Przedszkole zamiast dziadków
W polskim społeczeństwie coraz większy procent stanowią seniorzy, a dzieci rodzi się coraz mniej. Mimo to rośnie liczba żłobków i przedszkoli. Wniosek jest oczywisty - coraz mniej dziadków zajmuje się swoimi wnukami. Dlaczego tak jest?
Przez wiele pokoleń dziadkowie pomagali w wychowywaniu swoich wnuków, a czasami w bardzo dużym stopniu przejmowali obowiązki ich rodziców, a swoich dzieci. Pokolenie dzisiejszych czterdziestolatków ma piękne wspomnienia z czasu spędzanego z dziadkami. Co więc się stało, że tradycja została w dużej mierze przerwana? Co się zmieniło, że lawinowo spada grupa dziadków stale zajmujących się wnukami? Po pierwsze - coraz częściej nie chcą tego dziadkowie. Po drugie - wcale nie rzadziej rezygnują z tego rodzice dzieci. Jedni i drudzy mają swoje powody.
Zasłużony czas dla siebie
Nie sądziłam, przystępując do pisania artykułu, że odmawianie regularnej pomocy przy wnukach w imię czasu dla siebie, wciąż jest w małych środowiskach tematem tabu. Nieliczne rozmówczynie, które udało mi się namówić do zwierzeń, zastrzegły sobie pełną anonimowość. - Wychowałam trójkę dzieci w trudnych czasach. Nikt mi nie pomagał, bo przeprowadziłam się w strony męża. Moja mama była daleko, a teściowej nie chciałam prosić o pomoc. Wydaje mi się, że teraz, na emeryturze, przyszedł czas na zasłużony odpoczynek i robienie tego, na co wcześniej nie było ani wolnych chwil, ani pieniędzy. Być może córki oczekiwały ode mnie stałej opieki nad wnukami, ale nie powiedziały tego wprost. Czasami, gdy mają jakieś awaryjne sytuacje i proszą o zostanie z dziećmi są mocno zaskoczone, kiedy mówię, że mam inne plany i trzeba było powiedzieć wcześniej - opowiada Teresa. - Bardzo kocham moje dzieci i wnuki. Chętnie im pomagam, ale chciałabym, żeby oni szanowali mój czas. Moja troska o zdrowie czy dobre samopoczucie nie jest mniej ważna niż praca moich córek i syna - dodaje kobieta, która angażuje się nie tylko w swój rozwój, ale także społeczną działalność lokalnej społeczności.
Małgorzata mimo przejścia na emeryturę wciąż pracuje. Ma swoją firmę, stałych klientów i nie wyobraża sobie, żeby miała z tego rezygnować. - Mimo, że mój mąż odszedł już do wieczności, wciąż lubię wycieczki i podróże, które chętnie sobie organizuję w czasie urlopu. Czasem widzę, jak syn kręci nosem, bo mają dwójkę dzieci rok po roku i od czterech lat nie byli na żadnym wyjeździe. Kiedyś wspominał, że może bym z nimi pojechała, ale doskonale wiem, czym by się to skończyło. Dziękuję bardzo, ale pieluchy zostawiłam już za sobą. Uwielbiam bawić się z wnuczkami, ale nie chcę się nimi opiekować etatowo - wyjaśnia babcia dziewczynek. Bogusia po sześćdziesiątce drugi raz wyszła za mąż (była wdową). Było więc dla niej oczywiste, że zamiast codziennie zajmować się wnukami pojedzie w podróż poślubną i wreszcie będzie miała z kim spacerować, chodzić na tańce czy na basen. - W życiu moich dzieci spowodowało to dosyć dużą rewolucję. Synowa musiała znaleźć dla wnuczka żłobek, a dla wnuczki przedszkole. Wiązało się to nie tylko ze zmianą życiową, ale także finansami. Nic więc dziwnego, że nie byli zbyt zadowoleni. Oczywiście nie spotkały mnie z ich strony żadne przykrości, ale przez pewien czas w naszych relacjach zapanował chłód - wspomina Bogumiła.
Walcząc z chorobą
Realizacja własnych planów, marzeń i potrzeb to jednak nie jedyna przyczyna rezygnacji ze stałej opieki nad wnukami. Współcześnie zdecydowana większość kobiet rodzi w okolicach trzydziestki lub między trzydziestką a czterdziestką. Dlatego ich rodzice są dużo starszymi dziadkami niż we wcześniejszych pokoleniach. Często brakuje im sił do biegania za dziećmi, które roznosi energia lub noszenia tych, które właśnie mają bunt dwulatka czy ząbkowanie. - Mamy z wnuczkiem świetną relację. On się bardzo interesuje wszystkim, co robię, a ja chciałbym go wszystkiego nauczyć. Niestety nie pozwala mi na to choroba zwyrodnieniowa stawów i nadciśnienie - przyznaje z żalem Henryk. - Mogę zostać z wnukiem na godzinę czy dwie, ale cały dzień, a tym bardziej całe dnie, nie wchodzą w grę. Po prostu fizycznie nie daję rady i córka prosi mnie o pomoc tylko w podbramkowych sytuacjach np. gdy jest chora - dodaje 65-letni mężczyzna.
