Teolog ,,szczęśliwej syntezy” wytrawny miłośnik Bożego piękna, cz. 2
Zdjęcie Grzegorz Gałązka
Joseph Ratzinger kochał liturgię i żył nią. Było to widoczne w ciągu całego jego życia, zwłaszcza w trakcie odbywanych za jego papieskiego pontyfikatu wielkich celebracji w Bazylice św. Piotra.
Jest rzeczą powszechnie znaną, że przedmiotem szczególnego umiłowania, a zarazem polem zmagania się kard. Ratzingera z ,,duchem współczesności” była liturgia. Katolicka służba Boża stała u źródeł kapłańskiego powołania małego Josepha, który z pasją wertował drukowane w rodzinnej Bawarii podręczne mszaliki na użytek świeckich, sporządzane dla nich po to, aby mogli lepiej przygotować się do udziału w niedzielnej Eucharystii oraz uroczystościach Kościoła.
Priorytet liturgii i promocja jej piękna
Upowszechnianie liturgii tą drogą miało w Niemczech bogatą tradycję. Wystarczy przywołać tu trzytomowe dzieło ks. Piusa Parscha „Rok liturgiczny”, dorobek ks. Romano Guardiniego i jego klasyczną pracę „O duchu liturgii”, czy też bardziej specjalistyczne studia ks. Klausa Gambera („Zwróćmy się ku Panu”). Również i u nas, w Polsce, zwłaszcza po II wojnie światowej, publikowanie tzw. mszalików niedzielnych stało się popularne i wspomagało wiarę i pobożność świeckich. Joseph Ratzinger kochał liturgię i żył nią. Było to widoczne w ciągu całego jego życia, zwłaszcza zaś w trakcie odbywanych za jego papieskiego pontyfikatu wielkich celebracji w Bazylice św. Piotra. Liturgia, której przewodniczył papież Benedykt XVI bez wątpienia przez niego inspirowana i z nim konsultowana, była istotnie niebiańska. Była tym, czym zawsze być powinna z racji swojej natury i przeznaczenia: przedsionkiem wieczności, ziemskim udziałem w liturgii nieba sprawowanej przez aniołów i świętych, odzwierciedleniem chwały Bożej, doświadczalnym znakiem tajemnicy świętych obcowania. Tu wszystko było skoncentrowane na Bogu, a dokładniej Bogu Trójjedynym, który objawia się i wychodzi ku ludziom przez swojego Syna, jedynego Pośrednika zbawienia. Liturgia, o którą troszczył się papież Benedykt, a wcześniej, przez całe swe życie Joseph Ratzinger, odznaczała się pięknem, dostojeństwem, godnością, radosną i wzniosłą zarazem powagą i majestatem. Ona rzeczywiście wprowadzała uczestników w inny niż znany z codzienności świat, otwierała przed nimi wieczność.
Od początku Kościół chciał, żeby tak właśnie było. Liturgia, za sprawą piękna i blasku, którym emanowała, była w stanie przyciągać do siebie nie tylko tych, którzy już obdarzeni zostali łaską sakramentalną i statusem chrześcijan, ale ludzi pozostających póki co na zewnątrz, błądzących, poszukujących, nawracających się. Wystarczy przywołać słowa św. Augustyna: ,,Ileż się napłakałem podczas hymnów i pieśni, głęboko wzruszony głosami słodko śpiewającego Kościoła Twego. Głosy te wnikały do uszu moich, prawda sączyła się do serca mego, rozpłomieniały się uczucia pobożności, łzy płynęły i było mi dobrze”. Kard. Ratzinger, oprócz wartości jaką liturgia stanowi sama w sobie, doceniał także jej walor ewangelizacyjny. W pierwszym z cyklu wywiadów - rzek Petera Seewalda „Sól ziemi”, niemiecki dziennikarz przedstawił przykład rabina, który w taki sposób celebrował publiczną modlitwę, że wierni w niej uczestniczący poczuli, jakby odsłaniała się przed nimi inna rzeczywistość. Mówili: Rabbi otworzył przed nami Boskie tajemnice. Seewald zapytał ówczesnego prefekta Kongregacji Nauki Wiary, czy czegoś podobnego nie brakuje na ogół w Kościele katolickim. Kardynał zdecydowanie przyznał mu rację. Wielokrotnie też ubolewał, że zwykle zwycięża u nas szary pragmatyzm kościelnego życia. Piękno i zachwyt, jakie budzić winna liturgia zdominowane są przez minimalizm i względy praktyczne.
