TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 17 Sierpnia 2025, 09:28
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Przyjaciel od dobrych chwil

Przyjaciel od dobrych chwil 

Wspomnienie z ostatnich rekolekcji kapłańskich w Zakopanem, których ks. Jacek Paczkowski był organizatorem.

Najbardziej mi przykro, że Jacek, który tak świetnie odnajdywał się w towarzystwie umarł w samotności. Ale ufam, że z tej samotności poszedł prosto tam, gdzie trzeba.

Na początku listopada wspomniałem w edytorialu, że kiedy jestem na cmentarzu lubię nucić piosenkę „Starego Dobrego Małżeństwa”, w której są takie słowa: 
Jakby nigdy nic,
brodzę już w smudze cienia 
i patrzę jak zachodzi 
słonko ojca i matki. 
Jakby nigdy nic, 
przyjaciół paru na cmentarzach, 
jakby nigdy nic, 
rosną na nich kwiatki

Szczerze powiem, że jakkolwiek kilku przyjaciół już pochowałem, to jednak najbardziej myślałem wtedy o moich rodzicach i o moim bracie, którym słońce pozachodziło, bo te straty pozostają zawsze żywe. I naprawdę się nie spodziewałem (jeśli nawet ksiądz się nie spodziewa, to kto?), że już wkrótce kategoria przyjaciół, na których rosną kwiatki, boleśnie się powiększy. 

Wiem, że Paczek, bo tak nazywaliśmy w rozmowach księdza Jacka Paczkowskiego, chorował, wiem, że był moment kiedy było z nim bardzo krucho, ale wszystko wskazywało na to, że najgorsze za nim. Mieliśmy pod koniec listopada, jak co roku od dziesięciu lat, jechać w przyjacielskiej ekipie na kapłańskie rekolekcje do Zakopanego. Oprócz tego, planowaliśmy na wiosnę jakiś dalszy wyjazd, ale po co jeszcze o tym pisać, przecież do niego nie dojdzie, a na rekolekcje pojedziemy pierwszy raz bez Jacka. Wiadomość o jego śmierci dotarła do mnie w miejscu, które niegdyś wspólnie odwiedziliśmy (nawet dwa razy) i obaj byliśmy pod jego wielkim wrażeniem. Akurat wyszedłem z katedry, kiedy dotarł esemes z wiadomością. Totalnie mnie zdruzgotał. Wszedłem ponownie do świątyni, aby tam się pomodlić za Jacka. Może to zabrzmi dziwnie, ale w jednej chwili straciła ona bardzo wiele ze swego blasku, a przecież kiedyś zachwycał się nią nawet papież Benedykt XVI. Po raz kolejny uzmysłowiłem sobie, że bardzo wiele miejsc jest pięknych pięknem obiektywnym, niezaprzeczalnym, ale też mają w sobie to coś, bo wiążą się z osobami, z którymi je odwiedziliśmy. I kiedy tych osób już nie ma, miejsca te tracą swoją nadzwyczajność. Katedra, w której się modliłem za Jacka, pozostaje piękna i majestatyczna, ale w tamtym momencie, nie potrafiła mi przynieść ukojenia. Ciekawe, że inny kolega z naszej, chciałem powiedzieć „paczki”, ale tym razem zamienię to na ekipę, tak napisał po śmierci Jacka: „Ale mi smutno. I wcale nie pomaga perspektywa eschatologii. Szkoda, że już nigdy nie pojedziemy razem na rekolekcje. Będzie Go tam brakować i tych Jego wywodów. Może czasami męczyły trochę, ale teraz będzie nam ich brakować”. No właśnie, nam księżom, czasami eschatologia też nie pomaga. Smutek jest smutkiem. To właśnie wtedy w katedrze postanowiłem napisać kilka słów o Jacku w „Opiekunie”. Również dlatego, że przez wiele lat pisał dla nas felietony o muzyce i wielkich muzykach, ale przede wszystkim dlatego, że był moim przyjacielem od dobrych chwil. 

