TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 18 Sierpnia 2025, 08:44
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Skarb w glinianym naczyniu

Skarb w glinianym naczyniu

Książki są wspaniałymi przyjaciółmi. Zawsze mają coś ciekawego do powiedzenia, kiedy bierzesz je
do ręki. Nigdy nie narzekają, że są zbyt zajęte, i zawsze, w stosownej chwili, mogą karmić umysł.

Autorem słów umieszczonych nad tytułem jest arcybiskup Fulton Sheen, jeden z najbardziej znanych hierarchów ubiegłego wieku, który swoje rozliczne talenty poświęcił głoszeniu Ewangelii. Czynił to na wszelkie sposoby wspaniale wykorzystując media elektroniczne, gromadząc każdego tygodnia 30 milionów ludzi przed radioodbiornikami, a później przed ekranami. Chciałbym dzisiaj zaproponować, odwołując się do cytowanych słów naszego bohatera, wspaniałego przyjaciela w postaci książki „Skarb w glinianych naczyniach”, która jest jego autobiografią. Przyznam się od razu, że jeszcze jej nie skończyłem, ponieważ po tym, jak pierwszą połowę „łyknąłem jednym haustem” stwierdziłem, że to grzech. I obecnie delektuję się nią powolutku, jak pomarańczami albo czekoladkami w stanie wojennym. I bardzo żałuję, że jednak już się kończy. Chciałbym dać chociaż przedsmak tego, co znajdziecie w książce i przytoczę kilka jej fragmentów.


Najważniejsza godzina dnia
W dniu swoich święceń kapłańskich Fulton Sheen zrobił dwa postanowienia: „Po pierwsze, obiecałem sobie, że w każdą sobotę będę sprawował Eucharystię ku czci Matki Bożej, prosząc o ochronę mojego kapłaństwa. W Liście do Hebrajczyków znajduje się zalecenie, aby kapłani składali ofiary nie tylko za innych, ale także za siebie, ponieważ ich grzechy mają większą wagę ze względu na godność funkcji, jaką sprawują. Po drugie, postanowiłem, że każdego dnia spędzę całą godzinę świętą przy naszym Panu obecnym w Najświętszym Sakramentem. Przez cały czas trwania mojej kapłańskiej posługi dotrzymałem obydwu postanowień”. Zszokowało mnie to wyznanie. Biorąc pod uwagę jak rozchwytywanym i zajętym człowiekiem był Arcybiskup, aż trudno uwierzyć, że NIGDY nie zaniedbał godzinnej adoracji. Sheen wyjaśnia też, dlaczego Godzina Święta była dla niego tak ważna, że nie tylko sam pozostał jej wierny, ale też większość rekolekcji, które poprowadził poświęcił właśnie zachęcaniu do jej praktykowania. Otóż według niego, święta godzina nie jest nabożeństwem, lecz formą udziału w dziele odkupienia. „W Ewangelii według św. Jana nasz Zbawiciel używa słów „godzina” i „dzień” w zupełnie różnych kontekstach. „Dzień” należy do Boga; „godzina” należy do złego. Słowo „godzina” występuje u Jana siedem razy i za każdym razem odnosi się do spraw szatańskich oraz łączy się z chwilami, w których Chrystus nie znajduje się w rękach Ojca, lecz zostaje wydany w ręce ludzi”. Kiedy Jezus modlił się w Ogrodzie Oliwnym poprosił uczniów o godzinę czuwania z Nim, czyli wynagrodzenia za godzinę zła. I to jest właśnie drugi powód, dla którego godzina święta jest tak ważna. „Nasz Pan tylko raz poprosił o coś swoich uczniów, a zrobił to w noc męki. Nie zwracał się do wszystkich... Być może wiedział, że nie może liczyć na ich wierność. Oczekiwał jednak, że pozostaną Mu wierni przynajmniej trzej: Piotr, Jakub i Jan. A stało się tak, jak wiele razy w późniejszej historii Kościoła – zło czuwało, a uczniowie spali. Dlatego właśnie z udręczonego serca Jezusa wydobyło się westchnienie: „Jednej godziny nie mogliście czuwać ze Mną?”. Nasz Pan nie prosił o godzinę działania, lecz o godzinę dotrzymania Mu towarzystwa”. I wreszcie trzecim powodem praktykowania Godziny Świętej było dla niego pragnienie upodobnienia się do Pana: „Stajemy się tacy jak to, na co patrzymy. Gdy oglądamy zachód słońca, nasza twarz nabiera złotego blasku. Kiedy przez godzinę wpatrujemy się w Jezusa Eucharystycznego, w naszym sercu zachodzi tajemnicza przemiana”.
Oczywiście można poprzestać na wymienionych wyżej powodach, aby zrozumieć jak wielką korzyść duchową przynosi adoracja Pana Jezusa, ale Arcybiskup dodaje jeszcze wiele innych, a pośród nich ten bardzo prozaiczny: „Niezależnie od wszystkich korzyści duchowych Godzina Święta po prostu nie pozwala mi na zbyt dalekie wędrówki. Przywiązanie do tabernakulum sprawia, że skraca się odległość, na którą możesz odejść w poszukiwaniu innych pastwisk. (…) Jeśli nawet wydawało mi się, że nie mam z niej żadnych korzyści i odczuwałem brak duchowej bliskości, miałem przynajmniej wrażenie, że jestem jak pies warujący u drzwi pana na wypadek, gdyby ten miał go wezwać”.