Kwestia reformy i nowego Mszału
Joseph Ratzinger nie mógł w szczególności pogodzić się ze sposobem realizacji postulowanej przez sobór reformy liturgicznej. Podkreślał, że wszelkie zmiany liturgiczne w ciągu wieków dokonywane były w sposób stopniowy, ewolucyjny; raczej tak, że przyrastały one do sięgającego pierwszych stuleci rdzenia katolickiej liturgii (czyli, w gruncie rzeczy, tzw. Kanonu) i włączane były do powstających z czasem ksiąg, z których najważniejszą stał się ostatecznie Mszał Rzymski. Nigdy reforma nie była realizowana przez zdecydowane usunięcie tego, co było przedtem. Nawet zredagowany po Soborze Trydenckim Mszał św. Piusa V zatrzymał teksty modlitw, które legitymowały się dłuższym niż 200 lat wiekiem i wykazywały zachowaną płynność przekazu.
Dlatego też decyzja z 1969 roku, zabraniająca używania innego niż aktualnie wprowadzonego mszału, wydawała się kardynałowi czytelnym sygnałem odwracania się w Kościele od jego własnej przeszłości, z której wyrosła przecież współczesna postać katolicyzmu i która kształtowała wszystkich wiernych kolejnych epok. Zakłócenie ciągłości na terenie liturgii odbierał z tym większym niepokojem, że to przecież liturgia podtrzymuje i wciela w życie doktrynę, przesądza o tożsamości, zgodnie ze starodawną zasadą lex orandi – lex credendi. Tak jak się modlimy, tak też wierzymy. Joseph Ratzinger nie mógł zrozumieć, jak to, co zawsze było w Kościele drogie, święte, nienaruszalne, co z pieczołowitością chroniono przez większość jego historii, mogło nagle, z dnia na dzień, zostać po prostu zabronione, odesłane na margines, unieważnione. Nigdy też właściwie nie zaprzestał refleksji o liturgii, reformie liturgicznej i jej dopuszczalnych granicach.
Liturgiczna rekonstrukcja u progu pontyfikatu
Symbolem aktualności tematu była opublikowana w 2002 roku, w nawiązaniu do słynnej pracy Guardiniego, książka „Duch liturgii”. W niej prefekt Kongregacji Nauki Wiary na nowo i przekonująco wyłożył postulat powrotu do wspólnej dla kapłana i wiernych orientacji modlitwy liturgicznej ku wschodowi, który od czasów starożytnych symbolizuje Chrystusa; zwrócił uwagę na znaczenie ustawionego na ołtarzu (choć nie wszędzie) krucyfiksu, próbował na nowo uwrażliwić katolików na kwestię piękna, które powinno uwidaczniać się nie tylko w przebiegu samej celebracji, ale emanować również z wyposażenia kościoła, z dzieł sztuki, z obrazów oraz rzecz niebagatelna, z kościelnej muzyki w jej funkcji wspomagania adoracji Boga i wznoszeniu ku Niemu ludzkich umysłów. Kardynał w pasjonujący sposób docierał ponadto do źródeł kościelnego kalendarza liturgicznego, rekonstruował rozwój składających się na rok liturgiczny okresów, szukał początków głównych uroczystości. W przypadku Paschy sprawa była oczywista. Bardziej problematyczne okazało się pochodzenie Bożego Narodzenia. Prawdziwe, wewnątrzchrześcijańskie początki tych wspaniałych świąt wyjaśnił w ostatnich latach, z niezwykłą kompetencją ks. Józef Naumowicz (por. np. „Narodziny Bożego Narodzenia”). Novum książki prefekta watykańskiej kongregacji stało się odkrycie kluczowego dla procesu wyklarowania się rocznego cyklu liturgicznego znaczenia dnia 25 marca.
Kiedy trzy lata potem kard. Ratzinger został papieżem, mógł niektóre ze swoich dążeń, zgodnych w istocie z całą wielowiekową tradycją, wcielać w życie w samym sercu Kościoła. Niektóre z papieskich udoskonaleń zostały niejako zapowiedziane w dziele „Duch liturgii”, stąd publikacja może uchodzić częściowo za program zamierzonej przez autora restytucji. Pośrodku ołtarza nad Konfesją św. Piotra umieszczony został krucyfiks, aby wzrok wiernych w czasie Mszy mógł spoczywać na wizerunku Ukrzyżowanego. Przystępujący do Komunii Świętej zostali wezwani do przyjęcia postawy klęczącej. Papież Benedykt XVI w dokumentach swego magisterium i w głoszonych homiliach eksponował zapomnianą w dużej mierze rolę kultu eucharystycznego poza Mszą, zwłaszcza adoracji Najświętszego Sakramentu. W 2007 roku, w Motu proprio Summorum pontificum przywrócił wreszcie możliwość odprawiania Mszy św. według rytu obowiązującego przed reformą z końca lat 60. XX wieku (tzw. starsza forma rytu rzymskiego, albo rzymska liturgia tradycyjna). ■
Tekst ks. Piotr Jaroszkiewicz
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!