Kiedy poinformowałem zespół redakcyjny, że napiszę tekst o Jacku zatytułowany „Przyjaciel od dobrych chwil”, jedna z koleżanek zapytała natychmiast: „A od złych to nie?”. Właśnie, czasami trudno nam zrozumieć, że są różne rodzaje przyjaźni i wiele z nich nawet nie ma szans, aby się sprawdzić w „złych chwilach”. I wcale nie o to chodzi, że Jacek by się nie sprawdził w złych. Po prostu takie nam się nie przytrafiły. Gdyby naprawdę przyjaciół poznawało się tylko w biedzie, to bardzo często musielibyśmy na wiele lat, a czasem i na całe życie, zawiesić klasyfikowanie naszych relacji. To jest ciekawe, bo ja nie byłem z Jackiem w seminarium, nigdy nie pracowałem z nim w jednej parafii, czy na jakiejkolwiek innej placówce, nigdy nie spędziliśmy razem więcej czasu niż długość wakacyjnego wyjazdu, a mimo to uważam go za przyjaciela. Czasami, kiedy trenerzy piłkarscy szczególnie cenią sobie jednego piłkarza mówią, że pierwszą koszulkę na mecz przyznają jemu, a potem mogą być wszyscy pozostali. Ja, kiedy myślałem o jakiejś wspólnej kolacji, wyjeździe wakacyjnym, rekolekcjach czy innej formie wspólnego spędzania czasu najpierw wpisywałem na listę Jacka, a potem myślałem o innych. Dlaczego? Bo Jacek był wspaniałym kompanem. Nigdy nie strzelał focha. Zawsze radosny, potrafiący się śmiać z samego siebie, Jacek nigdy by ci nie „zawalił” wspólnego wyjazdu, bo potrafił cieszyć się towarzystwem, jedzeniem, krajobrazem, architekturą, doceniał komfort, ale bez problemu znosił niewygody. Lubił zjeść w dobrej restauracji, ale bez zbytniego snobizmu skręcał z autostrady do McDonaldsa. Nawet jeśli miał ochotę pójść na większe góry, bo góry kochał i dobrze je znał, ale ty miałeś ochotę na łagodniejszy spacer, Jacek bez problemu się dostosowywał, bo jak mówił, nadrobi to sobie z chrześniakiem czy siostrzeńcem. Właśnie, często mówił o swoich młodszych krewnych, z którymi miał świetne relacje i przyznam się, że podziwiałem go za to i trochę mu zazdrościłem. Podobało mi się w nim to, że zawsze szanował mieszkańców krajów, które odwiedzał, potrafił docenić ich zalety i starał się nie wytykać wad, przy czym nie polegało to na tym, że miał jakiś kompleks polskości. Po prostu nigdy nie wpadał w żadną skrajność, że my Polacy to albo jesteśmy najlepsi, albo najgorsi. Zawsze kiedy kończyliśmy wspólne rekolekcje w Zakopanem (to naprawdę jeden z najważniejszych punktów odniesienia dla naszej znajomości, nie tylko dlatego, że regularnie powtarzalny, ale również dlatego, że modliliśmy się razem z wyboru, a wspólna modlitwa zawsze zbliża), Jacek od razu pytał nas, kto się pisze na przyszły rok i rezerwował miejsca zanim jeszcze opuściliśmy dom rekolekcyjny. Tak samo uczynił rok temu, ale tym razem jego uczestnictwo będzie innego rodzaju, bo nie ulega wątpliwości, że nasz pobyt będzie gęsty od jego obecności. Tak naprawdę chyba dopiero tam pożegnamy się z nim ostatecznie, w nadziei oczywiście, że kiedyś znowu połączy nas Niebo. Sam się zastanawiam, jak to będzie teraz w Zakopanem. Bo obecność Jacka była zawsze z kategorii nieuciążliwych, przyjaznych i lekkich. A teraz lekko nie będzie.

Nie chciałem, aby tych kilka słów o Jacku zabrzmiało jak jakiś dytyramb na cześć wybitnego kapłana i duszpasterza, bo nie wiem tak naprawdę jak wyglądał on od tej strony i nie mnie go oceniać. Wiem, jaki był w naszej paczce (niech już będzie). Myślę, że wielu z nas ma takich przyjaciół kategorii lekkiej, z którymi kojarzą się same dobre chwile i może czasami ich nie doceniamy, bo to przecież nie ten kaliber co choćby Maksymilian Kolbe w relacji z Franciszkiem Gajowniczkiem. A tymczasem przyjaźń to naprawdę nie jest tak powszechne zjawisko i częsty dar, jak by się mogło wydawać z list „zaprzyjaźnionych” na portalach społecznościowych i każdą z nich trzeba cenić, bo każda z nich jest na wagę złota. I nigdy nie wiadomo na jak długo są nam dane. Cieszmy się nimi.

Kiedyś razem z Jackiem weszliśmy na Kilimandżaro, a teraz on poszedł jeszcze wyżej... Jacku, daj znać, jak to jest z tymi górami w niebie: są czy ich nie ma? ■

Ks. Andrzej Antoni Klimek

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!