Są to sytuacje coraz powszechniejsze. Wielu dziadków przez lata czeka na wnuki, niecierpliwi się, narzeka, gdy dzieci stawiają na pierwszym miejscu karierę, a gdy w końcu na świat przychodzą te upragnione maleństwa dziadkowie ledwo mają siłę wziąć je na ręce. Czasami ich marzeniem było zajmowanie się wnukami, ale nie pozwala na to zdrowie lub lekarz, który po operacji na przepuklinę zabrania noszenia ciężarów. Pozostaje się więc tylko z tym pogodzić.
Za dużo cukru i bajek
Wszyscy doskonale znamy powiedzenie o tym, że dziadkowie są po to, żeby rozpieszczać wnuki. W praktyce, jeśli to rozpuszczanie ma miejsce raz na dwa tygodnie czy raz na miesiąc prawdopodobnie nic strasznego się nie dzieje, gorzej gdy ma to miejsce każdego dnia i staje się normą. Jeszcze gorzej, gdy dzieje się to wbrew zasadom wychowania wprowadzonym przez rodziców. Dziś mamy coraz większą wiedzę i świadomość, jaki wpływ ma odżywianie dziecka od pierwszych lat na jego dalsze życie. Dlatego rodzice często podejmują decyzję, żeby nie dawać dziecku białego cukru i soli co najmniej do pierwszego czy drugiego roku życia lub dłużej; pilnują, żeby pociechy nie przegrzewać i trzymać z daleka od ekranów telewizorów, tabletów czy telefonów (ma to decydujący wpływ na rozwój mowy i mózgu dziecka). Współczesna wiedza i świadomość nie pozwala bagatelizować tych spraw i okpiwać ich żartami.
Niestety dziadkowie często nie chcą słuchać wierząc głęboko, że ich pokolenie jest mądrzejsze i bardziej doświadczone (choćby dlatego że wychowało często piątkę czy szóstkę dzieci, a nie jedno). Chcą też być tymi dobrymi, do których wnuki lgną i którym sprawiają natychmiastową, prostą radość. Jeżeli są to sytuacje incydentalne rzeczywiście nic złego się nie dzieje. Ale jeśli dziadkowie opiekują się wnukami co najmniej kilka razy w tygodniu i regularnie ignorują wolę dwóch dzieci w kwestiach wychowania to nie mogą się potem dziwić że syn czy córka rezygnuje z ich pomocy. - Gdy nie pozwalam trzyletniemu synkowi na jedzenie słodkich posiłków właściwie przez cały dzień, czy ograniczam mu oglądanie bajek to oczywiście jestem tą najgorszą, bo „u dziadków mogę”. Oczywiście walczę, ale każdy dzień kończy się awanturą - przyznaje Katarzyna. Magda mieszka po sąsiedzku z teściową, a mamę ma na początku tej samej ulicy. Nie chce ich jednak prosić o pomoc przy dzieciach. - Oprócz tego, że nasłucham się, że prawie wszystko źle robię to co rusz spotykają mnie „niespodzianki” przyprawiające o zawrót głowy. Moja mama pewnego razu podała ośmiomiesięcznej córeczce jogurt z truskawkami dosłodzony dwoma łyżeczkami cukru, bo „był za kwaśny”. Innym razem teściowa zabrała małą na spacer w czapeczce i sweterku, z tym, że właśnie zaczęło się lato i było powyżej 20 stopni. Próbowała mnie potem przekonać, że był duży wiatr - opowiada poruszona młoda mama. Dlatego jej starsza córka chodzi do przedszkola, a młodsza lada moment pójdzie do żłobka. - Nie wiem czy babciom jest przykro. Nie rozmawiałyśmy na ten temat - dodaje.
Wybór zamiast obowiązku
Dr Karol Jachymek, kulturoznawca z uniwersytetu SWPS zajmujący się tematyką senioralną podkreśla, że na naszych oczach dokonują się zmiany. Jesień życia przestaje być schematycznym czasem, a zamiast tego daje wiele możliwości. - Zmienia się postrzeganie roli dziadków, ich wiek związany także z chorobami. Nie należy nikogo wykluczać. Ani osób, które chcą się realizować, ani tych, którzy uważają, że opieka nad wnukami to ich powinność. Najważniejsze, żeby była ta możliwość wyboru - tłumaczy wykładowca. ■
Tekst Anika Nawrocka
Zdjęcie: pxhere.com
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!