Biskupi darem Ojca dla Syna
Drugim ważnym fragmentem, na którym chciałbym się przez chwilę zatrzymać, są refleksje o biskupstwie. Biorąc pod uwagę sytuację w naszej kaliskiej diecezji, gdzie oczekujemy na nowego biskupa słowa te czytałem z podwójną ciekawością. Przede wszystkim zdajemy sobie sprawę jak szczery jest w swojej autobiografii nasz bohater, ponieważ bynajmniej nie ukrywa, że już jako młody ksiądz modlił się, aby być biskupem. „Kierując do Boga prośby, jednocześnie powziąłem postanowienie, że nigdy nie będę się starał zdobyć tego „dobrego zadania” (jest tu odniesienie do słów św. Pawła z Pierwszego Listu do Tymoteusza „Jeśli ktoś dąży do biskupstwa, pragnie dobrego zadania” przyp. AAK) własnymi siłami, czyli nie będę wykorzystywał znajomości ani w żaden inny sposób polegał na ludzkich staraniach”. I tak rzeczywiście było. Kiedy ktoś proponował mu zostanie biskupem Fulton Sheen odmawiał. Ostatecznie został biskupem pomocniczym Nowego Jorku. Co ciekawe, jego promotorem był kard. Spellman, ten sam, który wypromował McCarricka. Jakże odmienne posługi tych dwóch biskupów... Fulton Sheen pisze, że jego zdaniem biskup może być silny pod dwoma warunkami. „Przede wszystkim musi polegać na św. Piotrze i jego następcach. Nasz Pan Jezus Chrystus, powiedział do apostołów: „Szatan domagał się, żeby was przesiać jak pszenicę” (Łk 22,31). Nic nie wskazuje na to, aby Jezus mu odmówił i nie zgodził się, abyśmy byli wystawieni na szatańskie próby. Przeciwnie – Pismo Święte sugeruje wręcz, że na nie zezwolił, a chociaż byli tam też inni apostołowie, zwrócił się tylko do Piotra: „Prosiłem za tobą”. Nie powiedział: „Będę się modlił za was wszystkich”. Modlił się za Piotra, aby jego wiara nie ustała, bo kiedy on podniesie się z upadku, będzie umacniał swoich braci. Moim zdaniem biskupi pozostają silni tylko wtedy, gdy zachowują jedność z Ojcem Świętym. Gdy odłączamy się od niego, przestaje nas obejmować modlitwa Chrystusa”.
Drugim źródłem, z którego biskup może czerpać siłę jest wzajemna wymiana życiowej mądrości między członkami wspólnoty episkopalnej, czyli duch miłości braterskiej. „Nasz Pan wyraził to w sposób jednoznaczny, kiedy umył nogi apostołom, zalecając jednocześnie, aby umywali sobie nogi nawzajem. Chciał, abyśmy tworzyli wspólnotę opartą na wzajemnej służbie”.
Ja oczywiście nie mam wglądu w pracę Episkopatu, ale w rozmowie z jednym z biskupów usłyszałem ostatnio, że jest mnóstwo spraw, które na swoich spotkaniach muszą zatwierdzić, jakieś dekrety, statuty, kwestie personalne dotyczące często bardzo wąskich grup czy zagadnień... Ciekawe, czy mają czas na bycie prawdziwą wspólnotą i oparciem dla siebie nawzajem...


Dystans do samego siebie
Oprócz głębokiej treści duchowej, zaskakujących porównań i wysmakowanych metafor mamy u Sheena również niesamowite poczucie humoru. Ale zanim przytoczę jeden przykład zacytuję ważną wypowiedź Arcybiskupa w kontekście przejścia na emeryturę w wieku 75 lat i złożenia rezygnacji z urzędu biskupa: „Uważam, że człowiek spędza ostatnie dni życia zasadniczo w taki sam sposób, w jaki żył wcześniej. Jeśli żył spokojnie, dbając o odpoczynek i zbytnio się nie wysilając, jago ostatnie dni ciągną się powoli niczym płyn wyciekający przez niewielki otwór. Jeżeli żył intensywnie, może się zdarzyć, że będzie pracował do chwili, w której Bóg narysuje linię mety i powie: „To już koniec”. Możemy być pewni, że emerytura abpa Sheena odzwierciedlała ten drugi model, ale właśnie podczas procesu przekwalifikowania się na inną posługę podczas przejścia na emeryturę pojawia się taka notatka: „Nadano mi dwie nowe godności. Jedną z nich była nominacja na arcybiskupa tytularnego Newport w Walii. Często jestem pytany: „Co to znaczy być arcybiskupem tytularnym Newport?”. Odpowiadam wtedy: „W zasadzie tyle samo, co być kawalerem Orderu Podwiązki. To bardzo miło mieć taką Podwiązkę, ale ona niczego nie podtrzymuje”.
Czasami, kiedy oglądamy trajler filmu, albo czytamy zapowiedź książki, szykujemy się na wielką ucztę, a potem po obejrzeniu czy przeczytaniu całości okazuje się, że wszystko co najlepsze, dostaliśmy w zapowiedzi. Zapewniam Was, że z autobiografią Sheena, tak nie będzie, a ten rąbek, którego Wam uchyliłem, to jest naprawdę „rąbeczek”, aby ci, którzy po książkę nie sięgną, mieli chociaż troszkę dla siebie.

 

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!