Radio to przede wszystkim ludzie
Diecezjalne Radio Rodzina w grudniu obchodzić będzie 25-lecie istnienia. Jego dyrektorem w latach 1999 - 2015 był ks. prałat Leszek Szkopek, który podzielił się, jak wtedy działało radio i co go najbardziej cieszyło.
O ile dobrze pamiętam, jednym z powodów, dla których odszedłeś od salwatorianów, gdzie się formowałeś do kapłaństwa, do duchowieństwa diecezjalnego był fakt, że w zgromadzeniu widziano Ciebie jako człowieka, który może zająć się mediami, a Ty nie za bardzo chciałeś. Dobrze pamiętam?
Ks. Leszek Szkopek: Często podkreślam, że to jest jeden z dowodów na to, że Pan Bóg ma poczucie humoru. Bo rzeczywiście tak było. Zanim trafiłem do salwatorianów, ukończyłem szkołę średnią, czyli ZAP, tu w okolicy wszyscy wiedzą co to znaczyło, gdzie był taki kierunek „technika cyfrowa”. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych dawało mi to pewną wiedzę o komputerach, w związku z czym od samego początku w seminarium księży salwatorianów, u których działalność wydawnicza jest istotna dla charyzmatu, te moje umiejętności były wykorzystywane. Składałem gazetę powołaniową „Apostoł Zbawiciela”, brałem udział w edytowaniu pisma „Salwator”, pojawiały się książki, które składałem do druku...
Czyli jeszcze nie radio?
Pojawiło się również i radio. W archidiecezji wrocławskiej powstało radio, nomen omen, radio „Rodzina” i zrodził się pomysł współpracy również z seminarium salwatorianów, które przecież znajdowało się w Bagnie na terenie archidiecezji. Klerycy mieli dyżury i ja tam jeździłem przez kilka lat na takie wtorkowe audycje. W międzyczasie działy się różne sprawy, również na forum wewnętrznym, we mnie, odczytywałem, że pragnę raczej pracować bezpośrednio pośród ludzi i w sumie już na czwartym roku pomyślałem, że lepiej będzie realizować się w ten sposób w diecezji. Ówczesny rektor z Bagna nie podzielał mojej decyzji, ale ją uszanował, a nawet pozwolił mi skończyć seminarium w zakresie studiów bez składania ślubów wieczystych. I rzeczywiście tak się stało, przeszedłem do diecezji, mojej rodzinnej, z której się wywodzę i – obdarzony ogromnym zaufaniem ze strony Biskupa Kaliskiego Stanisława – zostałem wyświęcony na kapłana w Kaliszu w 1999 roku.
Ale raczej nie mogłeś, tak jak chciałeś, od razu poświęcić się pracy duszpasterskiej...
Rzeczywiście inaczej się to potoczyło, bo kiedy odbywałem ostatni rok mojej formacji, czyli czas diakonatu, powstawało radio diecezji kaliskiej, tworzyły się jego struktury tak techniczne, jak i personalne. Ówczesny redaktor dość często zapraszał mnie do studia, a ja też dość mocno się tym interesowałem i lubiłem tam chodzić. W każdym razie po święceniach kapłańskich trafiłem jako wikariusz do Ostrzeszowa, do parafii, w której obecnie jestem proboszczem, ale dość niespodziewanie okazało się, że powstał wakat na stanowisku dyrektora radia. Wówczas ks. biskup Stanisław pomyślał o mnie, bo z opinii, jaką wystawili mi księża salwatorianie, zapamiętał, że byłem zaangażowany w działalność wydawniczą i jak to sam określił, że „prowadziłem radio”. Oczywiście to ostatnie stwierdzenie było mocno przesadzone, ale jakieś tam doświadczenie rzeczywiście miałem. I tak po zaledwie trzymiesięcznym pobycie w Ostrzeszowie, pod koniec września 1999 roku ks. bp Stanisław zaproponował mi przejęcie radia. Mowa była wówczas o funkcji czasowej, do czerwca, ale niestety, nie dopytałem, który rok Ksiądz Biskup miał na myśli i zrobiło się z tego prawie 16 lat, do końca czerwca 2015.
