TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 19 Kwietnia 2024, 00:34
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Święci nie zarażają

Święci nie zarażają

Siostra Faustyna chorowała na gruźlicę płuc i przewodu pokarmowego. Dwukrotnie trafiła do Zakładu Sanitarnego w Prądniku. To miejsce było świadkiem wielu niezwykłych wydarzeń opisanych w „Dzienniczku”. Święta cierpiała, ale nie koncentrowała się na sobie, wspierała dusze konających.

Obecnie Zakład Sanitarny to krakowski Specjalistyczny Szpital im. Jana Pawła II. W nim s. Faustyna przebywała dokładnie od 9 grudnia 1936 roku do 27 marca 1937 roku i od 20 kwietnia do 17 września 1938 roku. Leżała w separatce w I i III baraku gruźliczym niedaleko kaplicy, które zburzyli Niemcy w czasie II wojny światowej. Leczył ją dr Adam Silberg, a pielęgniarkami były wtedy siostry sercanki. To właśnie tu Święta spowiadała się u samego Pana Jezusa, który przyszedł do niej w postaci jej spowiednika o. Józefa Andrasza SJ. To tutaj Serafin przynosił jej Komunię Świętą. W tym szpitalu miała również wizję swojej przyszłej kanonizacji. Tutaj wspierała konających i mając dar bilokacji - przebywała w szpitalu i jednocześnie w wielu miejscach, w których ktoś konał i potrzebował jej modlitwy. W szpitalu święta pisała „Dzienniczek”, podkreślając w nim - na prośbę spowiednika, słowa Jezusa.

Parę kropel w kielichu
Jak zauważa Ewa Czaczkowska w biografii św. s. Faustyny po raz pierwszy do szpitala w Krakowie Prądniku Święta trafiła 19 września 1936 roku. Przyjechała wtedy na badania u dra Adama Silberga, 42-letniego specjalisty w leczeniu chorób zakaźnych, który potwierdził gruźlicę i polecił odseparować s. Faustynę, by nie zarażała współsióstr. Po wyjściu od lekarza poszła do kaplicy i usłyszała słowa, które zapisała potem w „Dzienniczku”: „Kiedy wyszłyśmy od lekarza i wstąpiłyśmy na chwilę do kapliczki, która jest w tym sanatorium – usłyszałam te słowa w duszy: Dziecię Moje, jeszcze parę kropel w kielichu, już niedługo. Radość zalała mi duszę, oto pierwsze wezwanie Oblubieńca i Mistrza mojego. Rozrzewniło się serce moje i był moment, gdy dusza moja zanurzyła się w całym morzu miłosierdzia Bożego; odczułam, że się zaczyna w całej pełni posłannictwo moje. Śmierć niczego, co dobre, nie niszczy. Najwięcej się modlę za dusze, które doznają cierpień wewnętrznych” (Dz 694). Tego dnia s. Faustyna powróciła do klasztoru, ale już niedługo ponownie znalazła się w szpitalu na leczeniu. Do Prądnika przywiozła ją 9 grudnia 1936 roku inframerka s. Chryzostoma Korczak.
„Zakład zajmował kilkanaście hektarów porośniętych drzewami iglastymi. Jego budynki sąsiadują dzisiaj z gmachami supernowoczesnego szpitala. Dawne sanatorium gruźlicze polegało głównie na izolacji chorych od zdrowych i leżakowaniu na świeżym powietrzu. W każdym z baraków stały 42 łóżka. W sumie oddział liczył 126 miejsc (120 miał oddział chorych na szkarlatynę). W dwóch barakach leżeli chorzy na gruźlicę płuc - oddzielnie mężczyźni i kobiety, w trzecim – cierpiący na gruźlicę kostno-stawową” - pisze Ewa Czaczkowska. Na starych zdjęciach wtedy wykonanych widać nie tylko budynki szpitala, ale również pielęgniarki - siostry sercanki, czyli zakonnice ze Zgromadzenia Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego.


