Szczególnie potrzebni
Żyją wśród nas. Niektórzy są tacy cisi, niezauważalni, wydawać by się mogło zgoła niepotrzebni. Często bywa tak, że dla młodych ludzi żądnych ciągłych zmian, ekstremalnych wrażeń czy spektakularnych widowisk ciche życie starszych osób nie wydaje się czymś fascynującym. Tymczasem można się od nich tyle nauczyć.
Wystarczy tylko bliżej się przyjrzeć, dostrzec kogoś anonimowego w tłumie i poświęcić chwilę swojego „drogocennego’’ czasu na wypicie kawy i szczerą rozmowę. Wówczas dokonamy niezwykłego odkrycia. A mianowicie: niepotrzebna dotąd babcia może okazać się źródłem inspiracji kulinarnych, skarbnicą praktycznych wskazówek. Może również okazać się, że dziadek, który nie ukończył żadnych wyższych, renomowanych szkół dysponuje wiedzą, której nie powstydziliby się studenci. Odkryjemy wówczas, że tak daleko poszukiwaliśmy autorytetów, na których moglibyśmy oprzeć całe swoje życie, tymczasem tak drogocenny, nieodkryty skarb posiadamy na wyciągnięcie ręki. Tylko czasami jest już niestety za późno i pozostają tylko wyrzuty sumienia. Ja na szczęście w porę oprzytomniałam i wyrwałam się z obowiązujących sideł znieczulicy. Odkryłam wartość moich dziadków. Dlatego właśnie chciałabym poświęcić uwagę pięknemu, wzorowemu życiu mojej prababci, która odeszła w wieku 91 lat.
Odkąd tylko sięgam pamięcią, babcia leżała już w łóżku. Przy całej zmienności świata, jedno pozostawało niezmienne, to, że zawsze ją mogłam zastać w ciepłym przytulnym pokoiku. Stał on się dla mnie swoistym azylem bezpieczeństwa. Zegar bił tam indywidualnym rytmem, wyznaczając w radiu kolejne Msze św., nabożeństwa, Różańce, Koronki. Babcia zawsze głęboko przeżywała misterium Mszy Świętej, każdej modlitwy. Na twarzy malowało się skupienie, przejęcie. Nawet wtedy, gdy ktoś przyszedł ,,nie w porę’’ zapraszała do wspólnej modlitwy. Zawsze zdawała się czekać na konkretną osobę, która akurat przyszła w odwiedziny, witała w sposób niezwykle indywidualny. W jej towarzystwie można było poczuć się wyjątkowym. Potrafiła wydobyć najlepszą niedostrzegalną dla innych cząstkę dobra w każdym człowieku. Pocieszała strapionych, godziła spory, nierzadko ubolewała nad lekceważącym stosunkiem ludzi do Boga, rozważała w sercu dylematy teologiczne, a czasem nawet recytowała wiersze z dzieciństwa. Patrząc na delikatne rysy, twarz pozbawioną charakterystycznych właściwości podeszłych lat, miłujące oczy, wieczny uśmiech nikt nie przypuszczał, że doświadczyła tylu dramatów. A życie jej nie było usłane różami. Mając 14 lat opuściła rodzinne zacisze, aby zapewnić sobie byt i wspomóc rodzinę. Wyjechała na Śląsk, tam pracowała w żłobku, gdzie zastała ją II wojna światowa. Musiała uciekać z dziećmi. Wspominała zawsze z przejęciem chwile, w których ocierali się o śmierć, kiedy trzymając dzieci na rękach spadały wokół nich bomby. Odmawiali Różaniec z siostrami i wojskiem polskim. Najgorsze jednak dopiero miało nadejść. Babcia zawsze ze smutkiem mówiła, jak Polacy nie chcieli podzielić się jedzeniem. Wspominała, że nie zapomniała zapachu pieczonych chlebów, na które mogli tylko patrzeć. Była również świadkiem bestialstwa hitlerowców, zazdrości i nienawiści rodaków. Do końca wojny pracowała u niemieckiego gospodarza jako kucharka i opiekunka dzieci. Tam spotkała zamożnego, przystojnego i posiadającego wiele posiadłości Polaka, który starał się o jej rękę. Babcia zorientowała się jednak, że ów mężczyzna żądny był tylko jej ciała. A poza tym głębokim pragnieniem babci było oddać swoje serce Bogu. W ówczesnych czasach nie było to jednak takie łatwe, bo warunkiem wstąpienia do klasztoru było posiadanie posagu, którym ona nie dysponowała. Tymczasem wychodząc za bogatego młodzieńca miałaby wszystkiego pod dostatkiem. Jednak nie była by sobą gdyby się zgodziła. Wbrew wszystkiemu zawsze wybierała drogę trudniejszą. Ostateczny wybór babci padł na mężczyznę 12 lat od niej starszego, samotnego, ubogiego, a przy tym schorowanego. Los tego człowieka wzruszył jej serce i poślubiła go. Doświadczali skrajnej biedy, przez długi czas ich całym majątkiem była miska, garnek i dwie łyżki, ciężko pracowali, musieli pochować jedną z córek. Ale najważniejsze, że żyli w zgodzie i miłości. Dziadek umarł, a babcia została przykuta do łóżka na 15 lat.