Możliwe, że początkowo biskup Stanisław widział w Tobie rozwiązanie prowizoryczne, ale szybko zorientował się, że ma właściwego człowieka na właściwym miejscu. To były dobre lata w Twoim życiu?
Jestem bardzo szczęśliwy, że mogłem prowadzić nasze radio, ale dzisiaj kiedy jestem proboszczem, muszę powiedzieć tak: to był piękny czas, ale bycie proboszczem jest jeszcze piękniejsze, bo takie prawdziwie kapłańskie. Gdybym umarł, jako dyrektor radia, to chyba nie wiedziałbym dokładnie, co to znaczy być księdzem.
Czy był taki moment, kiedy już miałeś pewność, że przygoda z radiem jest na dłużej i można zacząć myśleć, planować i działać w perspektywie wieloletniej, bardziej strategicznie, a nie prowizorycznie?
Ja siebie wówczas takim nie znałem, ale dzisiaj wiem, że jeśli w coś wchodzę to natychmiast mnie to wciąga. Kiedy po tych 16 latach odchodziłem z radia obawiałem się, że będę nadal ciągle myślał o radiu i nie będę umiał zająć się parafią, a na szczęście okazało się, że tak nie jest. I również wówczas w radiu natychmiast zacząłem pracować, nie zastanawiając się czy to na chwilę, czy na dłużej, a mniej więcej po roku poczułem, że jestem u siebie. Odbiór tego, co robiłem też musiał być nie najgorszy w tym sensie, że nie zostałem odwołany. Był jednak taki moment, po 10 latach, kiedy pomyślałem, że jeśli chciałbym robić coś innego w moim kapłańskim życiu, to trzeba odejść, bo to już sporo czasu i później może być kłopot z przestawieniem się na tryb duszpasterski, ale biskup Stanisław na to się nie godził.
Jeszcze chwilę pozostańmy przy początkach. Czy decyzja biskupa Stanisława o powołaniu własnych mediów, w tym radia, broni się z perspektywy czasu?
To był czas różnych pomysłów odnośnie rozgłośni diecezjalnych w naszym kraju. Wtedy powstawała sieć Radia Plus, próbowano pozyskać dla tego pomysłu także naszą rozgłośnię, a dzisiaj ja osobiście jestem przekonany, że ta inicjatywa nie była udana. Idea była dobra, ale w realizacji to się nie powiodło i dzisiaj nie wygląda to tak, jak powinno. Natomiast rozgłośnie, które pozostały samodzielne – tak jak nasza - przeszły bardzo trudny czas, bo na radio potrzeba niemałych pieniędzy, którymi diecezje nie dysponowały. Przez wiele lat były to działania na pewno nie na takim poziomie, jaki chciałoby się osiągnąć. W przypadku naszej diecezji o ostatecznym przetrwaniu, a później także rzeczywistym rozwoju Radia Rodzina zadecydowały: stanowczość i konsekwencja ks. biskupa Stanisława. Drugim elementem budującym nasze radio była bez wątpienia pełna oddania praca zespołu redakcyjnego i coraz większa otwartość odbiorców radiowych, w tym także kapłanów. Po trzecie: udało się także nawiązać współpracę między rozgłośniami niezależnymi, wymianę materiałów, ale już niekoniecznie opartą o rachunek ekonomiczny, ale raczej o taką barterową wymianę treści czy formatów – było trochę łatwiej. Jestem przekonany, że właśnie z tego wszystkiego zrodziło się to, co mamy dzisiaj, co prezentuje odpowiedni poziom Radia Rodzina. Dzisiaj czuję się naprawdę szczęśliwy, że po ponad ośmiu latach od mojego odejścia z radia, ono działa, rozwija się zarówno technicznie, jak i merytorycznie. Nie mielibyśmy tego narzędzia, gdyby nie ówczesna decyzja Księdza Biskupa. Ona nam zapewnia do dzisiaj wolność wypowiedzi i nie musimy się dostosowywać do narzucanych formatów, albo jeszcze gorzej, ideologii.
