TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 27 Lipca 2025, 12:35
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Taizé, czyli (nie tylko kleryckie) tam i z powrotem

Taizé, czyli (nie tylko kleryckie) tam i z powrotem

Odpoczywałem sobie spokojnie w moim seminaryjnym pokoju. Słuchałem muzyki. Rok akademicki powoli się kończył, sesja tuż-tuż. W takich sytuacjach muzyka pomaga się odprężyć i czmychnąć na chwilkę na jakąś chmurkę, która wisi gdzieś wysoko. Z tej chmurki bezpardonowo ściągnął mnie Piotrek, który wpadł w swoim stylu, z przytupem... „Hej! Nie chciałbyś jechać do Taizé?” - rzucił. I tak to się zaczęło.

Z Taizé nie miałem nigdy żadnego bliższego kontaktu. Słyszałem coś, gdzieś, kiedyś, od kogoś - i tyle. Wobec tego początkowo niezbyt chciałem się angażować w ten wyjazd. Do tego wiadomo – koronawirus i wiążące się z nim problemy nie ułatwiały podjęcia decyzji o wyjeździe za granicę. Tym bardziej do Francji, gdzie wymyślanie kolejnych obostrzeń stało się jakby nowym hobby wpływowych ludzi. No cóż... Poroztrząsałem trochę za i przeciw, porozmawiałem z paroma osobami i podjąłem decyzję, której dzisiaj nie żałuję.
Piątkowa noc, 16 lipca... Chociaż słońce zaszło, wciąż było gorąco. Wokół lampy oświetlającej podwórko przy rozdrażewskiej plebanii fruwało sobie stadko ciem, gdzieś w pobliżu pohukiwała sowa, a my pakowaliśmy nasze bagaże do pachnącego nowością, wypożyczonego busa. Było nas sześciu - ks. Mateusz, klerycy Bartek, Piotrek i Waldek, nasz kolega Sławek oraz osoba w postaci piszącego ten mocno skompresowany tekst. Mapy Google dawały nam do zrozumienia, że za kierownicą spędzimy co najmniej 15 godzin z groszami (nie wliczając w to postojów!). No cóż - spięliśmy co spiąć należało i daliśmy gazu.
Podróż minęła bezproblemowo. Po drodze zwiedziliśmy kilka pięknych miejsc - na podziwianiu tego i owego zeszła nam cała sobota, od samego rana aż po późny wieczór... Około 23 przed naszymi oczami mignęła tablica z napisem Taizé. Wjechaliśmy w wąskie i kręte uliczki niewielkiego, romańskiego miasteczka i wkrótce stanęliśmy na parkingu. Bardzo zatłoczonym parkingu. Wszędzie chodzili rozpromienieni ludzie, w tle było słychać muzykę, śpiewy i śmiechy. Pierwsze wrażenie: wpakowaliśmy się w sam środek jakiejś imprezy. Piotrek z Bartkiem, którzy Taizé już raz odwiedzili, wyjaśnili, że podobnie bywa co wieczór, a szczególnie w soboty, kiedy z reguły większość gości żegna się przed wyjazdem.
Rozprostowaliśmy zmęczone kończyny i ruszyliśmy ku kościołowi. W jego wnętrzu otworzył się przed nami zupełnie inny świat: atmosfera zadumania, skupienia, przeszywana cichym śpiewem modlących się ludzi. Muszę przyznać, że zakochałem się w tym miejscu od pierwszego wejrzenia. Klęczeliśmy przez chwilę modląc się, otuleni niezwykłą aurą. Musieliśmy jednak szybko zejść na ziemię. Czekała nas noc, którą jakoś musieliśmy przeżyć... Rejestracja i przydzielenie miejsc na polu namiotowym rozpoczynały się następnego dnia o godz. 15 – nie wiedzieliśmy, gdzie możemy rozbić swój „obóz”. Przycupnęliśmy więc na skraju pola, wyciągnęliśmy karimaty, śpiwory i spróbowaliśmy jakoś zasnąć. Tylko Piotrek zdecydował, że noc spędzi w busie.
