Przewodnik po czasie
Różaniec jest dla nas czasową kroplówką. Nie chodzi mi jednak o odmawianie Różańca od czasu do czasu, tylko o powiązanie
go z czasem jako zjawiskiem, a nawet jako fenomenem.
Przypominam sobie jak przez mgłę jakiś czytany kiedyś tekst pod tytułem „Pożytki z gęsi”. Może to był zresztą skecz? W każdym razie chodziło o to, że jest trochę nieoczywistych spraw z tą gęsią. Bo oczywiście można gęś zjeść, ale poza tym można mieć z niej pierze i jajka. Ale to nie wszystko – bo gęsi przecież obroniły Rzym! Czyż nie? Czy ja porównuję gęś z różańcem? A właściwie czemu nie? Zwracam uwagę, że chodzi mi o różaniec jako przedmiot. A nie ideę czy modlitwę. Zgadzam się, że może to być przedmiot uświęcony, ale gęś, jako stworzenie Boże, też ma swoją godność! W każdym razie nie chodzi tu wcale o porównanie, tylko o pewne nieoczywiste funkcjonalności, jak mawiają sprzedawcy samochodów. Zasadniczo różaniec służy do tego, żeby się przy jego pomocy modlić. Niektórzy mówią „na nim” modlić. Jakoś mi ta forma jednak nie pasuje. Gdybym miał się modlić na różańcu, to musiałbym na nim stać, a ja się modlę chodząc, więc to by było trudne. W każdym razie różaniec pomaga się modlić. Być może. Bo czasem może też przeszkadzać. Ja na przykład właśnie zgubiłem swój ulubiony różaniec z Jerozolimy. Miałem go już sporo lat. Gdzieś wyleciał. I teraz nie bardzo mogę się modlić, bo myślę o tym, gdzie może być mój różaniec i o tym, że go nie mam. To raczej mi nie pomaga się modlić. W tej sytuacji „przedmiot” jest przeszkodą. Można też używać różańca jako paska. Tak robią siostry franciszkanki Służebnice Krzyża. Przez całe swoje dzieciństwo widywałem różańce głównie w tej roli. Chyba najbardziej pamiętam siostrę, która w Laskach opiekowała się pszczołami. Nosiła zmarznięte pszczoły gdzieś ukryte w fałdach habitu i żeby je wyjąć przesuwała właśnie różaniec. Jakoś mi się po dziecięcemu wydawało, że to bardzo właściwa sekwencja wydarzeń. Bardzo lubiłem tę historię ze zmarzniętymi pszczołami, różańcem i habitem. Pewnie tak w ogóle nie było, tylko coś pomyliłem, ale w mojej pięcioletniej głowie – to było dokładnie tak. A żeby nie było tak słodko – także z dzieciństwa pamiętam mocno propagowany wówczas film, w którym nieludzkie zakonnice biły różańcami biedne sierotki. Taki klasyczny film propagandowy w ramach walki z klerykalizmem. Chyba się ogólnie podobał, bo Polacy zazwyczaj lubili walkę z klerykalizmem, nawet w czasach kiedy ogólnie nie mieli nic przeciwko dość ogólnie pojętej idei Kościoła. Ale ten felieton nie jest o tym pożytku z różańca. A więc nie jest o różańcu do modlitwy, ani różańcu do pszczół, ani też o różańcu do bicia dzieci. Ja pomyślałem o różańcu jako przewodniku po czasie... Nie chodzi mi jednak o odmawianie Różańca od czasu do czasu, tylko o powiązanie Różańca z czasem jako zjawiskiem, a nawet z czasem jako fenomenem (wiem, że to jest tak jakby to samo, ale jednak fenomeny są fenomenalne, a zjawiska co najwyżej zjawiskowe – czyli nie to samo). Od zawsze albo prawie od zawsze, zajmowałem się w życiu zawodowym depresją i chorobą dwubiegunową. To jest treść mojego życia. Ale miałem też długi, kilkuletni, okres, kiedy zajmowałem się także otępieniami. To jest bardzo trudne zajęcie i ciężko było mi się w to wciągnąć tak bardzo, jakbym tego chciał. Coś jednak zdążyłem zrozumieć. Niezwykłym zjawiskiem jest stopniowe uciekanie siatki czasu u osób z otępieniem. To wcale nie jest tak, jak się często