po katastrofie strona rosyjska przekazała przedstawicielom Polski skróconą (wypadkową) wersję przebiegu zdarzenia, która to wersja została następnie upubliczniona w mediach i z niebywałym uporem lansowana. Tymczasem nie było absolutnie żadnych podstaw ani prawnych (nawiasem mówiąc, polski samolot był wojskowy, a nie cywilny – nie podlegał pod „konwencję chicagowską”, o której tyle słyszeliśmy), ani rzeczowych, by nadawać taki bieg tak skomplikowanej, poważnej, pozbawionej precedensu sprawie. Niemożliwe było – biorąc pod uwagę nie tylko ówczesne fatalne ponoć warunki atmosferyczne i brak jakiegokolwiek wizualnego zapisu przebiegu katastrofy (w przeciwieństwie np. do uchwyconych przez kamery innych katastrof lotniczych), ale przede wszystkim wagę, rangę wydarzenia (ginie prezydent, szefowie sztabu generalnego, prezes banku centralnego itd.) – stwierdzenie w przeciągu kilkudziesięciu, jeśli nie kilkunastu minut, jaki był przebieg i jakie były przyczyny zdarzenia. Wystarczy zresztą wyobrazić sobie, co by się działo, gdyby doszło do analogicznej tragedii z udziałem najwyższych władz Rosji czy Niemiec, że nie wspomnę o USA. Podejrzewam, że nikt nawet nie ośmieliłby się podejrzewać ani choćby snuć przypuszczeń, że doszło do pospolitego lotniczego wypadku – tylko z marszu wszczęto by śledztwo z podejrzeniem zamachu, a dziennikarze osobiście zajęliby się wspieraniem śledczych, szukając tropów, świadków i dowodów.
Zakwalifikowanie tego, co się stało w Smoleńsku do kategorii wypadków lotniczych, pozwoliło więc Rosjanom od razu ,,pokierować” sprawą tak, że nie brali udziału w oględzinach specjaliści z dziedziny kryminalistyki (bezwzględnie obecni przy badaniu zdarzeń z podejrzeniem wybuchu bombowego, sabotażu itp.), no bo i obszaru, na którym doszło do katastrofy, nie uznano za „crime scene”, czyli miejsce zbrodni. W ten też sposób szczątki samolotu, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zamieniły się w złom, który można było układać w bezładne stosy i wywozić z pobojowiska, zaś rzeczy ofiar – w śmiecie nadające się do utylizacji (do której jeszcze w pełni nie doszło, jak wiemy). Ciała zmarłych, po identyfikacji przeprowadzanej w dość niejasnych, mówiąc oględnie, warunkach, złożono do trumien, które zamknięto i zakazano (jakim prawem?) otwierać, tłumacząc zakaz (dość zaskakującą w obliczu całej tragedii) troską o wrażliwość krewnych ofiar.
Z perspektywy tych sześciu miesięcy od tragedii jasne staje się to, że NIC w kwestii jej zbadania i wyjaśnienia nie przebiegało tak, jak powinno – nawet, gdyby (co wydaje się wprost niemożliwe) 10 kwietnia doszło do „zwykłego lotniczego wypadku”. Mało tego, jeślibyśmy – biorąc w nawias to, co już wiemy – założyli jednak, że doszło do wypadku, to porównanie przerażającej skali zniszczenia polskiego samolotu (brak prawie całego kadłuba i kokpitu) ze skutkami katastrof lotniczych w podobnych warunkach (awaryjne lądowanie lub spadanie z niedużej wysokości na terenie leśnym) świadczy jednoznacznie na niekorzyść hipotezy wypadku. Nie tylko bowiem piloci zwykle starają się posadzić maszynę tak, by jak najmniej osób ucierpiało, ale też drzewa amortyzują jej upadek i nawet, jeśli dochodzi do jej rozpadu, to jakaś część pasażerów (najczęściej większość) wychodzi cało z tego rodzaju zdarzenia. Pamiętajmy, że polski tupolew (twierdzi tak nawet wstępny raport MAK-u) nie płonął – nie było pożaru (nawet na migawkach Wiśniewskiego widać zaledwie parę ognisk i dopalających się szczątków).
Wspomniałem, że polskie państwo nie zdało egzaminu. Nie zdały go też (mieniące się polskimi) media. Poza środkami przekazu takimi jak: „Nasz Dziennik”, Radio Maryja, „Gazeta Polska”, „Nowe Państwo”, „Fronda” itp., a więc zaliczanymi przez „oświeconych” do „ciemnogrodu”, media mainstreamowe jednym głosem przekazywały polskim obywatelom rosyjską wersję wydarzeń. Nic dziwnego, że swego rodzaju refleksem tejże wersji i tego rodzaju działań dziennikarzy stały się postawy Polaków na Krakowskim Przedmieściu udokumentowane znakomitym dokumentalnym filmem pani Stankiewicz, „Solidarni 2010”. Można powiedzieć, że to przede wszystkim ci zwykli, przepojeni patriotyzmem i wiarą w Chrystusa, polscy obywatele jako jedyni pokazali jak należy zachować się w obliczu takiej wielkiej tragedii, jaką był, jest i będzie na długie dekady dalszych losów naszej Ojczyzny, dzień 10 kwietnia.
Mimo upływu sześciu miesięcy i mimo oświadczeń strony rosyjskiej ta sprawa wcale nie dobiegła końca. W Bogu pokładajmy nadzieję, że teraz, gdy ruszył z dochodzeniem zespół parlamentarny i włączyli się amerykańscy specjaliści od badania katastrof lotniczych, wyjaśnienie przyczyn tego, co się stało w Smoleńsku okaże się łatwiejsze. Pamiętajmy jednak dokładnie o haniebnych postawach tych ludzi, którzy dołożyli wszelkich starań, by to wyjaśnienie opóźnić, utrudnić lub wprost uniemożliwić oraz tych, którzy szydzili i z ofiar, i z tragedii, i z ludzi składających hołd zabitym. O ile bowiem ta katastrofa nie ma swego precedensu w dziejach RP, o tyle te haniebne postawy również są czymś zupełnie wyjątkowym, mrocznym, antypolskim - świadczącym o upadku moralnym części ludzi zaliczających się do naszego narodu.      

Free Your Mind
Autor jest blogerem od lat publikującym na Niezależnym Forum Publicystów
salon24.pl, a także polis 2008

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!