Okazała się to być najlepsza opcja... Na zewnątrz przez chwilę wszystko było w porządku... Nagle gdzieś z parkingu dobiegł nas dźwięk akordeonu. Ktoś grał. Po chwili głos. Ktoś jodłował! Cisza nocna? Nic z tych rzeczy! Do tego duetu zaczęły dołączać się kolejne instrumenty... Harmonijka, skrzypce, jakiś klarnet... Pierwszy poddał się Bartek. Spakował się i uciekł do busa. Ja wytrzymałem do momentu, w którym do orkiestry dołączył saksofon. Wstałem, zabrałem śpiwór i poszedłem w ślady Bartka. Usadowiłem się z przodu. Zapchałem jakąś zabłąkaną poduszką dziurę pomiędzy fotelami pasażera i kierowcy. Jakoś dałem radę. W kierownicę głową przyłożyłem tylko raz...
Wstał nowy dzień, a my z nim. Niedzielę powitaliśmy poskręcani po nocy spędzonej na samochodowych fotelach. O 10.00 czekała nas uroczysta Msza. Zgodnie z wolą brata Rogera stanowi ona centralny punkt życia wspólnoty. Jeszcze zanim się rozpoczęła czułem, że będzie wyjątkowa. Tak samo jak cały nasz pobyt w tym niezwykłym miejscu. Przygotowaliśmy się więc i ruszyliśmy ku będącemu centrum życia wspólnoty Kościołowi Pojednania. Jego nazwa nie jest przypadkowa - zbierają się w nim praktycznie wszyscy ludzie przebywający w tym czasie w Taizé: katolicy, ewangelicy, inni chrześcijanie, czy nawet przedstawiciele innych religii i osoby deklarujące się jako niewierzące bądź poszukujące! Wszyscy jednoczą się na wspólnej modlitwie. Ci, którzy są do tego uprawnieni, przystępują do Komunii Świętej - pozostałym chętnym rozdawany jest pobłogosławiony podczas Mszy chleb. Co ciekawe, do Komunii przystępować mogą także ochrzczeni wierni Kościołów protestanckich, jednak nie wszyscy. Chcący przystąpić do sakramentu muszą podzielać jego katolickie rozumienie, wierzyć w realną obecność w Nim Pana Jezusa. Dla wielu z nas może być to szokujące, w końcu „interkomunia” z Kościołami protestanckimi jest niedopuszczalna właśnie przez to, że odrzucają tę wiarę, określając postacie eucharystyczne jako rzeczywistość jedynie symboliczną. Wspomnę jednak, że również dla wielu katolików konsekrowane wino i chleb są jedynie symbolami: według Centrum Badawczego Pew niemal 70% katolików mieszkających w USA nie uznaje realnej obecności Chrystusa w Eucharystii! Czy ten problem dotyczy tylko naszych braci zza Atlantyku?
Niektórzy po przeczytaniu tych słów oskarżą wspólnotę i brata Rogera o herezję. Tymczasem bracia powołują się na encyklikę św. Jana Pawła II Ut unum sint, a oficjalne wsparcie i uznanie dla dzieła życia brata Rogera płynie do małej francuskiej wioski z murów Stolicy Apostolskiej niemal od samych jej początków. Do wioski, która nie leży w Burgundii. Leży w jednym z kręgów, z których składa się Kościół powszechny. W którym? Według jednych w którymś z tych nieco bardziej oddalonych, zaś według innych – w samym centrum.
A może na granicy, między nimi, będąc wciąż otwartą bramą, przez którą wchodzą ci, do których życia zapukał Mistrz z Nazaretu?
Szczerze powiedziawszy w przypadku wspólnoty z Taize tym, co najbardziej pociąga nie jest jej niezwykłość, którą można by rozsmarować na tysiącach stronic najróżniejszych elaboratów. Tym, co porusza serce jest zwykła codzienność: praca, rozmowy i rozmówki, chwile relaksu w Oyaku, widok przebywających razem ludzi, którzy swoją radość i siły czerpią ze wspólnej modlitwy i rozważania Pisma Świętego. W kolejnym numerze postaram się namalować dla was obraz takiej codzienności i, nawet jeśli ułomnie, oddać choć odrobinę niezwykłego ducha wspólnoty.


CDN
 Kleryk Krzysztof Bogusławki
.

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!