ludziom wydaje, że ta siatka po prostu znika. Ona raczej bardzo pomału rozluźnia się i zanika. I to zanikanie ma zawsze u wszystkich dokładnie taki sam przebieg. Niezależnie od przyczyny otępienia, wykształcenia, płci czy osobowości – wszyscy ludzie, którzy mają zapomnieć, zapominają najpierw który jest rok. Przy tym zawsze pamiętają rok swojego urodzenia. Zwykle pamiętają, ile mają lat. Ale na tej podstawie nie potrafią w żaden sposób wyliczyć roku kalendarzowego. Tak mają wszyscy. Potem zapomina się dzień miesiąca, a dopiero potem miesiąc. Jeszcze później zapomina się porę roku i w tym samym mniej więcej czasie – dzień tygodnia. Ale niedzielę pamięta się jakby chwilę dłużej. Potem często jest tak, że pacjenci codziennie sądzą, że jest niedziela. Tu dochodzimy do Różańca. Odmawiający Różaniec musi znać dzień tygodnia, bo inaczej nie będzie wiedział, jaka jest dziś tajemnica Różańca. Choć w tym przypadku tajemnicą jest też ten dzień. A potem musi sobie to ułożyć tak, że poniedziałek to jest to samo co sobota (bo tajemnica radosna), wtorek to piątek, bo piątek to wiadomo jaka tajemnica (a jak się w piątek nie je mięsa, to tym łatwiej zauważyć, chyba, że się mięsa nie je wcale, to można wszystko pomylić), środa to niedziela – bo chwalebna. A w czwartek nie sposób zapamiętać jaka (światła), ale to już można nie pamiętać, bo jak wszystkie dni już były, to i tak zostaje tylko czwartek. Chyba, że coś pomyliłem? Więc nie tylko musi użytkownik różańca pamiętać, jaki jest dzień, ale taż jaki dzień jakiemu innemu dniowi może odpowiadać. I jaka jest wtedy tajemnica. W rozluźniającej się siatce czasu powstaje coś w rodzaju cery (nie tej cery na skórze, tylko tej na skarpecie dziurawej). Nie wiem na jak długo to starcza, ale trochę czasu działa. Sprawdzałem. To znaczy pytałem pacjentów korzystających z różańca. Moim zdaniem to jest właśnie zadziwiający paradoks i tylko w tym celu napisałem ten felieton. Bóg jest stanowczo poza czasem, czas Go nie obowiązuje i nie ogranicza. Różaniec jest techniką modlenia się do Boga. Ale równocześnie wprowadza czas. Tajemnice Różańca dotyczą wydarzeń czasowych. Większość z tych wydarzeń miała charakter punktowy. Oczywiście jest taka tajemnica jak „głoszenie słowa Bożego”, ale znaczna większość to ograniczone punkty. Bóg nie musi się liczyć z czasem, my jednak w żaden sposób nie potrafimy żyć bez czasu i pozbawieni czasu niestety nie stajemy się wcale bogami (a psalm mówi „bogami jesteście…”), tylko pacjentami z otępieniem. Ludźmi bardzo zagubionymi, choć wcale niekoniecznie bardzo nieszczęśliwymi, a przynajmniej na pewno pozbawionymi świadomości nieszczęścia (a więc chyba tego nieszczęścia nie ma, skoro o nim nie wiem ja – człowiek rzekomo nieszczęśliwy?). No i ten Różaniec jest takim podaniem nam czasu przez Boga. Różaniec jest dla nas. Bóg nie potrzebuje sobie podawać czasu. A dla nas Różaniec jest czasową kroplówką. Na jakiś czas tylko, jak wszystko. Oczywiście, nie muszę chyba o tym zapewniać (?) nie twierdzę, że Różaniec leczy otępienie. W sensie medycznym na pewno nie leczy, a ocena innych sensów nie należy do mnie. Nie chciałem tu pisać o leczeniu, tylko o innym sensie Różańca, który często nie przychodzi ludziom do głowy. Skąd wiem, że nie przychodzi? Bo mi nie przychodził, a jestem ludziem. Ten pożytek mi przyszedł do głowy. Budzenie Rzymu przez gęsi też nie jest przecież oczywiste. ■
Łukasz Święcicki
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!