Sakramenty i modlitwa
S. Faustyna 9 grudnia otrzymała separatkę i poczuła się jak karmelitanka w klasztorze kontemplacyjnym. Dlaczego? Przyzwyczajona była do wieloosobowych sal mieszkalnych w swoim zgromadzeniu, gdzie łóżka oddzielone były jedynie parawanami. Jednak już za jakiś czas usłyszała sąsiadów, bo ściany były cienkie. „Separatka moja jest obok sali mężczyzn; nie wiedziałam, że mężczyźni są takimi gadułami, od rana do późnej nocy rozmowy na różne tematy, o wiele jest ciszej na sali kobiet (...). Mój Jezu, jak ci ludzie mało mówią o Tobie. O wszystkim, tylko nie o Tobie, Jezu. A jak mało mówią, to pewnie i nie myślą wcale; cały świat ich zajmuje, a o Tobie, Stwórco, milczenie...” - zanotowała s. Faustyna 10 grudnia 1936 roku.
Przebywająca w sanatorium s. Faustyna przypomina jak ważne w naszym życiu jest spotkanie z Jezusem, czyli sakramenty i modlitwa. Chora wiele razy starała się uczestniczyć we Mszy św. i przystępować do Komunii św. W „Dzienniczku” pod datą 10 grudnia 1936 roku czytamy: „Dziś wstałam wcześnie i jeszcze przed Mszą Świętą miałam medytację. Msza Święta tutaj jest o godzinie szóstej. Po Komunii Świętej duch mój zatonął w Panu jako w jedynym przedmiocie miłości swojej. Czułam się pochłonięta przez wszechmoc Jego. Kiedy przyszłam do swojej samotni, zrobiło mi się niedobrze i musiałam się zaraz położyć. Siostra przyniosła mi krople, jednak przez cały dzień czułam się źle. Wieczorem starałam się odprawić godzinę świętą, jednak nie mogłam jej odprawić, łączyłam się tylko z Jezusem cierpiącym”. Następnego dnia ze względu na stan zdrowia nie mogła być na całej Mszy św., a po przyjęciu Komunii Świętej zaraz przyszła do swej samotni, jak nazwała separatkę. Ogarnęła ją wtedy obecność Boża i odczuła mękę Pańską przez krótką chwilę. W tym momencie poznała głębiej dzieło miłosierdzia.
Kiedy w 1938 roku s. Faustyna trafiła do Prądnika po raz drugi dr Silberg potwierdził jej bardzo ciężki stan zdrowia. Nie mogła iść do kaplicy i co się z tym wiązało przystąpić do Komunii Świętej. Jednak rano czekała na Komunię św. i przyniósł ją jej Serafin. Później sytuacja się powtarzała. Przez 13 dni Serafin udzielał jej Komunii Świętej. W szpitalu s. Faustynie ukazał się również Jezus. Napisała o tym 13 grudnia 1936 roku: „Dziś po południu wszedł do mojej separatki ojciec Andrasz i zasiadł, abym się spowiadała. Nie zamienił wpierw ani jednego słowa. Ucieszyłam się niezmiernie, bo bardzo pragnęłam się spowiadać. Odsłoniłam całą swoją duszę, jak zwykle. Ojciec odpowiadał mi na każdy drobiazg. Dziwnie się czułam szczęśliwą, że mogłam tak wszystko wypowiedzieć. Pokutę zadał mi: Litanię do Imienia Jezus. Kiedy chciałam przedstawić trudność, jaką mam do odmawiania tej litanii, wstał i udziela mi rozgrzeszenia. Nagle wielka jasność zaczęła bić od jego postaci i widzę, że to nie jest ojciec Andrasz, tylko Jezus. Szaty Jego jasne jak śnieg i natychmiast znikł. W pierwszej chwili, byłam trochę zaniepokojona, ale po chwili jakiś spokój wstąpił w moją duszę; ale zauważyłam, że Jezus tak samo spowiada jak spowiednicy, ale jednak serce moje podczas tej spowiedzi dziwnie coś przenikało, nie mogłam w pierwszej chwili tego zrozumieć, co to znaczy”. W marcu 1937 roku w szpitalu przeżyła mistyczne zaślubiny z Jezusem, znane tylko nielicznym mistykom. Teraz w szpitalnej kaplicy, w której modliła się Święta, odnajdziemy jej portret, relikwie, a na ścianie tablicę z napisem: „W tym miejscu modliła się św. siostra Faustyna dojrzewając przez cierpienie do pełnego zjednoczenia z Bogiem”.

