Święci grzesznicy
Nie jest to sprawa jednoznaczna. Każdy jest do niej wezwany, powołany – tak nas uczy Kościół. Z drugiej strony mówić tak o sobie w czasie teraźniejszym trochę nie wypada. Nawet jeśli ktoś jest przeświadczony, iż jest ona jego udziałem. Czasem jest złośliwym określeniem kogoś, kto swoją narzucającą się pobożnością nieco przytłacza. O czym mowa? O świętości.
Kościół daje nam różnych świętych – prostych ludzi i gruntownie wykształconych intelektualistów, mistyków i męczenników, świeckich i konsekrowanych, niezwykle pobożnych od najmłodszych lat i ludzi wielkiego zmagania. Są darem dla Kościoła i pojedynczego człowieka. Stanowią tak wielką paletę osobowości, że każdy może znaleźć swojego świętego. I nie musi to objawiać się w szczególnym kulcie wobec patrona. Osobiście nie budzę się z myślą, co zrobiłby taki, a taki święty. Nie zaczytuję się w poszczególnych życiorysach, o pismach ich autorstwa nie wspominając. Nawet nie modlę się zbyt często za ich wstawiennictwem. Prędzej przypisuję coś Bogu i nie oglądam się wówczas zbytnio na świętych. Tym bardziej nie jestem zwolenniczką poprawności politycznej, która z urzędu zobowiązuje, żeby św. Jan Paweł II lub św. Józef byli patronami mojego życia. Bo jestem Polką i kaliszanką, więc nie wypada, by było inaczej. Oczywiście taki wybór należy zrosić garścią słów, które wielkością dorównają wielkości życia owych patronów. Należna w ten sposób cześć zostaje oddana i można wrócić do swojego zwykłego życia. Nie, taka relacja ze świętością chyba nie jest dla mnie. Co zatem jest dla mnie? Co mnie pociąga w świętych? Przykład życia. Świętość, która rodzi się z doświadczenia własnej bezradności, niewiary, a nawet zdrady. Taki był pierwszy papież. Św. Piotr był chyba najsłabszym ogniwem wśród apostołów. I jeszcze mu się zdawało, że jest inaczej. To jest fantastyczne. Jego życie jest nieustannym pasmem porażek, które w dodatku dokonują się na oczach braci. Kolegów, dla których powinien (powinien?) być wzorem. Zamiast tego jest wtopa za wtopą. Ile razy któremuś z apostołów mogło się wyrwać głuche jęknięcie: „Jezu, kogo ty wybrałeś”. Masakra totalna. Wiele razy Jezus musiał prostować Piotra, a potem na nowo go odbudowywać. Wyciągać z otchłani rozczarowania własną osobą. Bp Grzegorz Ryś komentując słowa Ewangelii wg św. Marka „Idźcie, powiedzcie Jego uczniom i Piotrowi: Idzie przed wami do Galilei, tam Go ujrzycie, jak wam powiedział”, zauważył, że Piotr potrzebował usłyszeć jakby osobne zaproszenie. Bo po tym, co zrobił, nie poszedłby na spotkanie z Jezusem. To już nie było dla niego po takiej zdradzie. Ale pozwolił Chrystusowi, by On go odbudował. I tu aż chciałoby się napisać, że od tej pory Piotr nie zrobił żadnej głupoty i w ogóle zaczął być święty. Niestety. Niedługo przed śmiercią chciał czmychnąć z Rzymu w czasie prześladowań. No bo przecież bez Piotra młodziutki Kościół by się zawalił, przestał istnieć. Pudło. Na drodze spotyka Jezusa, który idzie w przeciwnym kierunku. Piotr po raz kolejny doświadcza mocnego sprostowania własnego myślenia. Wraca. Umiera na krzyżu powieszony głową w dół. Już wie, że daleko mu do Mistrza. Taki Piotr. Co mi pokazuje? Że Jezus może poradzić sobie z najcięższym przypadkiem. I nawet takiego człowieka jak Piotr uczynić świętym.
Jan XXIII urodził się w biednej rodzinie i po ludzku na zostanie księdzem miał małe szanse. Stało się jednak inaczej. Był niezwykle zdeterminowany – dużo się uczył, by sprostać wymaganiom. I udawało mu się. Natomiast kiedy kilkadziesiąt lat później usłyszał, że został wybrany na papieża, „jego pierwszą reakcją był strach i zmieszanie wyrażone w słowach: tremens factus sum ego timero (drżę i lękam się)”. Miał wtedy 77 lat i jego pontyfikat miał być „przejściowy”.
4 lata później rozpoczął się Sobór Watykański II, zwołany przez papieża kilkanaście miesięcy wcześniej. Papież Franciszek podczas jego kanonizacji powiedział o nim, że okazał „taktowne posłuszeństwo Duchowi Świętemu, dał się Jemu prowadzić i był dla Kościoła pasterzem, przewodnikiem, który sam był prowadzony... Był papieżem posłuszeństwa Duchowi Świętemu”. Posłuszeństwo i pokora mają ze sobą wiele wspólnego. Nie wiem, w jaki sposób Bóg wyrył je w Janie XXIII, ale nigdy nie są to łatwe sprawy. Na szczęście ta niewiedza jest do nadrobienia dzięki książce Jacka Święcickiego Jan XXIII. Wypróbowany święty.
A Jan Paweł II? Co tydzień się spowiadał. Wyznawał realne grzechy, a nie cnoty. Świętość nie jest więc bezgrzesznością. Zawsze jest związana ze zmaganiem z własną słabością. A raczej to Bóg się z nią zmaga i pokazuje, że jest od niej większy. W jednym z listów Jan Paweł II napisał do swojej przyjaciółki Wandy Półtawskiej o ich 20-letniej relacji: „Sam się temu dziwiłem, i nieraz z lękiem myślałem: co tutaj pochodzi od Niego, a co jest „moje”, i może skażone ludzką słabością. Czasem ten lęk we mnie przeważał – i Ty to również widziałaś. Ale częściej byłam zdumiony tym, jak daleko sięga Jego łaska, jak o wiele bardziej On, Stwórca i Odkupiciel akceptuje w człowieku to wszystko, czego człowiek nie umie zaakceptować”. Była w nim świadomość własnej słabości. Źródłem świętości jest doświadczenie spotkania z Bogiem. Papież Franciszek powiedział ostatnio: „Jak myślicie, gdzie znajduje się Boga? W kościele? Nie, podstawowym miejscem jest wasza słabość”. I też się spowiada.
Katarzyna Strzyż
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!