Innym ważny elementem naszego wspólnego medialnego dorobku diecezji kaliskiej jest olbrzymia biblioteka materiałów, które gromadzimy. Pomyślałem o tym kiedy rozpoczynał się Rok Świętego Józefa: dysponowaliśmy już wtedy ogromem katechez, audycji, artykułów, nagrań wielu pieśni – choćby Akatyst ku czci św. Józefa, z których mogliśmy korzystać, co 20 lat wcześniej byłoby nie do pomyślenia. Dziś jest tego jeszcze więcej i wiele rozgłośni w Polsce puka do nas, spodziewając się tego, że na przykład gdzie jak gdzie, ale w Kaliszu o Świętym Józefie powinni coś mieć – i tak jest! A to tylko jeden przykład.
Wtrącę się ad vocem z gorzką refleksją, którą usłyszałem już od kilku księży z sąsiedniej diecezji, gdzie odbywa się Nawiedzenie Jasnogórskiej Ikony Matki Bożej, którym ciężko znaleźć informacje choćby o programie, nie wspominając o rzetelnych i dostępnych relacjach. I myślę o tym, jak znakomicie to wyglądało w naszej diecezji dzięki naszym mediom...
To niesamowite, co mi przypomniałeś! Pośród tych 16 lat mojej pracy w radiu czas peregrynacji to jest taka absolutna perełka. Uważam to za największą łaskę, jaką otrzymałem w życiu, że mogłem z takiej pozycji obserwować peregrynację – przez tyle miesięcy być tak blisko Matki Bożej. Zrobiliśmy ponad sto tysięcy zdjęć, byliśmy we wszystkich miejscach, gdzie była Matka Boża, nagraliśmy mnóstwo rozmów, a ja mam do dzisiaj w oczach, w sercu zapisanych mnóstwo scen z ludźmi, którzy przeżywali spotkanie z Matką Bożą. Ja nigdy w życiu czegoś takiego bym nie przeżył z pozycji parafii, bo byłoby to ograniczone do jednego miejsca, a tymczasem ja sam osobiście byłem w niemal 80 parafiach na nawiedzeniu. To było coś niebywałego!
Co uważasz z perspektywy lat za swoje największe osiągnięcie, a czego może nie zdążyłeś zrobić?
Zacznę może od końca, bo trochę mi było przykro, że właściwie na styku, kiedy już odchodziłem, pojawiła się telewizja internetowa „Dom Józefa”. Od jakiegoś czasu czułem, że ona była potrzebna, że ten obraz jest niesłychanie ważny, również w sensie archiwizacji i żałuję, że nie mogłem w pełni doświadczyć tej dwutorowej działalności, co potem tak dobrze poprowadzili pan Piotr Nowicki z księżmi Łukaszem Skorackim i Mateuszem Puchałą. O sukcesach to raczej wolałbym nie mówić...
Jasne, niech nas chwalą inni, ale chodzi mi o to, co najbardziej ucieszyło, o satysfakcję.
Mnie zawsze bardzo cieszyła redakcja. Ludzie. Z jednej strony to było ogromne wyzwanie, ponieważ w dużej mierze nasza działalność opierała się na wolontariacie. Wolontariat jest cudowny, ale ma w sobie zawsze element ryzyka. Osobę, która taki wolontariat koordynuje, to niesamowicie wypala, bo nigdy nie wiesz do końca, czy taki wolontariusz przyjdzie, czy nie przyjdzie. Oczywiście są jakieś poziomy odpowiedzialności, ale inaczej zarządza się zasobami, gdzie ludzie pobierają pensję, a zupełnie inaczej, kiedy chodzi o ludzi przychodzących z potrzeby serca. To było trudne. Ale z drugiej strony tworzyliśmy wspólnotę, byliśmy rodziną nie tylko z nazwy. Często były spotkania, szczególnie o ten aspekt zabiegał biskup Stanisław, choćby przez spotkania świąteczne (zawsze były prezenty), a dla pracowników było to naprawdę ważne, że Ksiądz Biskup znał imiona wszystkich ich dzieci. Kiedy przychodziłem do radia to w tej przestrzeni ludzkiej było jedno małe dziecko, kiedy odchodziłem dzieci było ponad dwadzieścioro. Bardzo mnie to cieszyło, ta rodzina nie tylko z nazwy. Wiem też, że również ludzie, którzy z nami współpracowali, choćby aktorzy Mariola i Maciej Orłowscy, czy inni z doświadczeniem i znajomością różnych innych redakcji, zawsze podkreślali, że u nas było rodzinnie, a nie korporacyjnie. Zawsze otwarte drzwi redaktora, akwarium, ława i kawa na ławie. Fakt, że rozpoczynaliśmy z ramówką trwającą godzinę, a doszliśmy, za moich czasów, do bodaj ośmiu godzin, również świadczy, że bardzo wielu wspaniałych ludzi udało się do radia przyciągnąć, niektórych z nich, może nawet z łezką wzruszenia, słyszę na falach radia Rodzina po dziś dzień.
