TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 21 Sierpnia 2025, 02:03
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Św. Józef i… ludożercy

Św. Józef i… ludożercy 

W 1883 roku, na łamach Las Misiones Catolicas, zamieszczono niezwykłe świadectwo misjonarza, który trafił do krainy ludożerców. Najciekawsze z naszej perspektywy, jest jednak to, że w tej samej krainie pojawił się w tym samym czasie św. Józef...

Jest taki stary dowcip. Wędruje pewien misjonarz przez afrykańską ziemię, gdy nagle wyrasta przed nim lew. Zwierz patrzy na niego i wymownie się oblizuje. Przestraszony misjonarz wznosi oczy ku niebu i mówi: „Boże, naucz tego lwa chrześcijańskich zachowań!”.Zaraz po tych słowach lew zerka ku górze i rzecze: „Pobłogosław Panie ten posiłek, który w swej łasce mi zesłałeś”. Dowcip bawi wciąż kolejne pokolenia, jednak niezmienna prawda jest taka, że misjonarze mieli, mają i będą mieć wiele do czynienia z niebezpieczeństwami, w tym także tymi, które bezpośrednio zagrażają ich życiu. Jedno z tych ostatnich – ludożerstwo – choć dziś nie figuruje już w katalogu najcięższych przeszkód z jakimi przyjdzie im się mierzyć - przez wieki było bardzo realną perspektywą w ich posłudze.

Serce św. Jeana de Brebeuf
Pojęcie kanibalizm używane jest przez wielu z nas jako zamiennik słowa ludożerstwo. Tymczasem kanibalizm ma o wiele szersze znaczenie, gdyż odnosi się do praktyki zjadania osobników własnego gatunku. Do najbardziej znanych przedstawicieli natury, które go uprawiają należą modliszki. Wśród pogańskich ludów do których docierali misjonarze chrześcijańscy kanibalizm miał zwykle podłoże rytualne i kulturowe. Jak donosi wikipedia, aż do początku XX wieku (a lokalnie nawet do lat 50. XX wieku) kanibalizm nadal był praktykowany u wielu ludów Afryki, Oceanii i wysp Morza Karaibskiego, co wiązało się z wiarą w przechodzenie właściwości zjadanej osoby (np. męstwa) na osobę zjadającą.
W historii misji chrześcijańskich również znajdziemy takie sytuacje. Np. w opisie męczeństwa jezuity św. Jeana de Brebeuf, misjonarza i lidera grupy Męczenników Kanadyjskich, znajdujemy fragment, który mówi, iż wódz torturujących św. Jeana Irokezów był pod takim wrażeniem wytrzymałości jezuity, że wyrwał mu serce i zjadł je po to, by męstwo de Brebeuf’a przeszło na niego.


Biały Ojciec
Gdy Augustin Prosper Hacquard skończył 8 lat, jego rodak ojciec Charles Lavigerie, postanowił poświęcić swoje życie ewangelizacji Afryki i powołał do życia zakon Białych Ojców, który później przyjął oficjalną nazwę Zgromadzenia Misjonarzy Afryki. W 1878 roku, osiemnastoletni Augustin rozpoczął – wbrew woli rodziców – nowicjat w jedynym wówczas, algierskim, domu Ojców Białych. Pierwszym obszarem działalności misyjnej Zgromadzenia była Algieria oraz islamska część Afryki.
Jednak ze względu na niechęć muzułmanów do misjonarzy katolickich, działalność misyjna przesuwała się w głąb Afryki. Nie oznaczało to bynajmniej opuszczenia tej części kontynentu. Pierwsze próby wypraw przez Saharę kończyły się niepowodzeniami, w tym mordowaniem zakonników. Stopniowo jednak udało się rozszerzyć działalność na Tanganikę, Ugandę, Rwandę, Burundi, Kongo, Rodezję Północną (dzisiejsza Zambia). Kilka lat później działalność Ojców Białych objęła również tereny Afryki zachodniej, w tym Górną Woltę (dzisiejsze Burkina Faso), Ghanę i Mali. Pod koniec życia ojciec Augustin został z czasem wikariuszem apostolskim Sahary i Sudanu. Nim jednak do tego doszło, misjonarz doświadczył nadzwyczajnej interwencji św. Józefa.

Poleciliśmy się św. Józefowi
„Był rok 1880 – zapisał w swych wspomnieniach ojciec Hacquard. – W towarzystwie ojca Machona podjąłem podróż, aby znaleźć właściwe miejsce do stworzenia wspólnoty chrześcijańskiej i poleciliśmy się św. Józefowi. 19 marca, w uroczystość Świętego, wyruszyliśmy w drogę, kierując się w stronę Udoe, miejsca nigdy nieodwiedzonego przez żadnego Europejczyka. Mieszkańcy tego regionu byli ludożercami i nie pozwalali nam osiedlić się w żadnej jego części. Zwróciłem
się do św. Józefa, prosząc go o pomyślny rezultat naszej podróży. Z Udoe podążyliśmy do Urigua, błądząc bez celu, na łasce losu… Jednak nigdzie nie pozwalano nam założyć misji. Dotarliśmy w końcu do domu wodza Kingaru, nazywanego „Wężowa Twarz”. Zaledwie nas zobaczył, zatrzymał się w podziwie i długo się w nas wpatrując wykrzyknął dokładnie w taki sposób: „Tak! To oni! Ci sami! Słuchajcie mnie! Ostatniej nocy, nie wiem czy to była jawa czy sen, zobaczyłem przed sobą starszego, szacownego mężczyznę, który dotykając mnie żeby mnie zbudzić, powiedział do mnie: Kingaru, wiedz, że do twojego domu przybywa dwóch białych z małą karawaną, przyjmij ich dobrze i daj wszystko o co poproszą. I to jesteście wy! Ci sami, których widziałem!” Wtedy wezwał swój lud i powiedział do nich: „Przyjrzyjcie się dobrze tym białym, to ci, których widziałem ostatniej nocy razem z pewnym starcem, jak wam opowiadałem dziś rano. To oni”.  Pozostaliśmy tam przez osiem dni – pisał dalej ojciec Hacquard – i wszyscy, ze wszystkich sił starali się dobrze nad traktować. Gdy wreszcie wybraliśmy miejsce na naszą osadę, zorganizowaliśmy podróż powrotną, w której sam wódz chciał nam towarzyszyć, służyć nam za przewodnika i opiekuna. To i jeszcze wiele innych rzeczy zdziałał św. Józef dla ludu Mandery i jesteśmy mu za to wdzięczni! Na zawsze będziemy go sławić i oddawać mu cześć”. W tym miejscu, wyjaśnię jeszcze tylko, że Mandera, o której pisze ojciec Augustin, to część dzisiejszej Kenii. ■

Aleksandra Polewska - Wianecka

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!