TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 20 Kwietnia 2024, 11:09
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Tata Faustyny

Tata Faustyny

Świnice Warckie to jedno z miejsc, do których co roku staramy się zabrać młodzież będącą w ostatnim etapie przygotowania do przyjęcia sakramentu bierzmowania. Taka pielgrzymka formacyjna, która ma pokazać, że świętość jest możliwa, również dzisiaj, no i że najlepszym miejscem, gdzie może zacząć kiełkować, jest dom rodzinny. 

W tym roku nawet naszego zwyczajowego grilla nie zrobiliśmy przy sanktuarium, ale właśnie w Głogowcu, na tym podwórku, po którym biegała wraz z rodzeństwem mała Helenka Kowalska, przyszła Święta Faustyna. 

Swoiste pobudki o świcie

Przed krótkim zwiedzaniem domu, siostra zakonna, która nas oprowadzała, opowiedziała historię życia Faustyny i oczywiście mówiła o jej rodzinie. W pewnym momencie zaczęła opowiadać o ojcu, Stanisławie Kowalskim. Powiedziała, że to właśnie bardziej on, niż jego żona i matka Helenki - Marianna, wprowadzał ją, a także pozostałe dzieci, w życie religijne i był dla nich najlepszym przykładem pobożności. Po pracy czytał dzieciom religijne książki i ciekawe artykuły z czasopism, które prenumerował. Może nam dzisiaj ciężko w to uwierzyć, ale był bardziej pobożny od swojej żony, pielgrzymował do Częstochowy, skąd przywoził pamiątki zdobiące później dom. I to co nas najbardziej urzekło, Stanisław Kowalski codziennie rano śpiewał na cały głos Godzinki o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny, albo pieśń „Kiedy ranne wstają zorze”, a w Wielkim Poście Gorzkie żale.

Przerwałem w tym miejscu opowieść siostry zakonnej, aby zapytać naszą młodzież, czy w ogóle wiedzą co to są „Godzinki”. Na szczęście kilkoro z nich było na pieszej pielgrzymce na Jasną Górę i skojarzyli nazwę z tym, „co się śpiewało z samego rana, jak się człowiek jeszcze dobrze nie dobudził”. Znakomita większość nie miała pojęcia o czym mowa. A już wyobrazić sobie tatę, który rano śpiewa coś religijnego, wykraczało poza ich możliwości. Ale trzeba powiedzieć szczerze, że jak wynika choćby ze wspomnień rodzeństwa Heleny, nie wszyscy zawsze byli zadowoleni z porannych „rytuałów” ojca: „Wstawał pierwszy, gdy rodzina jeszcze spała i  nie zważając na dzieci ani też zmęczoną i przy dzieciach w dzień i w nocy zapracowaną matkę, śpiewał głośno i zawzięcie swoje „Godzinki”, pragnąc nade wszystko uczcić Najświętszą Pannę. Matka, ledwo żywa, prosiła lub nawet gniewała się za to budzenie jej. Nic nie pomogło...”

Pobożny, ale surowy i wymagający

Spróbujmy usystematyzować sylwetkę Stanisława Kowalskiego, ojca Heleny Kowalskiej, a dzisiaj św. Faustyny. Urodził się w 1868 roku we wsi Kraski. Pracował najpierw w Dąbiu nad Nerem jako cieśla w browarze. W 1892 roku poślubił młodszą o 7 lat Mariannę, z którą przeprowadzili się do Głogowca. Sam postawił dom przy którym uprawiał 5 hektarów dość słabej ziemi, a oprócz tego dorabiał jako cieśla i ten jego warsztat możemy oglądać w domu Kowalskich, który dzisiaj jest takim niewielkim muzeum św. Faustyny z pamiątkami po jej rodzinie. Przez pierwsze 10 lat Kowalscy nie mieli dzieci, mimo że żarliwie się o nie modlili. I Bóg ich wysłuchał, pierwsze dziecko urodziło się w 1902 roku, rok później kolejne, a jako trzecia przyszła na świat Helena. Po niej urodziło się jeszcze siedmioro rodzeństwa, ale dwie dziewczynki zmarły. Kiedy urodziła się Helena Stanisław miał 37 lat.

