TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 20 Sierpnia 2025, 20:39
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Święty Józef interweniuje

Święty Józef interweniuje 

Ponad 400 lat temu św. Teresa z Avila, skądinąd wielka czcicielka św. Józefa, w czasie podróży zgubiła drogę. A ponieważ droga biegła pośród wysokich skał, Teresa i jej towarzysze czuli się jak w labiryncie. Każdemu z nas zdarza się utknąć w labiryntach naszego życia: trudnych relacji, problemów bytowych, zdrowotnych i innych. Niech poniższe świadectwa o interwencjach św. Józefa staną się dla nas kompasem.

To był dzień św. Józefa – środa. I to nie byle jaka środa, a Środa Popielcowa, która w roku 1575 przypadała 16 lutego. Św. Teresa z Avila, wielka czcicielka św. Józefa podróżowała właśnie do Beas de Segura, by założyć tam klasztor. W podróży towarzyszyła Teresie m.in. siostra Ana de Jesus, dzięki której dziś znamy tę niezwykłą historię, bo właśnie ona zadbała o jej utrwalenie dla przyszłych pokoleń. 


Zatrzymajcie się, bo wpadniecie w przepaść!
W okolicy Sierra Morena – relacjonowała siostra Ana de Jesus – woźnice zgubili drogę tak, że nie wiedzieli, w którą stronę zmierzają. Nasza matka Teresa od Jezusa nakazała nam – towarzyszyłyśmy jej w osiem sióstr – modlić się do Boga i naszego ojca, św. Józefa, o odnalezienie drogi. Woźnice powtarzali, że zgubiliśmy się i że nie mogą znaleźć wyjścia spośród tych niezwykle wysokich skał, wśród których podróżowaliśmy. Gdy tylko Święta przemówiła do nas, z bardzo głębokiego wąwozu zaczął krzyczeć jakiś mężczyzna, głosem starca, który wołał do nas: „Zatrzymajcie się! Zatrzymajcie się! Zabłądziliście i wpadniecie w przepaść, jeśli nadal będziecie iść naprzód!” Zatrzymaliśmy się, słysząc te okrzyki, a kapłani i świeccy, którzy podróżowali z nami, zapytali: „Ojcze, co mamy zrobić, żeby wyjść z tego ciasnego labiryntu?” On wyjaśnił, żeby skręcić w określonym kierunku, a nasze wozy w cudowny sposób zdołały tamtędy przejechać.

Niektórzy chcieli pójść i podziękować temu mężczyźnie, który nas ostrzegł, ale zanim jeszcze wrócili, matka powiedziała nam z wielką nabożnością i pośród łez: „Nie wiem, dlaczego pozwoliliśmy im tam pójść, to był mój ojciec, św. Józef, i na pewno go nie znajdą”. I tak się stało. Powrócili mówiąc, że nie znaleźli nawet śladu tego człowieka chociaż doszli aż na koniec wąwozu, z którego dobiegał głos. 

Swoją drogą, kiedy Teresa miała siedem lat, pod wpływem zauroczenia żywotami świętych, wspólnie ze swym młodszym bratem Rodrigo postanowiła uciec do Afryki, aby ponieść śmierć męczeńską z rąk Maurów. Plan nie udał się dzięki jej wujowi, który spotkał przypadkowo dzieci w bramie miasta i odprowadził je do domu. Niewykluczone, że już wtedy św. Józef czuwał nad jej podróżami.

To był św. Józef! – zawołał Jan od Krzyża
Pieczęć, której św. Jan od Krzyża używał na dokumentach, przedstawiała Górę Karmel ukoronowaną krzyżem i napis „Święty Józef”. Jan od Krzyża zasłynął jako wielki czciciel św. Józefa, ale trzeba powiedzieć, że nie od zawsze nim był. Był rok 1584. Św. Jan od Krzyża pełnił wówczas funkcję przełożonego klasztoru Los Martires w Granadzie i był spowiednikiem karmelitanek bosych. Pewnego dnia, nie mogąc zjawić się u nich, by je wyspowiadać, wysłał do karmelitanek w zastępstwie ojca Pedro od Wcielenia i ojca Evangelistę. Gdy obaj ojcowie wchodzili na Plaza Nueva, jakiś człowiek wyszedł im naprzeciw. Był dość wysoki, miał jasną karnację i siwe włosy. Liczyć mógł około 50 lat. Ubrany był na czarno i miał bardzo zacny wygląd. Zbliżył się do zakonników, a następnie stanął między nimi i zapytał, skąd przybywają
- Idziemy od karmelitanek bosych – odparł ojciec Pedro.

- Bardzo dobrze czynicie służąc im, ponieważ w tym zakonie oddaje się wielką cześć Panu i Jego Wysokość bardzo jest z tego zadowolony i jeszcze bardziej będzie to cenić – rzekł nieznajomy. - A dlaczego to w waszym zakonie żywicie takie wielkie nabożeństwo do św. Józefa? – chciał wiedzieć. - Ponieważ nasza święta Matka Teresa od Jezusa była mu bardzo oddana - wyjaśnił ojciec Pedro. - A także dlatego, że bardzo ją wspomógł w jej fundacjach i zyskał dla niej wielkie łaski od Jezusa. Stąd domy przez nią założone noszą jego imię – dodał mnich. - Popatrzcie mi dobrze w twarz – polecił wtedy nieoczekiwanie mężczyzna w czerni – i obdarzajcie wielką czcią tego świętego, ponieważ o cokolwiek go poprosicie, on wam tego udzieli.

