TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 03 Sierpnia 2025, 18:14
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

?Sekan? znaczy pokój - Misyjne drogi

„Sekan” znaczy pokój

sekan

Pokój między zwaśnionymi stronami ma konkretną cenę: w pieniądzach, kurach, świniach, nawet krowach. Kiedy już zostanie zawarty i policzony, misjonarz może powiedzieć do swoich parafian: „Przekażcie sobie znak pokoju”.

Papuaskie słowo „sekan”, które oznacza pokój, pochodzi od dwóch angielskich słów: shake hands - podawać sobie ręce. Ale droga od dłoni zaciśniętej w nienawiści do ręki otwartej na zgodę jest długa, mozolna, trudna i pełna cierpliwości. 

Wojownicy

Nasz diakon Alan Muguya MSF, który wkrótce przyjmie święcenia kapłańskie, w wywiadzie z 2015 roku dla „Catholic Radio and Television Network” mówił tak: „Moje plemię, moje życie, to życie w walce. Wielu straciło życie w walce, wielu zginęło. W konfliktach plemiennych dawniej walczono na łuki, strzały i włócznie. Teraz niestety na karabiny. Widziałem często na własne oczy, jak ludzie umierają w czasie walk”. O wojnach na Papui słyszy się praktycznie codziennie. To nasz chleb powszedni. 

Kiedy pada hasło Papua Nowa Gwinea, ludzie kojarzą je sobie najczęściej z ludożercami, łowcami głów i umalowanymi wojownikami z łukami, siekierami i włóczniami w rękach. Chyba książka Daniela Defoe, „Robinson Crusoe” nadal porywa serca wielu czytelników. Coś w tym jest, chociaż nie do końca. Ludożerców już nie ma (chociaż kto wie?). Nikt nie goni za czyjąś głową. Ale wojownikami Papuasi pozostali do dziś.

Wojna jest czymś normalnym

Oglądałem kiedyś stare zdjęcia i film „Pierwszy kontakt”. Jest to dokumentacja pierwszej wyprawy australijczykow, braci Leah, w głąb Papui w 1933/1934 roku. Gdyby się dobrze przypatrzeć, to każdy mężczyzna na każdym zdjęciu trzymał w ręce łuk i strzały. Obojętnie jakie plemię, obojętnie dokąd ta wyprawa dotarła, obojętnie czy zatrzymali się na noc w wiosce, czy przechodzili przez góry i busz - każdy Papuas trzymał w ręku łuk i strzały. Nie rozstawali się z nimi nigdy.

Przez setki lat tradycyjnym zajęciem mężczyzny na Papui było przygotowanie ogrodu, wybudowanie domu i walka. Wojny były częścią życia plemienia i wioski, podobnie jak zbieranie plonów z ogrodu czy budowa rowu. O co się bili? O ziemię, o kobiety, o honor, o świnie. Czasami był to odwet za czary lub zemsta za śmierć kogoś z plemienia. Czasami nawet już nie pamiętali, co było główną przyczyną konfliktu, ale wiedzieli, że coś komuś trzeba udowodnić. Wojny mogły trwać tydzień albo kilka lat. Były to głównie walki między dwoma plemionami. Nikt nie szukał wroga daleko, żeby się bić z innym plemieniem. Jeśli między sobą biły się dwa plemiona, to inne z tego terenu mogły spać spokojnie. To ich nie dotyczyło. Nawet teren do walki był wyznaczony.

O pokoju można było zacząć rozmawiać, gdy była równowaga w zabitych. Jeśli zginęło pięciu z jednego plemienia, z drugiego trzeba było zabić tyle samo. Zawarcie pokoju poprzedzone było zazwyczaj długimi rozmowami. Negocjacje dotyczyły głównie zapłaty za straty - konkretnie ile świń będzie trzeba dać, żeby znowu usiąść razem i podać sobie dłoń. Pytanie tylko: na jak długo?

Wojownicy XXI wieku

Jest rok 2016. Na terenie Sumi trwa wojna, w której zginęło już kilkadziesiąt osób z dwóch plemion. Mieliśmy tam stację misyjną. Mieliśmy, bo wojna dwa razy zniszczyła ją i szkoły. Wojna, która zaczęła się… właściwie nikt nie pamięta dokładnie kiedy i dlaczego.

Jej źródła sięgają chyba czasów „przed białym człowiekiem”. Kiedy pierwsi misjonarze dotarli do Sumi w 1958 roku, dostali spory kawałek ziemi na budowę stacji misyjnej. Może trochę sami się zdziwili, że teren jest praktycznie pusty. Właśnie na tej ziemi toczyły się wojny plemienne. Idea była taka: wybudować stację na tym terenie, żeby jakoś pogodzić zwaśnione od pokoleń plemiona. Ewangelia, Dobra Nowina o przebaczeniu i miłości miała pomóc wprowadzić pokój i szacunek dla drugiego. Udało się - ale tylko do czasu. W 1991 roku wystarczyła jedna iskra, wystarczyło, że pobili się dwaj pijani ludzie z tych dwóch plemion i topór wojenny, zakopany 30 lat wcześniej, odkopano. Siedem lat trwało budowanie klimatu zaufania i przebaczenia. Ojcowie kapucyni bardzo się zaangażowali w ten proces. Organizowali spotkania, modlitwy, wspólne posiłki, projekty. Jako znak pokoju na nowo wybudowano stacje (na tym samym terenie). Ojciec Józef, na którego wszyscy mówili Joe, poświęcił dla Sumi całego siebie (a także trochę pieniędzy). Wybudował kościół, dom dla siebie i dla sióstr, centrum pastoralne.