Ci wszyscy ludzie musieli się tam gdzieś pomieścić...
To jest też kolejny powód do satysfakcji. Bo my dysponowaliśmy naprawdę skromnymi środkami. Dość powiedzieć, że zdarzyło się kilka razy, kiedy wysyłaliśmy sprawozdanie finansowe do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, otrzymywaliśmy informację zwrotną z prośbą o korektę i zawarcie danych finansowych za cały rok, a nie za jeden miesiąc... Im się wydawało, że za te kwoty da się zamknąć jeden miesiąc, a nie cały rok! Ale pomimo skromności środków przez te lata udało się rozwinąć przestrzennie. Zaczynaliśmy od bardzo małego metrażu, potem rozbudowaliśmy radio o drugie duże studio i wreszcie tuż przed końcem urzędowania pierwszego Biskupa Kaliskiego, udało się zrealizować takie moje marzenie, z którym dłuższy czas chodziłem, a mianowicie wybudowanie kaplicy. Być może jesteśmy po dziś dzień jedyną rozgłośnią, która na przykład modlitwę w Godzinie Miłosierdzia nadaje z własnej kaplicy, gdzie ona się odbywa przed Najświętszym Sakramentem.
A teraz poproszę Cię, abyś jako doświadczony radiowiec podstawił mikrofon przed usta trzech kolejnych biskupów kaliskich. Co usłyszymy?
Bez wątpienia dla biskupa Stanisława radio to było jego dziecko. Oczko w głowie. Mówi się, że dla biskupa powinno być nim seminarium i tak było, ale wiem, dla biskupa Stanisława było nim również radio. Tak do tego podchodził i bardzo mu na radiu zależało. W pewnym momencie sam Ksiądz Biskup zasiadł przed mikrofonem, od roku 2000 stałym punktem ramówki była niedzielna audycja z jego udziałem. Spokojnie mogę powiedzieć – jeśli można tak oceniać Księdza Biskupa – że czuł się jak ryba w wodzie. Dla mnie, jako prowadzącego te programy to było również wyzwanie: chyba żaden proboszcz nie ma możliwości gościć u siebie biskupa raz w miesiącu przez bodajże 140 miesięcy w sposób niemal nieprzerwany, jak ja mogłem w radiu. Na początku biskup Stanisław obawiał się trochę interaktywności, ale z czasem i w tej kwestii można powiedzieć nabrał swobody.
Biskup Edward radiem się cieszył, ale raczej unikał stawania przed mikrofonem, na początku nawet chyba trochę mu przeszkadzała nadmierna obecność mikrofonów i aparatów fotograficznych. O biskupie Damianie mogę się wypowiedzieć raczej jako widz czy słuchacz. Jestem pewien, że ma świadomość znaczenia przekazu medialnego. Ponieważ ostatnie lata chorowałam, a przez rok byłem niemal wyłączony z życia diecezjalnego, to jednak nie czułem się wyobcowany, bo dzięki naszym mediom byłem na bieżąco, znałem zapatrywanie się biskupa na różne sprawy, dobrze się go słucha. To się już nie stanie, ale chętnie z biskupem Damianem przeprowadziłbym wywiad – to byłaby satysfakcja dla mnie.
Pojawił się temat Twojej choroby więc nie uciekajmy od niego.