Można o nim powiedzieć, że był głową rodziny w pełnym tego słowa znaczeniu. Pracował ciężko, by wyżywić tak liczną rodzinę, a i tak żyli biednie. Swoje dzieci od najmłodszych lat uczył nie tylko pobożności, ale także odpowiedzialności i pracowitości, wszystkie miały obowiązki. Syn Mieczysław wspominał, że „Ojciec był srogi, bezwzględny i wymagający dla wszystkich w domu”. Kiedy syn Stanisław zerwał witki z brzozy sąsiada, został ukarany przez bolesne lanie. Tenże syn Stanisław tak wspominał ojca i jego relację z Helenką: „Ojciec nasz, chociaż bardzo surowy, nigdy się na nią nie gniewał, za wyjątkiem jednego razu, gdy wraz ze starszą siostrą powróciła za późno z zabawy. Wtedy upomniana surowo, powiedziała, że już nigdy ojcu nie zrobi przykrości i nie zasmuci go, lecz raczej przyniesie mu pociechę w życiu. Gdy podrosła, to już jej żadna zabawa nie obchodziła. Ojciec najlepiej ją lubił z nas wszystkich, bo była najposłuszniejsza. Myśmy jej tego nie zazdrościli, że miała serce ojca, bo widzieliśmy, że to jest słuszne, a ona nam tłumaczyła: bądźcie także posłuszni, to i was tak samo będzie ojciec kochał”.

Warto jeszcze dodać, że Helence, jako małej dziewczynce imponowało, że ojciec był jedną z dwóch osób we wsi, które umiały czytać (nauczył jej tej sztuki) i pisać, a przynajmniej się podpisywać.

Ojciec, którego nie chce się zawieść

Powróćmy jeszcze na chwilę do wspomnianej wyżej sytuacji, w której jeden, jedyny raz ojciec zdenerwował się na Helenkę. Jej dokładny opis proponuje nam Ewa K. Czaczkowska, autorka kilku książek o św. Faustynie. „Kiedy Helena Kowalska miała 14, może 15 lat i mieszkała w rodzinnym Głogowcu, wydarzyło się coś, co bardzo przeżyła i zapamiętała i co, jak się wydaje, miało wpływ na jej dalsze życie. Helena wybrała się ze starszą siostrą Józefą na potańcówkę do sąsiedniej wsi Świnice Warckie. Dziewczęta pewnie bawiły się dobrze, bo wróciły późno, odprowadzone do domu przez pana Kociurskiego. Ojciec nie spał, niespokojny czekał na córki. Nie wiadomo, co głównie było tego powodem: późny powrót, towarzystwo mężczyzny czy to, że – jak mówi jeden z kilku różnych przekazów rodzinnych – poszły bez wiedzy ojca, co wydaje się mało prawdopodobne. Faktem jest, że Stanisław Kowalski zrobił pannom potężną awanturę: „Czy na to ja was chowałem, żebyście mi wstyd i hańbę do domu przyniosły”. Helena, zawsze posłuszna ojcu, mocno przeżyła reprymendę. Minęły lata. Helena-Faustyna była już zakonnicą, gdy pewnego dnia odwiedziła ją w klasztorze w Warszawie siostra Józefa. Helena, wspominając tamten wieczór, wyznała, że gdy ojciec się rozgniewał, pomyślała: „Już nigdy ojcu wstydu nie zrobię, ale tak się postaram, żeby nie hańbę, ale sławę przynieść i pociechę”. Tyle z relacji pani Czaczkowskiej. Trudno zawyrokować, co sobie wtedy postanowiła Helena, czy może to że zostanie świętą? Nie dowiemy się tego, ale możemy mieć pewność, że ojciec był dla Heleny ważnym autorytetem, nawet jeśli przez pewien czas był jej przeszkodą w realizacji powołania. Stanisław Kowalski długo nie pozwalał córce wstąpić do zakonu. Kilkakrotnie w sposób zdecydowany, zresztą razem z matką, odmawiali Helenie. Ojciec miał wiele argumentów, głównie finansowych: nie miał na posag wymagany wówczas przez zakony, a zapewne ważna była również pomoc finansowa, jaką mogła zapewnić rodzinie Helena, pracując w mieście. Jednak wiemy, że Jezus sobie z tym poradził i Helena znalazła sposób, aby spełnić Jego wolę. A potem pogodził się z nią i ojciec uczestniczył w ślubach wieczystych w klasztorze w Krakowie 1 maja 1933 roku. Dwa lata później s. Faustyna pożegna się z rodzicami w Głogowcu i więcej ich nie zobaczy. W „Dzienniczku” zanotuje: „Ojciec, matka i matka chrzestna wśród łez błogosławili mi i życzyli jak największej wierności łasce Bożej, i prosili, żebym nigdy nie zapomniała, jak wiele mi Bóg łask udzielił, powołując mnie do życia zakonnego” („Dzienniczek”, 402). 

Stanisław Kowalski jest przykładem ojca, który bardzo dobrze wychował swoje dzieci. Nie był jednak w stanie pomóc swojej córce w rozeznaniu powołania, ale to też uczy nas, że każdy człowiek, w odpowiednim momencie swojego życia, musi ruszyć w swoją własną drogę, jak uczyniła to Helena. A do tego przecież w sporej mierze przygotował ja właśnie ojciec.

Tekst ks. Andrzej Antoni Klimek

 

 

 

 

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!