Teolog ,,szczęśliwej syntezy” wytrawny miłośnik Bożego piękna, cz. 1
O zmarłym w ostatnim dniu 2022 roku papieżu Benedykcie XVI należy mówić, gdyż pomimo gigantycznego dorobku, jaki po sobie pozostawił i kluczowej roli, jaką odegrał w Kościele naszych czasów, jest on dalej zadziwiająco mało znany wśród rzeszy polskich katolików.
Joseph Ratzinger przebył w ciągu swojego życia znaną wszystkim, którzy interesują się tematyką współczesnego Kościoła, intelektualną ewolucję. Jako młody, dynamiczny uczony, doradca teologiczny kard. Fringsa z Kolonii był zdecydowanym zwolennikiem reform, tego, co określano mianem koniecznej wręcz odnowy, słynnego agiornamento, i w tej roli wywierał znaczący wpływ na przebieg prac Soboru Watykańskiego II.
Manifest teologów i właściwe wnioski z rebelii 1968 roku
W czasie soboru i po nim ks. Ratzinger publikował na łamach uchodzącego za trybunę progresistów periodyku Concilium. Znalazł się nawet wśród autorów deklaracji z 17 grudnia 1968 roku, w której skupieni wokół pisma teologowie (prócz niego np. Karl Rahner, Edward Schillebeeckx, Yves Congar) krytykowali metodę działania Kongregacji Nauki Wiary i panującą w Rzymie podejrzliwość względem nowatorów ze świata akademickiego. Co ciekawe, skoro deklaracja wydana została w grudniu, musiała powstać już po zapoczątkowanej wiosną 1968 roku studenckiej rewolcie, która ukazując radykalne oblicze i naturę buntu, niesłychanie głęboko wpłynęła na postawę profesora i skłoniła go w przyszłości nie tylko do znalezienia nowego stanowiska pracy na bardziej konserwatywnej uczelni w Ratyzbonie, ale przede wszystkim do podejmowanej systematycznie w trakcie kolejnych dekad próby sformułowania i wyrażenia na nowo pełni katolickiej doktryny, owej ,,szczęśliwej syntezy” wiary i rozumu, praw umysłu i praw serca, dogmatycznej jasności i precyzji oraz charakterystycznej dla katolicyzmu, duchowej pogody, ,,słoneczności”, czy inaczej, promienności kościelnego nauczania i tradycji.
Zresztą Joseph Ratzinger nigdy nie uważał, że to on zmienił swoje poglądy, że zrewidował wymowę swojego przekazu. Zawsze był zdania, że to intelektualni towarzysze epoki soboru posunęli się za daleko, że przestali w końcu wypowiadać i reprezentować to, co jest katolickie, co należy do kościelnego, nienaruszalnego depozytu, wobec którego teologia i teologowie winni pełnić zawsze służebną rolę i zachowywać pełen czci stosunek do dziedzictwa wieków. Kardynał, a potem papież Benedykt XVI, zwykł powtarzać potem często, zdumiewająco zwięźle i trafnie: Kościół nie jest przede wszystkim nasz, ale Jego, czyli Boga, Jego, czyli Jezusa Chrystusa; liturgia, w szczególności Eucharystia, Msza Święta, Najświętsza Ofiara nie do nas w pierwszej kolejności należy, ale do Niego i nam nie wolno jest rozporządzać nią z dowolnością. Wyraźne ślady tego w rzeczy samej katolickiego sposobu myślenia istotnie datować można na dość wczesny okres działalności Josepha Ratzingera.
Już w lutym 1961 roku, a więc na półtora roku przed soborem, ks. Ratzinger w polemice ze znanym później kontestatorem Hansem Küngiem podkreślał, że Kościół nie jest podobny do instytucji świeckiej, że władza w nim, władza biskupów i przyszłego soboru nie pochodzi z ustanowienia ludzkiego, nie wywodzi się z mandatu powierzonego pasterzom przez lud, ale ma swoje źródło w powołaniu przez Boga, pochodzi z góry – od Jezusa Chrystusa. Po soborze, w okresie ratyzbońskim, Ks. Profesor rozwijał ujawniane już wówczas intuicje w założonym przez siebie w 1972 roku czasopiśmie Communio, gdzie niemiecka teologia przechodziła swoisty proces regeneracji.
Jan XXIII przemawia niemalże słowami ks. Ratzingera!
Niemniej kiedy wrócimy jeszcze do miesięcy poprzedzających sobór, będziemy mogli poczynić obserwację, którą do tej pory uważać trzeba za rzecz zgoła odkrywczą. Otóż na podstawie biografii papieża Benedykta autorstwa Petera Seewalda, Paweł Lisicki w książce „Dogmat i tiara” udowodnił zależność otwierającej Sobór Watykański II mowy papieża Jana XXIII od napisanego przez ks. Ratzingera wykładu, który w Genui wygłosił na temat soboru protektor profesora kardynał Frings!
Prelekcja Fringsa ogromnie spodobała się papieżowi. Jan XXIII gratulował jej hierarsze z Kolonii: ,,Eminencjo, muszę podziękować. Tej nocy przeczytałem Wasz wykład. Che bella coincidenza del pensiero! Powiedział ksiądz wszystko to, co myślałem i chciałem powiedzieć, sam jednak nie mogłem powiedzieć”. Co chciał powiedzieć papież? 11 października 1962 roku zabrzmiały znane potem dobrze, pamiętne słowa, wśród nich deklaracja zaufania do współczesnej epoki i nagana dla ,,proroków niedoli, którzy występują jako zwiastuni wydarzeń zawsze nieszczęśliwych i jakby zapowiadających koniec świata”. W ten sposób, za sprawą przemówienia, które faktycznie zainspirował ks. Ratzinger, poznać możemy, co myślał niemiecki teolog i odczuć cały jego entuzjazm dla przewidywanej w kręgach katolickich reformistów nowej wiosny Kościoła.
,,Niefortunne dwudziestolecie” zamiast wiosny
O tym, że oczekiwana wiosna nie nadeszła mówił potem wielokrotnie papież Paweł VI. Widział to i rozumiał dobrze powołany przez Pawła VI w 1977 roku do godności arcybiskupa Monachium i Fryzyngi, a następnie obdarzony bardzo szybko kardynalską purpurą ks. Joseph Ratzinger, dlatego za swoją dewizę biskupią przyjął słowa z Trzeciego Listu św. Jana, które wspominają ,,współpracowników prawdy” (cooperatores veritatis). Tekst biblijny brzmi dokładnie: ,,Powinniśmy zatem gościć takich ludzi, aby wspólnie z nimi pracować dla prawdy”.
Wybór owej przewodniej maksymy świadczył o tym, że nowy hierarcha zamierza świadomie i konsekwentnie wystąpić do boju o prawdę zagrożoną również wewnątrz Kościoła w epoce posoborowego zamętu. Kardynał, podobnie jak wcześniej Paweł VI, nie miał złudzeń. Jego realistyczna diagnoza zamieszczona w 1985 roku w „Raporcie o stanie wiary” brzmiała: ,,ostatnie dwudziestolecie, było dla Kościoła katolickiego niefortunne (…) Oczekiwano skoku w przód, a tymczasem nastąpiła dekadencja spod znaku rzekomego «ducha Soboru»”.
Ks. Piotr Jaroszkiewicz
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!