Po tych słowach mężczyzna zniknął. Karmelici nigdy więcej go nie zobaczyli. Kiedy wrócili do klasztoru, opowiedzieli przełożonemu, czyli bratu Janowi od Krzyża, o tym co się wydarzyło na Plaza Nueva. Jan nie okazał ani odrobiny zdziwienia.

- To był św. Józef! – zawołał. - Nie rozpoznaliście go! Powinniście byli uklęknąć przed nim. On pojawił się nie ze względu na was, tylko ze względu na mnie, bo nie oddawałem mu czci tak jak powinienem, ale teraz będę już to czynił!

Tajemnicza dostawa drewna
W 1874 roku ks. Sebastian Zerbino założył kongregację Córek Niepokalanej Maryi pod Opieką Świętego Józefa. Siostry z tego zgromadzenia miały cudowną sposobność zbiorowego spotkania ze św. Józefem. Pewnej zimowej nocy panował srogi mróz i sypał gęsty śnieg. W klasztorze w porze zimowej panował jak zwykle chłód, ale tamtego roku bardzo szybko skończyło się siostrom drewno na opał. Najgorsze było to, że nie miały możliwości uzupełnić braków. Ogrzanie klasztoru stało się niewykonalne. Zakonnice zainspirowane przez założyciela, aby zawsze nosić w sobie głęboką ufność do św. Józefa, zaczęły się do niego gorąco modlić o pomoc. Nagle usłyszały, że ktoś puka do drzwi. Przed drzwiami stał nieznany mężczyzna z wózkiem pełnym drewna. Zapytał siostry, czy mogłyby przechować mu to drewno przez kilka dni. Mniszki zgodziły się. Ponieważ jednak zimno dawało się im nieznośnie we znaki, postanowiły owo drewno wykorzystać na opał, a mężczyźnie, który je przywiózł zapłacić za nie kiedy wróci. Tyle, że człowiek ten nie pojawił się w klasztorze już nigdy. Wszyscy żywili przekonanie, że owym tajemniczym i hojnym mężczyzną był św. Józef we własnej osobie.


Przyszedł jakiś pan, był bardzo dobry
Miłość św. Józefa do dzieci jest wielka, a opieka, którą nad nimi roztacza niezwykła. Na koniec przytoczę historię o tym, jak osobiście wyprowadził pewnego malca z opresji.

Był lutowy dzień, temperatura w okolicach Nursji spadła niemal do zera. Na niebie od rana zbierały się złowieszcze chmury. I właśnie wtedy mały chłopiec z wioski pod Nursją, wpadł na pomysł, by wspiąć się na górę Vittore. Gdy był w drodze, rozpętała się straszliwa śnieżyca. Co gorsza, była to pierwsza z serii śnieżyc, jakie miały zdominować kilka najbliższych dni. Rodzice poszli szukać synka, ale nie było po nim śladu. I niestety po śnieżycy poszukiwania były mocno utrudnione wskutek nagromadzenia się dużych warstw śniegu. Następnego dnia postanowili zgłosić zaginięcie chłopca i zwrócili się o pomoc do odpowiednich służb. Do poszukiwań przyłączyli się też ich krewni i mieszkańcy z ich wioski. Przyszedł moment, w którym nie poszukiwano już żywego chłopca, ale tylko jego ciała, bo nikt nie wierzył, że dziecko przeżyło w tak dramatycznych warunkach pogodowych. W końcu, gdy śnieżyce ustały, rodzice chłopca dostrzegli z okna, jak malec dziarsko zmierza ku domowi. Wybiegli mu na spotkanie i tuląc zasypywali pytaniami.
- Gdzie ty byłeś przez te dni? Jak to się stało, że nie zamarzłeś? - chcieli wiedzieć. - Kiedy rozpoczęła się śnieżyca, przyszedł jakiś pan, był bardzo miły. Wziął mnie za rękę i zaprowadził do zagłębienia w wielkim drzewie. Powiedział do mnie: „Nie bój się, ja ci pomogę!”. Gdy siedziałem tam, w tym zagłębieniu, przyszła piękna Pani, a nad jej głową były gwiazdy. Nie było mi tam wcale źle. Byłem zadowolony. Aż w którymś momencie ta Pani powiedziała do mnie: „Wołają cię, możesz już iść do domu!” Pokazała mi, w którą stronę mam iść po śniegu, no i przyszedłem.

Rodzice w lot pojęli, że ich synem zaopiekowali się Maryja i św. Józef. Do końca życia byli im za to ogromnie wdzięczni. Przytoczoną historię opisał w swej książce „Mese a san Giuseppe” Giuseppe Tomaselli. Niestety nie podaje w niej dodatkowych szczegółów typu imię chłopca, czy rok, w jakim wszystko się rozegrało. ■

 Aleksandra Polewska – Wianecka

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!