Toniemy – a kto?
Mijają dwa miesiące od kiedy z własnej woli pozbawiliśmy się domu. Kryptonim „remont” początkowo coś oznaczał, teraz jest tylko zestawieniem sześciu liter bez większego znaczenia. Mam wrażenie, że podobny pomysł mieli Żydzi wychodząc na pustynię za Mojżeszem.
Tak na zdrowy rozum mieli jakieś trzy tygodnie drogi (nie jestem w tej dziedzinie fachowcem, nie przysięgnę, może tam było i cztery, a nawet pięć bez kozery). To i tak może być słaby pomysł razem z tym całym bagażem, zawierającym, jak się wydaje, więcej kobiet i dzieci (przepraszam, to nie ja uważam kobiety i dzieci za bagaż, ale zgaduję, że ci Żydzi mogli tak myśleć, są pewne podstawy, żeby tak zgadywać), niż jedzenia i picia. Jedzenia i picia zabrakło zresztą, jak mi się wydaje, szybciej niż po pięciu tygodniach. No, ale mogłem czegoś nie zrozumieć.
Jeśli ktoś ma poczucie, że w miarę rozumie Stary Testament, bo uchwycił sens historii Noego (że się można utopić, jak się nie ma łódki), to polecam Księgę Ezechiela. Poczytajcie ze zrozumieniem. Dlaczego akurat tą? Bo omawia ją na rekolekcjach o. Szustak, więc można się dowiedzieć o co tu chodzi do jasnej Anielki (wybacz córeczko).
Ale to nie jest historia o Starym Testamencie. W każdym razie nie do końca. No więc Żydzi liczyli powiedzmy na sześć tygodni, choć liczyli raczej słabo, bo i na tyle nie byli przygotowani. Wyszło im 40 lat. Większość w ogóle nie doszła, bo na pustyni były kiepskie warunki, a ludzie nie żyli zbyt długo (oczywiście z wyjątkami – na przykład Noe jakieś 900 lat zdaje się, co znacznie podbijało średnią. To wszyscy wiedzą. A tak przy okazji rok ma około 52 tygodnie. To akurat nie wszyscy wiedzą, a jest takie pytanie w Teście Inteligencji Wechslera (który zapewne był Żydem choć niekoniecznie starożytnym), w związku z tym wszyscy psycholodzy i psychiatrzy zwykle wiedzą. Czyli wychodzi jakieś 2080 tygodni zamiast sześciu. No cóż… To może zmieniać postać rzeczy.
Nasz remont miał trwać trzy tygodnie. Więc rekord Żydów jest raczej niezagrożony. Czemu więc czujemy się jakbyśmy niestety wypadli z Arki? Nie jestem pewien, ale spróbuję rzucić snop światła na to zagadnienie. Zgromadziliśmy się – Anita, Boryś i ja – na nadmuchiwanym materacu. Było to w połowie stycznia. Materac był szary. Nadal jest. Zaryzykowałbym, że ma dwa łokcie wysokości, cztery łokcie szerokości i z osiem długości. Nie mam pojęcia, czy tak jest, ale oczywiście nawiązuję do planu budowy Arki, bardzo dokładnie opisanego w Starym Testamencie. Wiem, że to wiecie, więc, przepraszam za takie tłumaczenie prostych dowcipów. Wypłynęliśmy więc na naszym materacu, nieodwołalnie opuszczając strefę komfortu. Co oznacza wejście w strefę dyskomfortu. Szkoda, że nam tego nikt nie powiedział.
W jakimś momencie między dziś a pierwszym dniem naszej podróży skończyłem czytać Biblię. Przeczytałem całą, calutką. Każdą stronę. Dostałem ją od babci Dorotki, po ludzku mówiąc mojej mamy, pięć lat i cztery miesiące temu. I tyle też czasu ją czytałem. Z niepełnym rozumieniem, to z pewnością. Ale z radością. A kilkanaście dni później obudziliśmy się w środku nocy z nogami w górze. Gdzie były nasze głowy? Zgadnijcie - w dole! I coś syczało. To nie był Boryś. To była dziura w materacu. Miałem w życiu różne dziwne przebudzenia, nie zawsze przyjemne. To materiał na osobny tekst, może go wkrótce napiszę. To było jedno z nich.
W wieku 60 lat, z bolącym kręgosłupem i średnio sprawnym ogólnie organizmem (mówię tu wyłącznie o sobie, a nie o Anicie czy też Borysiu) wstawanie z nogami do góry i głową do dołu nie jest aż tak łatwe, jak to się wydaje młodym sportowcom…
W każdym razie, zbliżam się do puenty, kiedy obudziłem się w tej niezwykłej pozycji i zdaje się z Borysem na brzuchu, miałem tylko jedną, dość przykrą, jak mi się wydało, myśl „toniemy”.
A potem powiedziałem sobie to bardzo powoli. „TO NIE MY”. I ogarnął mnie spokój. To nie my wyszliśmy na pustynię, powiedzieli sobie ci, co ujrzeli Ziemię Obiecaną. To nie my nie dojdziemy - mówili ci, co wyszli. I nie mieli racji? Mieli. Bo to nie byli już oni. I to nie my wrócimy z naszej podróży do innej strefy. A skoro nie my - to oni. Czyli toniemy - to - oni. Czysty w sumie Ezechiel… ■
Łukasz Święcicki
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!