Tak pachną wakacje
Mija właśnie setna rocznica urodzin Stanisława Pagaczewskiego, pisarza, który z groźnego Smoka Wawelskiego uczynił przyjaciela ludzi. Ubrał go w szlafrok, rozkochał w podróżach i zainteresował konstruowaniem wynalazków. Książki o Baltazarze Gąbce, profesorze żabologii, jowialnym Smoku i Krainie Deszczowców, poznają kolejne pokolenia. O Pani Ojcu tymczasem, wciąż wiadomo bardzo nie wiele. Dlaczego?
Anna Pagaczewska - Białczynska: Tata był bardzo skromnym człowiekiem. Nie zależało mu na sławie, nie gonił za pieniędzmi, nie robił nigdy nic, by go dostrzeżono, doceniono, chwalono. Ponadto dla ojca niezwykle ważna była w życiu wolność. Wybrał wolny zawód (bardzo krótko pracował na etacie), nie wiązał się z żadnymi grupami czy środowiskami, które mogłyby mu pomóc zaistnieć w jakiś zauważalny sposób. Lubił proste, spokojne życie. Nawet jego ulubiona powieść, „Colas Breugnon” Romaina Rollanda, opowiada o smakowaniu takiego właśnie, zwyczajnego życia. Pracował w domu, skupiał się na rodzinie i pisaniu. Kochał góry i ubóstwiał wręcz przyrodę. Organizował nam wspaniałe, rodzinne wycieczki. Do dziś nie napisano żadnej książki o tacie, a w Krakowie, w którym się urodził, mieszkał, tworzył – i o którym także przecież pisał - nie ma nawet ulicy jego imienia. Moje rodzeństwo i ja, po śmierci ojca w 1984 roku, nie zabiegaliśmy o to by oddano mu jakiekolwiek hołdy. Tak zostaliśmy wychowani, mieliśmy być skromni i nie „pchać się na afisz”. Takie postawy są dla nas naturalne.
Gdyby w skrócie opisać historię Stanisława Pagaczewskiego, jak ona by brzmiała?
Tata urodził się w Krakowie. Jego ojciec, Julian, był profesorem historii sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim i mieszkał z rodziną przy ul. Floriańskiej. W dzieciństwie Staś wyjeżdżał na wakacje do miejscowości Uherce, pod Leskiem, gdzie stał rodzinny dwór jego mamy, Adolfiny Tillówny. Kochał to miejsce. Po wojnie dwór zamieniono w PGR. Kiedy tata pojechał po latach zobaczyć jak wygląda, został rozpoznany przez jednego z pracowników. Był to staruszek, który długo mu się przyglądał, aż nagle padł na kolana, rozpłakał się i zawołał wzruszony: „Panicz Staś przyjechał!”. Tym staruszkiem był dawny koniuszy, który pracował we dworze jako młody chłopak. Tata zadebiutował mając 17 lat. Na łamach krakowskiego „Czasu”, w 1933 roku, opublikowano jego wiersz zatytułowany „Wschód słońca”. W latach trzydziestych studiował polonistykę w Krakowie i grywał w teatrze studenckim, w którym krótko przed wojną poznał młodszego od siebie o 4 lata, Karola Wojtyłę. Nigdy jednak się tą znajomością nie przechwalał, ani też w żaden sposób jej nie wykorzystywał. W listopadzie 1939 roku, ojciec taty o mały włos nie padł ofiarą Sonderaktion Krakau. Przed aresztowaniem i wywózką do Sachsenhausen uratowała go grypa, która przykuła go do łóżka i nie pozwoliła pójść na zebranie wykładowców uniwersytetu, na którym uczeni mieli wysłuchać nazistowskiego odczytu o szkolnictwie wyższym, a faktycznie zostali uwięzieni. Dziadek Julian obawiał się jednak, że okupanci odnajdą go i również aresztują, więc z obawy przed tym, wyjechał wkrótce wraz z rodziną z Krakowa i osiadł w Ciężkowicach pod Tarnowem, gdzie kupił mały domek.
Echa wojennych doświadczeń z Ciężkowic pobrzmiewają w powieści Pani Ojca pt. „Szkoła bez dzwonka”.
W czasie wojny prowadził tam tajne komplety. Gdy prowadził lekcje, wyznaczona osoba stała na czatach i obserwowała czy nie nadciąga patrol. Jeśli tak, bezzwłocznie dawała znać, a zakazane lekcje zmieniały się w oka mgnieniu w prywatkę. Grał patefon, młodzi tańczyli, śmiali się i świetnie udając, że nie łamią prawa okupantów.
W Ciężkowicach Stanisław Pagaczewski poznał również kobietę swego życia, Janinę.
Pewnego dnia brat ojca wrócił do domu z apteki i oznajmił tacie, że pojawiła się w niej „nowa, ładna magistra”. A tata poszedł się jej przyjrzeć i skończyło się ślubem. Mama, podobnie jak on, pochodziła ze starej krakowskiej rodziny, ale do Ciężkowic trafiła na praktykę zawodową. Rodzice zamieszkali później w kamienicy wzniesionej przez ojca mamy, przy ul. Biernackiego. Mieszka tam dziś mój brat.
Właśnie! Brat! Na świecie pojawił się on i Pani siostra. A po dłuższej przerwie urodziła się mała Ania, bez której świat literatury dziecięcej byłby uboższy o trylogię o Baltazarze Gąbce.
Tata, od którego wciąż domagałam się wymyślania nowych bajek, zapytał któregoś razu, czy może opowiedzieć mi historię o smoku. Odparłam, że może, ale pod warunkiem, że ten smok będzie dobry. Nie lubiłam się bać i nie życzyłam sobie złych bohaterów w bajkach, których słuchałam. Tata więc, opowiadał mi co wieczór kolejne historyjki o dobrym Smoku Wawelskim, aż w końcu postanowił je spisać, dając początek bestsellerowi „Porwanie Baltazara Gąbki”. Nikt z nas nie przypuszczał wówczas, że książka stanie się takim hitem.
Stanisław Pagaczewski kojarzony jest głównie z tą trylogią, tymczasem prócz niej napisał także inne książki.
Ojciec pisał wiersze, artykuły, przewodniki turystyczne, powieści, ale pisał też pamiętniki, które mam u siebie i z którymi nie mogę się zmierzyć. Ich lektura wywołuje we mnie zbyt silne emocje. Pisał je od 1935 roku aż do śmierci w roku 1984. Dziś zadałabym ojcu mnóstwo pytań dotyczących jego życia, zasypałabym go prośbami o najdrobniejsze szczegóły. Wiele osób żałuje, że nie pytało, kiedy był czas, swoich rodziców, czy dziadków, o różne wydarzenia z przeszłości. Niestety do tego trzeba dojrzeć i dojrzewa się często za późno.
Które z dzieł ojca jest Pani ulubionym?
Tomik wierszy „Krople głogu”. Te wiersze to cały tata. Dziękuję za rozmowę.
rozmawiała Aleksandra Polewska
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!