Za konających
Sanatorium otaczał iglasty las i wśród drzew stały dwie drewniane werandy, w których leżakowali chorzy. Po południu 12 grudnia 1936 roku s. Faustyna miała pierwszą „werandę”. Tego dnia odwiedziła ją s. Felicja Zakrzewska, która przywiozła jej kilka drobiazgów z klasztoru. Wtedy też s. Faustyna po raz pierwszy odmówiła Koronkę do Miłosierdzia Bożego przy umierającym. „W nocy nagle zostałam przebudzona i poznałam, że jakaś dusza prosi mnie o modlitwę i że jest w wielkiej potrzebie modlitwy. Króciutko, ale z całej duszy prosiłam Pana o łaskę dla niej. Na drugi dzień już po dwunastej, kiedy weszłam na salę, ujrzałam osobę konającą i dowiedziałam się, że agonia zaczęła się w nocy. Kiedy stwierdziłam - było to wtenczas, kiedy mnie proszono o modlitwę. Nagle usłyszałam w duszy głos: Odmów tę koronkę, której cię nauczyłem. Pobiegłam po różaniec i uklękłam przy konającej, i zaczęłam z całą gorącością ducha odmawiać tę koronkę. Nagle konająca otworzyła oczy i spojrzała się na mnie, i nie zdążyłam zmówić całej koronki, a ona już skonała z dziwnym spokojem. Gorąco prosiłam Pana, aby spełnił obietnicę, którą mi dał, za odmówienie tej koronki. Dał mi Pan poznać, że dusza ta dostąpiła łaski, którą Pan mi przyobiecał” (Dz. 809, 810).
S. Faustyna wiele razy wypraszała konającym ufność w miłosierdzie Boże i łaskę zbawienia. Modliła się także za konających daleko od Prudnika - za siostry ze zgromadzenia, członków rodziny. Jej duch, a potem również ciało, przenosił się w te miejsca. Wielu chorych przygotowała do spowiedzi i Komunii Świętej. Pacjenci zwracali się do niej o pomoc duchową, a s. Faustyna mówiła im o miłosierdziu Bożym. Podejmowała też praktyki pokutne w Wielkim Poście 1937 roku. Pielęgniarkom tłumaczyła, że są to drobne postanowienia: „sypiać bez poduszki, trochę czuć się głodna, codziennie odmawiać koronkę (…) z rozkrzyżowanymi rękami, czasem modlić się z rozkrzyżowanymi rękami przez czas nieokreślony i modlitwą niesformułowaną. Intencja: aby uprosić miłosierdzie Boże dla biednych grzeszników, a dla kapłanów moc kruszenia serc grzesznych” (Dz. 993).


Obrazek św. Tereski
W czasie swoich pobytów w szpitalu s. Faustyna nie żaliła się na swój ciężki stan zdrowia. „Zawsze zastawałam ją w usposobieniu pogodnym, a nawet radosnym, czasem jakby nawet promienną, ale nigdy nie uchyliła rąbka swego szczęścia” - wspominała siostra Serafina Kukulska. W czasie odwiedzin sióstr z klasztoru siostra Faustyna również zapowiedziała wybuch wojny, która będzie długa i straszna, dlatego codziennie modliła się za Polskę.
Pod koniec pobytu w szpitalu stan s. Faustyny nadal był bardzo poważny, ale dr Silberg już nie zabraniał jej, aby w miarę swoich sił chodziła do kaplicy. On również przychodził do niej na duchowe rozmowy. „Rozmawiali nieraz tak poważnie, że idąc z wizytą do chorej, nie śmiałam im przerywać” - opowiadała s. Alfreda Pokora. O dyrektorze szpitala dr. Silbergu wiemy niewiele, archiwum szpitalne spłonęło w czasie wojny. Wiadomo jedynie, że był konwertytą i miał kilkuletniego syna Kazimierza. Zginął w czasie wojny.
Kiedy s. Faustyna w sobotę, 17 września opuszczała szpital, na pożegnanie dr Silberg poprosił ją o obrazek św. Teresy od Dzieciątka Jezus, który stał przy jej łóżku. Był to świadek wszystkich jej cierpień. S. Faustyna zmarła wieczorem 5 października 1938 roku. Kilka dni po jej śmierci s. Alfreda Pokora zauważyła w mieszkaniu u dyrektora szpitala obrazek podarowany przez s. Faustynę, zwieszony nad łóżkiem jego sześcioletniego syna. Kiedy zaniepokojona zapytała o dezynfekcję obrazka, otrzymała odpowiedź: „O zarazę się nie boję, bo (…) siostra Faustyna jest świętą, a święci nie zarażają”. A może „zarażają”, ale nie chorobą, tylko radością w cierpieniu i nie tylko.

Renata Jurowicz

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!