Spotkać Boga i przeżyć
Są spotkania, za którymi tęsknimy. Spotkania na co dzień i te niedzielne. Spotkania udane i te niespełnione, kiedy stawia się na stole dwie filiżanki, ale oczekiwana osoba nie przychodzi. Nasze dni utkane są ze spotkań. Potrzebujemy ich, by cieszyć się radościami, by nie być samymi w smutkach, by żyć. A Bóg? Czy Bóg pragnie spotkania z nami? Tak, jest to również Jego pragnienie.
Czas Adwentu mówi nam o pragnieniu Boga, by spotkać się z człowiekiem i do tego spotkania jednocześnie nas przygotowuje. Adwent najpierw przygotowuje nas na spotkanie z Bogiem na końcu czasów, kiedy ujrzymy Chrystusa w Jego chwale. W miarę jednak zbliżania się uroczystości Bożego Narodzenia, Adwent wprowadza nas w atmosferę spotkania Boga w Dzieciątku ukrytym w betlejemskim żłóbku.
Czym mają stać się dla nas te niezwykłe spotkania z Bogiem? Zatrzymajmy się najpierw nad tajemnicą pierwszego z nich, wskazanego przez Adwent, spotkania z Bogiem w wieczności. Spotkania z ludźmi nie dają gwarancji na przeżycie. Wydarzenia, które toczą się na naszych oczach wydają się zaprzeczać temu, jakoby człowiek był dla drugiego człowieka bezpieczną przystanią, przy której odnaleźć można wytchnienie i pokój. Dzisiejszy człowiek zadaje sobie pytania: czy spotkanie z bliźnim będzie dla mnie bezpieczne, czy wolno mi powierzyć swój los w ręce drugiego człowieka, czy ten drugi na pewno chce dla mnie dobra, czy to spotkanie przeżyję? I nie odpowiadamy, bo boimy się, że odpowiedź będzie negatywna. Nie odpowiadamy, by nie tracić wiary w istnienie ludzkiego dobra. Dlatego tak trudno nam dzisiaj spotkać się z drugim człowiekiem, a jemu trudno spotkać się z nami.
Niepokój rodzi się w nas również przed spotkaniem z Bogiem. Nie ufamy Jego zamysłom, podobnie jak w raju nie zaufali pierwsi rodzice, oskarżając swoim nieposłuszeństwem Boga o to, że nie chce dla nich prawdziwego dobra. Ten brak zaufania w miłosierdzie Boga rodzi w nas pełne lęku pytania: czy Bóg o mnie pamięta, czy się o mnie troszczy, czy nie patrzy na mnie wzrokiem nieczułym i potępiającym, czy mi wybaczy, czy mnie zrozumie? Te pytania wydają się nam zasadne, dlatego unikamy Bożego spojrzenia, Bożej oceny naszego życia. Unikamy spotkania z Nim, bo nie chcemy cierpieć, nie chcemy być pozbawieni tego, co - jak sądzimy - chce nam zabrać. Nie chcemy zostać sami z Bogiem, którego nie znamy i którego się boimy. Człowiek współczesny nie chce myśleć o Bogu, podobnie jak nie chce myśleć o śmierci. Człowiek dzisiejszy chce żyć. Nie ufając jednak, że Bóg mu na to pozwoli, żyje po swojemu. Żyje bez Boga, aby przeżyć.
Koniec znanego nam świata i powtórne przyjście Chrystusa na ziemię, o czym przypominają nam pierwsze tygodnie Adwentu, będzie jednak nieuniknionym spotkaniem z Bogiem. I nawet jeśli człowiek tego spotkania nie chce, to jednak Bóg tego chce. Dlatego na pewno się to wydarzy - spotkamy Boga. A skoro tak się stanie, to należy się do tej chwili przygotować, nie tylko aby ją przeżyć, ale przede wszystkim, aby móc dalej żyć i to żyć pełnią życia, aby zawsze kosztować słodyczy Pana, stale się radować Jego obecnością. Tego pragnie dla nas Bóg, pragnie spotkania z nami, które wprowadzi nas w prawdziwe, pełne i szczęśliwe życie.
Człowiek jednak w swoim zamknięciu się na Boga popełnia podstawowe błędy: chce żyć, ale bez czerpania ze źródła Życia; chce kochać, ale bez karmienia się Miłością; chce być szczęśliwy, szukając zwykłych przyjemności, a nie nadprzyrodzonej Radości. I po omacku błądzi, odnajdując jedynie pustkę i lęk. Czuje się nieszczęśliwy, bo w głębi serca wie, że tego, czego pragnie, sam sobie dać nie może. Nie zbawi człowiek sam siebie, tak jak sam sobie nie jest w stanie dać życia. Panem naszego życia jest Bóg. Dopóki się z tą prawdą nie pogodzimy, dopóki tej prawdy nie zaakceptujemy, dopóty będziemy zazdrośnie strzegli naszego życia przed Bogiem, a w dalszej perspektywie również przed drugim człowiekiem. A życie płynie, chwile przemijają, wydarzenia i ludzie odchodzą, i nie zawsze powrócą. Dobro, którego mogliśmy tyle uczynić, nigdy nie zaistnieje. Plan Boga na nasze życie czeka i z każdym dniem odchodzi coraz dalej. Kto za nas to wszystko naprawi? Kogo Pan Bóg znajdzie, aby zajął nasze miejsce? Ilu ludzi pozostanie bez nadziei i miłości, tylko dlatego, że my w te wartości nie wierzyliśmy i im nie ufaliśmy? Czy pozbawiając siebie nadziei mamy prawo pozbawiać jej innych, może bardziej jej potrzebujących? Kto poda ewangeliczny kubek wody spragnionemu człowiekowi, jeśli my jemu nie podamy? Jak widać - wielka jest nasza odpowiedzialność. I to nie tylko za siebie samych, ale również za tych, którzy są naszymi braćmi i siostrami, jako dzieci tego samego Boga.
To adwentowe zamyślenie zrodziło w nas świadomość, którą dobitnie wyraża św. Paweł w Liście do Rzymian. „Nikt z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie: jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana. I w życiu więc i w śmierci należymy do Pana. Po to bowiem Chrystus umarł i powrócił do życia, by zapanować tak nad umarłymi, jak nad żywymi. Dlaczego więc ty potępiasz swego brata? Albo dlaczego gardzisz swoim bratem? Wszyscy przecież staniemy przed trybunałem Boga. Napisane jest bowiem: Na moje życie - mówi Pan - przede mną klęknie każde kolano, a każdy język wielbić będzie Boga. Tak więc każdy z nas o sobie samym zda sprawę Bogu” (Rz 14, 7-12).
Jak odnaleźć w sobie tęsknotę za Bogiem, aby zacząć żyć piękniej, więcej się modlić, częściej przystępować do sakramentów, aby ukochać Mszę Świętą? Co uczynić, aby nie bać się spotkać z Bogiem i Jego miłością? Jak postępować, aby chętniej spotykać się z drugim człowiekiem? Do kogo zwrócić się w tym wszystkim o pomoc? Odpowiedzi na te pytania dostarczy nam spotkanie z tajemnicą nowo narodzonego Boga, który przyszedł na ten świat, abyśmy mieli życie i mieli je w obfitości. Ale nad tym zechciejmy pochylić się podczas naszego następnego spotkania.
Tekst ks. Marcin Załężny
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!