Właśnie, to też pomogło mi w lepszym zrozumieniu czym jest radio katolickie. To jest ogromny skarb. Zawsze to wiedziałem, bo naszym targetem byli od początku raczej ludzie starsi, niż młodsi i nie miałem wątpliwości, że my do nich docieramy. Ale od listopada 2021 roku wiem, co to znaczy włączyć sobie radio i posłuchać transmisji, co to znaczy mieć poczucie wspólnoty w modlitwie różańcowej, chociaż jesteś sam w szpitalnym łóżku, co to znaczy odmawiać Brewiarz z radiem i cały szereg innych rzeczy, które są w radiu. Tego się nie da zrozumieć z pozycji człowieka zdrowego.
Wspomniałeś wymiar wspólnoty, więc może to odpowiedni moment, aby powiedzieć, że samo radio..
… nie wystarczy. Radio jako radio, się nie obroni, jeśli wokół radia nie dzieją się inne rzeczy. Myśmy w którymś momencie zaczęli wydawać różne książki, płyty, konferencje. Zrozumieliśmy, że ludzie chcą się z nami spotykać, powstała Złota Grupa pielgrzymki kaliskiej, czyli grupa ludzi, którzy z różnych powodów nie mogli wyjść na szlak, ale mogli zgromadzić się na modlitwie w bazylice św. Józefa, gdzie nieraz przyjeżdżało nawet do 200 osób, aby duchowo łączyć się z pielgrzymami. Kolejna inicjatywa to pielgrzymki krajowe i zagraniczne z Radiem Rodzina, kilkanaście razy byliśmy w Ziemi Świętej. To byli nasi słuchacze i nie pojechaliby z nikim innym. Do nas mieli zaufanie. Tych działań było sporo i dzisiaj możemy powiedzieć, że nie tylko Radio Maryja ma rodzinę, ale i nasze środowisko też jest taką rodziną.
W tym kontekście nie możemy nie wspomnieć czegoś co się u nas nazywa „pierwszymi czwartkami” i wszyscy wiedzą o co chodzi.
Tak, to się zaczęło w czerwcu 2004 kiedy to rozpoczęliśmy cykl spotkań modlitewnych za rodziny i w intencji obrony życia właśnie w pierwsze czwartki miesiąca. Oczywiście oprawa medialna i bezpośrednia transmisja była tu zapewniona przez Radio Maryja i Telewizję Trwam, ale my zawsze się w to angażowaliśmy i cała merytoryczna warstwa tych spotkań była po naszej stronie. To sprawiło, że mieliśmy okazję jeszcze lepiej wypełniać misję wpisaną w imię naszego radia, tym bardziej, że wówczas jeszcze żył św. Jan Paweł II, a te spotkania były też formą wypełnienia jego testamentu zostawionego nam w Kaliszu, gdzie wołał, aby się modlić za rodziny. To było bardzo budujące dla ludzi i trzeba powiedzieć, że jakoś nas rozpropagowało w przestrzeni ogólnopolskiej, zaczęliśmy być kojarzeni. Ale najważniejsze było to, że działaliśmy dokładnie w przestrzeni, która dla naszego radia jest fundamentalna: małżeństwo, rodzina, życie. I mogliśmy z tym przekazem pójść znacznie dalej niż zasięg naszej rozgłośni. Zawsze to mocno przeżywałem i tak jest po dziś dzień.
Co dzisiaj jest najważniejsze w radiu katolickim?
Kiedyś powiedział to Jan Paweł II, 30 lat temu lub więcej, ale to nie straciło na wartości: żeby radio mogło być katolickie musi być w nim katecheza i modlitwa. Wszystko inne, czyli styl, rytm, ramówka może się zmieniać, natomiast jeśli mamy się angażować, tym bardziej jeśli ma być w radiu ksiądz, którego zabieramy z duszpasterstwa, w którym cierpimy na brak księży, to tak długo warto to robić, jak długo podstawą będzie modlitwa i katecheza. Jeśli mamy dawać tylko rozrywkę, to szkoda marnować księdza i środki diecezjalne. Rozrywkę znacznie lepiej od nas zrobią inni. ■
Rozmawiał ks. Andrzej Antoni Klimek
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!