Pan Bóg wystawił ją na wielką próbę, skazując na tak długie leżenie, ale ona pozostała mu wierna. Nie narzekała, nie użalała się nad sobą. Nie miała w sercu krzty goryczy, pretensji, dlaczego to właśnie ją spotkał taki los. Nigdy nie zapomnę sceny, kiedy babcia przed śmiercią na chwilę odzyskała przytomność i powiedziała: „Nigdy nie może być za dobrze”. Wyraziła to przekonanie z lekkim uśmiechem. To było wstrząsające przeżycie i sedno tajemnicy i siły człowieczeństwa, wielkości, z której wyłoniła się bezwarunkowa akceptacja życia. Nawet, jeśli wszystkiego nie rozumiała, miała w sercu głęboką ufność, bezgraniczną, dziecięcą wiarę, przekonanie, że to wszystko ma sens. Ja będąc tylko biernym uczestnikiem jej zmagań, poświęceń często pytałam Boga, zawsze z pewną dozą pretensji, dlaczego tak niewinny, szlachetny człowiek musi znosić tak niewyobrażalne cierpienia. Sugerowałam Mu, że to niesprawiedliwe. Z czasem jednak coraz głębiej wnikając w istotę cierpienia babci, obserwując ją, doszłam do wniosku, że wszystkie moje wątpliwości są nieuzasadnione, a nawet śmieszne wobec jej postawy. Bo przecież emanowały z niej radość i ciepło. Ilekroć opowiadała koleje swojego życia kończyła zawsze powtarzając: „Jakie ja miałam dobre, szczęśliwe życie”. Uwzględniając jej trudne doświadczenia słowa te wydawały się niepojęte. Myślałam: „Ja mam zdrowe ręce i nogi, nigdy nie doświadczyłam głodu, mam tyle udogodnień, a nie mam w sobie tyle wewnętrznej siły i radości co ona”. Dlatego jej świadectwo zawsze przywoływało mnie do porządku, a jednocześnie pytałam: ,,Jak to jest możliwe? W czym tkwi tajemnica jej szczęścia? Ona przecież wcale nie dążyła do jego osiągnięcia.” W końcu zrozumiałam, że jej siłą, wytchnieniem i ukojeniem był Bóg, którego dostrzegała w każdym. Zawsze uwzględniała dobro drugiego człowieka. Szczęście przyszło samo, niespodziewanie jako produkt uboczny dawania siebie innym. Babci zawsze wielką radość sprawiało obdarowywanie innych, nie koniecznie środkami finansowi, wystarczyło dobre słowo. Taka postawa kłóci się z obecnym dążeniem do sukcesu i satysfakcji życiowej. Racje bytu mają bezwzględni, egoistyczni ludzie. Propagowane są ideały beztroskiego, niezobowiązującego życia. Babcia udowodniła, że tak naprawdę to iluzja, która może pozostawić po sobie smutek, gorycz, zranienia. Bo tak naprawdę tylko godne i uczciwe życie wartościami daje gwarancję spełnienia, wewnętrzny pokój i promieniującą radość.
Agnieszka
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!