W 2003 roku po wyborach do rządu, znowu doszło do wojny, znowu na tym samym terenie i znowu wszystko zniszczono. Jedyna różnica była taka, że wojownicy zamiast łuków, w zaciśniętych rękach trzymali broń domowej roboty. Jak opowiada ks. Marcin, który posługiwał tam przez dwa lata, czasami przechodził obok wymalowanych na czarno Papuasów z automatycznym M16 w rękach. O wojnach plemiennych na Papui słyszy się codziennie: tu się biją, tam spalili wioskę, ówdzie szkołę. Gdzie indziej znowu czarownik „wyszukał”, że młody człowiek zmarł, bo otruł go ktoś z drugiego plemienia. 

Kochać nieprzyjaciół

Mogę sobie tylko wyobrazić, jak trudne dla pierwszych chrześcijan - Papuasów było zrozumienie nauki Jezusa o miłości nieprzyjaciół. Zresztą akurat z tą lekcją Jezusa, to wszyscy mamy kłopoty. Nie mówię, że Papuasi tego nie zrozumieli, ani że tego nie potrafią, bo ciągle trwają plemienne wojny. Nie. Zrozumieli, i to bardzo dobrze. Wojny zawsze będą. I każdy wie, że za wojną idzie bieda i zniszczenie. Jednak pomimo naszych ludzkich słabości mamy w sercu to nadprzyrodzone pragnienie pokoju.

Pamiętam jak starszy misjonarz, kapucyn o. Piotr opowiadał o wojnach plemiennych w Pureni. Jest to teren o bardzo bojowym charakterze. Ojciec Piotr był tam wtedy proboszczem. Doszło do wojny między dwoma plemionami. Wiedział, że to trochę potrwa i że praca pastoralna na tym ucierpi. Był jednak już na tyle znany na tym terenie, że mógł się swobodnie poruszać i nikt mu nie robił krzywdy. Dochodziło do tego, że gdy chciał przejść z jednego do drugiego plemienia, pomiędzy którymi trwała ta wojna, to na czas jego przejścia wstrzymywano walki. Ktoś z jednego plemienia przyprowadzał go, na bezpieczną odległość, i krzyczał „Pater idzie! Pater idzie!”. Wtedy wszystko cichło i ktoś z drugiego plemienia odbierał go z drugiej strony pola walki. Autorytet pierwszych misjonarzy i zupełna nowość Dobrej Nowiny w patrzeniu na drugiego człowieka zakopały pewnie niejeden topór wojenny. Argument, że Jezus zostawił nam przykazanie miłości jako najważniejszy znak bycia chrześcijaniniem, trafiał i nadal trafia do twardych serc walecznych Papuasów. 

Kupić pokój

Pokój na Papui się po prostu kupuje. Może dlatego z jednej strony jest on taki cenny, ale z drugiej nie jest trwały. Papuasi mają świadomość zła, które przynosi wojna. Cierpienie nauczy tego każdego człowieka. Dlatego zanim wojna plemienna wymknie się spod kontroli, od razu szukają drogi do zgody. Często sprowadza się to do zapłacenia pierwszego odszkodowania. Jest to może nawet nie tyle odszkodowanie co „kupienie” czasu na dyskusje. Jedno plemię daje pieniądze drugiemu, żeby wprowadzić tak zwane „zawieszenie broni”. Stan wojenny trwa, ale nikt nikogo nie zabije. Przez ten czas starszyzna plemion dogaduje się odnośnie warunków pokoju. Takie rozmowy mogą trwać tygodniami albo nawet latami. Ostatecznie dochodzi do tego, że jedno plemię zapłaci drugiemu tyle a tyle pieniędzy, tyle a tyle świń, kur, może nawet krów.

Gdy dyskutują o pieniądzach, czasami aż się włos na głowie jeży od cen, jakie padają - setki tysięcy albo nawet miliony kina (waluta papuaska). Później i tak kwota spadnie do kilku tysięcy. Gdy wyznaczony jest czas zapłaty, przedstawiciele plemion spotykają się, by ostatecznie zakończyć wojnę. Najpierw świnie i pieniądze wędrują z ręki do ręki. Wszystko jest dokładnie liczone i sortowane. Świnie są przywiązywane do palików wbitych w ziemię. Świń musi być tyle, ile palików. Później odbywają się długie przemowy (w których Papuasi bardzo się lubują) i na koniec odbywa się sekan, czyli podanie sobie rąk. 

Rola misjonarza

Co ja robię w tym czasie? Jako misjonarz nie muszę uczestniczyć w tych długich pertraktacjach. Może kiedyś pierwsi misjonarze byli bardziej zaangażowani w te sprawy. Nawet nie wiem, czy bym się do czegoś przydał. Zresztą w diecezji mamy wyszkoloną już grupę świeckich liderów, naszych Papuasów. Znają oni lepiej kulturę, zwyczaje i zaszłości historyczne pomiędzy plemionami i są bardziej przydatni w rozwiązywaniu takich konfliktów. Ja mam inne zadanie. Często zdarza się, że dwa klany, które są w stanie wojny, należą do jednej parafii. Do mnie więc należy przygotować Papuasów nie tyle do oddania świni czy zapłaty, ale do otwarcia serca, by było w stanie przebaczyć. Ten wewnętrzny pokój budujemy przez modlitwę, sakramenty i spotkania. Jest to pokój, o którym Jezus mówi, że jest inny niż ten, który daje świat. Ten, który jest owocem obecności Boga. I chyba największą radością dla mnie jest czas, kiedy po wszystkich walkach, dyskusjach i pertraktacjach, w czasie Mszy św. mogę powiedzieć do nich: „Przekażcie sobie znak pokoju!”.

O. Dariusz Kałuża MSF, Papua Nowa Gwinea

?

Artykuł publikujemy dzięki współpracy z dwumiesięcznikiem „Misyjne drogi” 

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!